Moskwa porządkuje Ruch Narodowy
MOSKWA PORZĄDKUJE RUCH NARODOWY
AMATORSZCZYZNA I OBŁUDA
Wiązany z Putinem portal WikiLeaks rzekomo wyświadczył przysługę polskim antyfaszystom („znaleźli chwilę żeby zrobić nam nie lada prezent!” – ze strony Antify) i okradł z prywatnej korespondencji czołową postać ONR i Ruchu Narodowego Przemysława Holochera. Warto pokusić się o kilka wniosków wynikających z tej niecodziennej sytuacji ujawniającej zakres ingerencji służb specjalnych w nasze życie polityczne.
1) Chłopcy z RN to naiwni amatorzy. Swoje działania i rozmowy polityczne prowadzą za pomocą Facebooka jak nie przymierzając jakieś głupiutkie pensjonarki. Gdyby żył Marszałek Piłsudski, z pewnością powtórzyłby swoje pamiętne słowa: "Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”.
2) Rosja przystąpiła do kolejnej fazy porządkowania Ruchu Narodowego pod swoją modłę. Oznacza to, że środowisko narodowe jest w Polsce rokującą siłą polityczną lub zbliża się czas użycia go do ważnych celów. W tym świetle należy ocenić tego, kto skorzysta na tym ciosie w ONR. Rusofilstwo jest poważnym grzechem (i skrajną głupotą) obciążającym wielu liderów Ruchu Narodowego. Z pewnością te tendencje zostaną wzmocnione i RN bez przeszkód będzie wykorzystywany do cichego i często zawoalowanego wspierania obozu Bronisława Komorowskiego.
3) Jeśli wypowiedzi Holochera i jego rozmówców są autentyczne (sam zainteresowany już przyznał na FB, że „część materiałów jest prawdziwa”), to ich wizja przyszłej Polski nie napawa optymizmem. Ludzie ci nie potrafią zaakceptować, że kluczem do polskości nie jest katolicka religijność czy dogmatyzm polityczny. Fundamentem polskości jest umiłowanie wolności dla siebie i dla innych. To właśnie Wielka Polska cechowała się otwartymi ramionami dla wszystkich prześladowanych z całej Europy i Azji, którzy chcieli włączyć się w budowanie jej pomyślności. Zapowiedź palenia mnie na stosie (Holocher: „nadejdzie taki czas ze chojeckiego spalimy na stosie” – pisownia oryginalna) dowodzi prymitywizmu mentalnego wodzów tego środowiska. Świadczy też o obłudzie ludzi majach gęby pełne frazesów o wolności, a w sercu nienawiść i podstęp. Czym oni się różnią od polityków obecnie nas zniewalających?
Szkoda tylko wielu tysięcy młodych polskich patriotów, którzy pokładają nadzieję w nowej sile politycznej. Pod takim przywództwem jedynym osiągalnym celem jest ‘dół’ z przypowieści Jezusa (Mat. 15:14).
PS
Ciekawym zbiegiem okoliczności media opublikowały materiały kompromitujące Holochera w przededniu wyjazdu Mariana Kowalskiego (członka Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego i byłego rzecznika ONR) do Kanady na zaproszenie tamtejszej Polonii.
Czy damy sobie upuścić krwi?
Wielu z troską pochyla się nad opłakanym losem Ojczyzny. Niektórzy snują plany ratunku w rodzaju mitycznego Archipelagu Polskości czy modlitwy o króla na białym koniu. Bardzo nieliczni zadają dociekliwe pytania o przyczyny naszych narodowych nieszczęść. Nasi wrogowie mają jednak, w przeciwieństwie do nas, zarówno jasne diagnozy, jak i recepty. Jedną z nich – w razie narodowej gorączki – jest upuszczanie krwi.
Kiedy się patrzy na nasze dzieje ostatnich 250 lat, widać, że trwale nie godzimy się z niewolą, że sen o wolności i wielkości utraconej I Rzeczypospolitej ciągle nam w duszy gra, że gotowi jesteśmy na wielkie daniny krwi dla jej odzyskania. Niestety, tym pięknym tęsknotom towarzyszy zwykle coś, co skazuje nas na klęskę. Jeden z największych naszych wieszczów czasów niewoli tak ujął w strofach wiersza tę narodową skazę:
Miejcie odwagę... Nie tę tchnącą szałem,
Która na oślep leci bez oręża,
Naszym przodkom nie sposób odmówić serca do walki, ale z rozumem już gorzej. Dodam, że nie chodzi o zdolności taktyczne i inteligencję na polu walki. Wielu naszych dowódców, przegrywając w Polsce, odnosiło świetne zwycięstwa za granicą – najlepszym tego przykładem są Kazimierz Pułaski i Tadeusz Kościuszko. Brakowało nam czegoś większego: mądrości narodowej. Definiuję ją jako sumę odpowiedniej świadomości narodu oraz wyczuwającego „wiatr historii” przywódcy. Warto pokrótce prześledzić ten brak na przestrzeni ostatnich 250 lat.
Polska od początku XVIII wieku nie była już państwem suwerennym. Jak to ujmowali nasi przodkowie: „stała nierządem”, a dokładniej interesami państw ościennych. W drugiej połowie tego smutnego dla nas stulecia szlachta dostała religijno-patriotycznej gorączki „barskiej” i rozpoczęła wojnę z własnym królem i wspierającymi go Rosjanami. Efektem tego pierwszego powstania narodowego była śmierć lