Nancy Pearcey
– Nie wiem, czy się z tobą zgadzam – powiedział mój przyjaciel.
– Ale to nie ze mną się nie zgadzasz – odpowiedziałam. – Nie zgadzasz się ze św. Pawłem. – Wówczas nie przedstawiałam swojej własnej opinii, ale wyjaśniałam, czego apostoł Paweł naucza w 1 Liście do Koryntian.
– No to dobrze, nie zgadzam się ze św. Pawłem.
W ten sposób do czegoś doszliśmy. Wśród chrześcijan jedną rzeczą jest niezgadzanie się, jak interpretować to, co mówi Biblia, a zupełnie inną rzeczą lekceważenie tego, co Biblia mówi. Ale mój przyjaciel nie widział tu żadnego problemu. Jego zdaniem chrześcijanin nie jest związany tym, co mówi Pismo Święte. Zostało ono napisane dawno temu przez ludzi przedstawiających swoje własne najlepsze rozumienie spraw pod kierunkiem Ducha Świętego. Podobnie dzisiaj przedstawiamy nasze najlepsze rozumienie spraw pod kierunkiem Ducha Świętego. To, co Biblia mówi, niejednokrotnie pomaga, ale nie jest to ostateczne słowo w żadnej sprawie.
No i co? Czy chrześcijanie są związani tym, czego naucza Pismo Święte? Ponieważ większość kreacjonistów mocno opiera się na naukach pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju, pytanie to ma wielkie znaczenie dla kontrowersji kreacjonizm-ewolucjonizm. Czy Biblia jest wytworem starożytnych ludzi przedstawiających swoje najlepsze opinie, a wówczas możemy swobodnie odrzucać wszystko to, co uznamy za fałszywe? Czy też jest to Słowo Boże, a więc nie może być fałszywe, bo sam Bóg byłby kłamcą?
Jest to jednak tylko pierwszy krok. Jeśli dojdziemy do wniosku, że Pismo Święte jest faktycznie Słowem Bożym, to nadal musimy rozstrzygnąć, jak je interpretować. Weźmy chociaż te kluczowe pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju: w jakim stopniu mówią nam one o świecie? Czy opowieści o stworzeniu oraz Adamie i Ewie mówią nam o czymś, co faktycznie zaszło w historii, czy są tylko „językiem obrazowym”, wymyślonym po to, by nauczyć nas pewnych prawd duchowych?
Wśród chrześcijan ewangelicznych są to kluczowe kwestie, dzielące kreacjonistów i teistycznych ewolucjonistów. Jeśli Księga Rodzaju dostarcza nam rzetelnej informacji na temat świata, to informację tę należy wziąć pod uwagę przy formułowaniu teorii naukowych. Jest to pogląd akceptowany przez kreacjonistów. Jeśli zamiast tego opowieści Księgi Rodzaju są pewnego rodzaju parabolą, zamierzoną jedynie do przekazania duchowego posłania, to nie stanowią one żadnego ograniczenia dla głoszonych przez nas teorii naukowych. Jak długo uważamy, że Bóg w jakiś sposób stoi za nimi, możemy głosić wszelkie idee naukowe, jakie uznajemy za dogodne, bez popadania w konflikt z Pismem Świętym.
Oto zagadnienia do rozważenia w tym artykule: Po pierwsze, czy Pismo Święte jest prawdziwe we wszystkich dziedzinach i na zawsze? Po drugie, jeśli jest ono prawdziwe, to jak je interpretować, zwłaszcza pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju.
Najbardziej sporna sprawa
Odpowiedzcie szybko, jaka sprawa wywołuje największą kontrowersję wśród dzisiejszych ewangelicznych teologów? Odpowiedź brzmi: sprawa Pisma Świętego. Najgorętsze dyskusje w naszych czasach koncentrują się na pytaniu: w jakim sensie Biblia jest prawdziwa?
Odpowiedzi, jakich chrześcijanie ewangeliczni udzielają na to pytanie, można podzielić na trzy kategorie:
1. Biblia jest omylną księgą napisaną przez omylnych ludzi. Jest ona jedyna w swoim rodzaju jedynie w tym sensie, że Bóg jej używa pomimo jej błędów, wzywając ludzi do wiary.
2. Biblia jest prawdziwa i obdarzona autorytetem, ale tylko w sprawach wiary i moralności. Przekazuje ona duchowe przesłanie przy pomocy opowieści, które same niekoniecznie są prawdziwe czy dokładne.
3. Biblia jest prawdziwa na każdym poziomie, zarówno w sprawach wiary, jak i historii, geografii, psychologii, itd.
Kategoria nr 1: mylić się jest rzeczą ludzką
Rozważmy kategorię nr 1. Faktycznie pogląd ten nie jest w ogóle z wielu praktycznych powodów ewangeliczny, ale neoortodoksyjny. Jednak coraz więcej chrześcijan, uważających się za chrześcijan ewangelicznych, podpisuje się pod nim. Odrzucają oni tym samym nie tylko historyczną dokładność Biblii, ale czują się też swobodni w odrzucaniu pewnych zasad doktrynalnych lub moralnych, o ile uznają je za „bezowocne”.
Mój przyjaciel jest tego przykładem. Był on przewodniczącym oddziału InterVarsity na naszym miejscowym uniwersytecie, a jednak uważał, że wolno mu odrzucić wszystko w Piśmie Świętym, co było uderzająco „przestarzałe” bądź sprzeczne z jego własnym doświadczeniem. Duch mnie prowadzi – podkreślał – i to tylko się liczy.
Problem z takim poglądem polega na tym, że gdy już zdecydujemy się, że Pismo Święte myli się w niektórych swoich naukach, to w zasadzie nie ma sposobu zatrzymania się. Jeśli autorzy biblijni mylili się w jednej dziedzinie, to skąd możemy wiedzieć, że nie mylili się w innych – nawet w tych, w których akceptujemy ich nauczanie? W wyniku tego otrzymujemy czysty subiektywizm: każdy przyjmuje to, co wydaje się mu być sympatyczne, i odrzuca całą resztę.
Jeden może przyjmować wszystkie główne nauki Pisma Świętego i w ten sposób doktrynalnie podpadać pod kategorię chrześcijanina ewangelicznego. Drugi może odrzucać wszystko z wyjątkiem mętnych idei na temat Boga jako miłości. Istota polega na tym, że nie ma zasady, która kierowałaby nami w wyborze, które części Biblii przyjąć, a które odrzucić.
O ile, oczywiście, nie realizujemy zasady pochodzącej spoza biblijnego źródła. Wiele chrześcijańskich feministek na przykład odrzuca to wszystko w Piśmie Świętym, co niezgodne jest z feminizmem. Podobnie wielu chrześcijan odrzuca wszystko, co niezgodne jest z ewolucjonizmem. Postawa taka osiągnęła swój skrajny wyraz w XIX wieku w postaci hipotezy Grafa-Wellhausena, która doprowadziła niektórych teologów do odrzucenia lub poprzestawiania dużej części Biblii, aby dostosować ją do wcześniejszej koncepcji, jak religie ewoluują od prostych do złożonych. [1] W liberalnych seminariach nadal naucza się podstawowych celów teorii Grafa-Wellhausena.
Jasne jest, że jeśli przyjmiemy jakąś zasadę kierowniczą spoza Biblii, to nie możemy już więcej mieć pretensji do posiadania biblijnych poglądów. Zamiast tego udzielamy pierwszeństwa nad Biblią jakiemuś innemu zbiorowi idei: te idee właśnie uważamy za ostateczną prawdę, a to, co Biblia mówi, należy tak zinterpretować, aby pasowało do tej prawdy.
Milczący Bóg
Nie rozumiemy w pełni jakiejś idei, dopóki nie dowiemy się, skąd ona pochodzi. Skąd się wziął pomysł, że Biblia jest omylna i jest dziełem omylnych ludzi? Na pewno nie z badań samego Pisma Świętego, bowiem twierdzi ono, że jest Słowem Samego Boga. Niemal każda strona głosi: „Tak mówi Pan”. A jeśli tak jest, to nie może zawierać fałszu, gdyż Bóg byłby kłamcą.
Innymi słowy, gdyby to, co czytamy w Biblii, było objawione przez Boga, to musiałaby ona być prawdą. Kluczem jest idea objawienia. Historycznie rzecz biorąc, uczeni zaczęli zaprzeczać prawdziwości Pisma Świętego wtedy, gdy zaprzeczyli, że jest ono objawione.
Częściowo z powodu sukcesów nauki, wielu uczonych XVII i XIX stulecia przyjęło filozofię naturalizmu: przyroda jest wszystkim, co istnieje; nie ma niczego poza nią, niczego nadnaturalnego. Ale idea objawienia jest wyraźnie nadnaturalistyczna. Biblia twierdzi, że Sam Bóg może przemawiać do Człowieka. Bóg może włamać się do sfery naturalnej i coś nam powiedzieć – nie tylko dać jakieś mistyczne doświadczenie; wszystkie religie dają mistyczne doświadczenia – ale dostarczyć nam faktycznej informacji o Sobie Samym i świecie, jaki stworzył.
Ci, którzy odrzucają to, co nadnaturalne, muszą też odrzucić objawienie. Zamiast przyjąć twierdzenie Biblii, że jest Słowem Boga, naturaliści muszą postrzegać ją jako dzieło samego człowieka. A jeśli jest ona rezultatem ludzkiej intuicji i ludzkiego tylko wysiłku, to nie ma podstaw, by nadawać jej jakiś szczególny rodzaj prawdy. Tak jak przekonanie, że Biblia pochodzi od Boga, znaczy, że musi ona być całkowicie prawdziwa, tak przekonanie, że pochodzi ona od człowieka, znaczy, że musi zawierać błędy. Musi obejmować ograniczone i błędne poglądy przyjmowane w czasie jej pisania.
Pomysł, że Biblia pełna jest błędów, nie wypływa przede wszystkim z faktów jej zaprzeczających. Pomysł ten powstał, zanim nauka czy archeologia rozwinęły się do tego stopnia, by pozwolić na testowanie jakichś konkretnych twierdzeń Biblii na temat świata przyrodniczego i historii. Idea omylności Pisma Świętego wyłoniła się zamiast tego z filozoficznego zaangażowania po stronie naturalizmu. Jeśli przyjmiemy, że przyroda jest wszystkim, co istnieje, to wówczas każde twierdzenie o nadnaturalnym wydarzeniu musi być fałszywe. A Biblia przepełniona jest takimi twierdzeniami – a więc musi być fałszywa i nienaukowa.
W rzeczywistości jeśli zaczniemy uwzględniać fakty, to argument na rzecz wiarygodności Biblii faktycznie stał się silniejszy po powstaniu współczesnej nauki. Odkrycia archeologów stale potwierdzały biblijne ujęcie historii, ku wielkiemu zakłopotaniu krytyków. A obecnie, gdy rozwija się naukowy kreacjonizm, widzimy wyraźniej, że fakty naukowe popierają biblijne ujęcie, także jeśli chodzi o jej twierdzenia dotyczące świata przyrody.
Gdy sobie uświadomimy, skąd się bierze sceptycyzm wobec Biblii, to stanie się on dużo mniej przekonujący. To nie fakty wymuszają na nas sceptycyzm – jest on wynikiem wyboru przyjęcia naturalistycznego założenia. Ponieważ sam naturalizm nie jest przekonującą filozofią [2] i ponieważ pociąga za sobą porzucenie nie tylko objawienia, ale także każdej innej wielkiej doktryny biblijnej (doktryny stworzenia, wcielenia i zbawienia są w równie wielkim stopniu nadnaturalne), to nie ma powodu, by akceptować naturalizm czy któryś z jego destrukcyjnych rezultatów.
Nie znaczy to, że każda trudność między Biblią a nauką została rozwiązana. Niektóre trudności pozostaną tak długo, jak długo nasza wiedza będzie niekompletna – to znaczy zawsze. Ale Biblię popiera duży zespół faktów, na przekór krytykom, którzy niegdyś tak ufnie ogłaszali ją mitem i legendą. W rezultacie mamy dobre podstawy, by przyjmować podstawową wiarygodność zapisu biblijnego. A jeśli jest on wiarygodny w dziedzinach, które możemy przetestować przy pomocy nauk przyrodniczych i archeologii, to mamy dobre podstawy, by ufać mu w dziedzinach, których przetestować nie potrafimy, gdy mówi nam o rzeczywistości transcendentnej.
Kategoria nr 2: naczynie gliniane
Apostoł Paweł mówi, że my, chrześcijanie, świecimy światłem prawdy Bożej jak latarnia przenoszona w glinianym naczyniu (2Kor. 4:7). Naczynie jest kruche, ale światło nadal z niego świeci. Niektórzy chrześcijanie wierzą, że Biblia jest podobna do glinianego naczynia. Pełna jest błędów, jeśli chodzi o zdarzenia historyczne, ale w sprawach religijnych światło prawdy Bożej nadal z niej prześwieca.
Pogląd ten jest atrakcyjny, gdyż wydaje się dawać chrześcijanom szansę posiadania ciastka i jednocześnie zjedzenia go. Możemy przystosować się do świata świeckiego w każdej sprawie, która wymagałaby od nas konfliktu z nauką, a jednocześnie utrzymać duchowe przesłanie Biblii.
Kłopot związany z tym poglądem polega na tym, że oparty on jest na ścisłej dychotomii między tym, co historyczne, i tym, co duchowe. Dychotomia ta jest obca Pismu Świętemu. Jak wie każdy, nawet wyposażony w niewielką znajomość innych religii, jedną z najbardziej charakterystycznych cech Biblii jest nierozerwalny związek prawdy duchowej z faktem historycznym. Ani buddyzm, ani konfucjanizm na przykład nie wiążą prawdziwości swego religijnego nauczania z twierdzeniami o dawnych wydarzeniach. Biblia jest wyjątkowa, jeśli chodzi o jej aspekt, iż Bóg działał w historii. Zdarzenia te nie są jedynie przypadkami, bez których możemy się obyć, ale stanowią rdzeń samego zbawczego posłania.
Największym przykładem jest zmartwychwstanie. Apostoł Paweł argumentuje, że gdyby zmartwychwstania naprawdę nie było, gdyby grób nie był pusty, wówczas wszystko, co mówimy o Chrystusie, byłoby nonsensem. Moglibyśmy korzystać z każdej przyjemności tego życia – jeść, pić i żenić się – ponieważ grób jest końcem wszystkiego (1Kor. 15:12-24). Ci, którzy argumentują, że zmartwychwstanie wydarzyło się jedynie w duchowym sensie, nie pojęli mocy rozumowania św. Pawła. Duchowe zmartwychwstanie nie wystarcza do naszego zbawienia. Jesteśmy fizycznymi, historycznymi istotami i umieramy fizyczną śmiercią, która czyni pośmiewiskiem wszystko, czego dokonujemy w naszym życiu – potrzebujemy fizycznego, historycznego zmartwychwstania. Wszystko inne jest tylko religijną „mową-trawą”.
Postawę, jaką Paweł ujawnia wobec zmartwychwstania, Biblia przyjmuje wobec całej historii. Stworzenie, wyjście z Egiptu, czyny Boga w historii Izraelitów, wcielenie, cudy wczesnego kościoła – albo miało to miejsce, albo nie. A jeśli nie, to bezowocne jest mówienie, że teksty te mają „religijne znaczenie”. Zdarzenie, którego nie było, nie może posiadać żadnego religijnego znaczenia.
W Biblii historia i religia są tak szeroko wzajemnie powiązane, że po prostu nie można ich od siebie oddzielić. [3] Strategia rozdzielania historii od nauki duchowej w Biblii nie ma biblijnego charakteru. Jest ona bardziej zbliżona do platonizmu – filozofii, że królestwo fizyczne jest mniej rzeczywiste, mniej ważne niż duchowe. Ten rodzaj dualizmu trapił świat chrześcijański od czasów Ojców Kościoła. Wydobywa się on dzisiaj na powierzchnię w twierdzeniach tych, którzy podkreślają, że Biblia jest fałszywa w sprawach faktu, a prawdziwa jedynie w sprawach wiary.
Co motywuje niektórych chrześcijan, by przyjmować strategię tak obcą perspektywie biblijnej? Gdyby fakty historyczne i archeologiczne wykazały rozstrzygająco, że Biblia się myli, to może miałoby jakiś sens oddzielanie jej historycznych twierdzeń od nauk religijnych. Ale – jak już wspominaliśmy – fakty niczego takiego nie wykazują. Dzisiaj nawet ci, którzy nie są biblijnie zaangażowani, zgadzają się, że w zasadzie jest ona dokładna w sprawach historii i geografii. Żadne odkrycie archeologiczne nie zaprzecza ujęciu biblijnemu, aż do patriarchów i wcześniej.
Przeciwnie, archeologia wykazała, że materiał biblijny jest nadzwyczaj prawdziwy w odniesieniu do okresu, w którym został napisany, dokładny w swoim opisie geografii, zwyczajów prawnych, relacji politycznych, praktyk kulturalnych itd. [4] Oczywiście nie każdy szczegół można archeologicznie potwierdzić, ale wiarygodność Biblii w dziedzinach, w których ją przetestowano, daje podstawy, by wierzyć, że jest wiarygodna ogólnie. Oczekiwanie, iż okaże się ona prawdziwa we wszystkich dziedzinach, nawet w tych, które nie zostały jeszcze przebadane, nie jest ślepą wiarą, ale rozsądnym wnioskiem wyprowadzonym z posiadanego świadectwa empirycznego.
Przeciwne wnioskowanie jest również poprawne – gdy przyjmujemy, że Biblia jest historycznie niedokładna, to nie mamy żadnego powodu, by przyjmować jej prawdziwość w innych dziedzinach. Błąd w jednej części Biblii stwarza możliwość istnienia błędów w innych jej częściach. Tak właśnie rozumujemy na co dzień. W sądzie na przykład jakakolwiek rozbieżność wystarczy, by rzucić wątpliwość na wiarygodność świadka, unieważniając tym samym jego zeznania. Obrońca, stawiając krzyżowe pytania, stara się za wszelką cenę doprowadzić do sprzecznych zeznań świadka. Gdy mu się uda, nawet jeśli rozbieżność występuje na terenie bezpośrednio nieistotnym dla sprawy, to wykazał, że świadek kłamie lub nie ma dobrego rozeznania i tym samym podważył jego wiarygodność.
W ten sam sposób przez stulecia wrogo nastawieni krytycy poszukiwali sprzeczności w Biblii na temat historii i nauki po to, aby podważyć wiarygodność tego, co Pismo Święte mówi na temat teologii i etyki. Obecnie niektórzy chrześcijanie ewangeliczni podjęli ten sztandar, nie uświadamiając sobie konsekwencji tego kroku. Wypadałoby, aby ci, którzy twierdzą, iż wierzą w religijne przesłanie Biblii, najpierw przemyśleli wszystkie konsekwencje swoich twierdzeń, zanim odrzucą prawdziwość „drobnych” historycznych szczegółów Pisma Świętego. Klasyczne stanowisko Kościoła głosi, że Pismo Święte jest Słowem Bożym i dlatego jest prawdziwe w każdej dziedzinie. [5] Głównym poparciem dla tego stanowiska jest właśnie nauczanie samego Pisma Świętego. Jeśli mamy być biblijni, to musimy określić, co Biblia mówi nie tylko na temat innych rzeczy, ale także na temat samej siebie. Stary Testament przepełniony jest zwrotami w rodzaju: „Pan mówi do ciebie, Izraelu”, Słuchajcie Słowa Pana”, „Słowo Pana przyszło do Jeremiasza”, „Tak mówi Pan”. A Nowy Testament zarejestrował postawę samego Jezusa wobec Pisma Świętego. Przyjmował on historyczność Adama i Ewy (Mat. 19:4-5), Jonasza i wielkiej ryby (Mat. 12:40), potopu za dni Noego (Mat. 24:38-39), cudu manny na pustyni (Jan. 6:49) oraz trzech i pół roku głodu za dni Eliasza (Łuk. 4:25). Ani Chrystus, ani apostołowie nie wysunęli ani jednej sugestii, że Pismo Święte jest historycznie lub naukowo niedokładne.
Kategoria nr 3: Pismo Święte o Piśmie Świętym
Pismo Święte twierdzi o sobie, że jest objawieniem, a to wymaga, by było prawdziwe we wszystkim, czego naucza. Jeśli bowiem zawiera błąd, to należy je traktować jak każdą inną książkę. Bez wątpienia każda książka zawiera jakąś prawdę; gdy ją czytamy, przesiewamy i wybieramy to, co uważamy za prawdę w świetle naszego własnego rozumu i doświadczenia. Ale w tym przypadku nasz własny rozum i nasze doświadczenie stają się ostateczną instancją odwoławczą.
Jeśli my sami mamy osądzać, co jest prawdą, a co fałszem w Biblii, to nie możemy dalej uznawać jej własnego twierdzenia, że jest objawieniem. Objawienie bowiem znaczy, że źródło prawdy leży poza ludzkim rozumem i doświadczeniem: że Sam Bóg dał nam ponadczasową, uniwersalną Prawdę, której nie moglibyśmy osiągnąć wskutek naszych ograniczeń. Objawienie należy traktować jako całość – albo jest całe prawdziwe, albo nie jest w ogóle objawieniem, lecz tylko jeszcze jednym zbiorem myśli, które należy oceniać i krytykować jak każde inne. Jeśli jednak to ja czy ktoś inny decyduje, czy zaakceptować jakąś część Pisma Świętego, to ostatecznie my sami jesteśmy źródłem prawdy, a nie Bóg. A wówczas możemy równie dobrze przestać mówić o Bożym Objawieniu i przyjąć, że wszyscy mamy nasze własne indywidualne i dla nas sensowne „prawdy”, ale nikt nie ma dostępu do uniwersalnej Prawdy, jaką tylko Bóg może dać.
Kreacjoniści przyjmują, że biblijne objawienie od Boga jest prawdziwe we wszystkich dziedzinach. Jednak jest to tylko pierwszy krok. Nadal stoimy przed zadaniem, jak je zinterpretować. Ci, którzy akceptują Pismo Święte jako objawienie Boże, mogą mimo to nie zgadzać się, jak rozumieć pewne fragmenty. Ponieważ interesujemy się tu przede wszystkim pierwszymi rozdziałami Księgi Rodzaju, przyjrzyjmy się niektórym sposobom interpretowania tej konkretnej księgi przez ewangelicznych chrześcijan.
Cdn.
Nancy Pearcey
Źródło: Archiwum „Na początku…”, Zeszyt 8, Warszawa 1998. Księga Rodzaju a historia, Na Początku… 1997, nr 7b(89), s. 170-181. (Did It Really Happen? – Genesis and History, Bible-Science Newsletter, March 1987, vol.25, No.3, s.6-9; za zgodą Autora )
Przypisy: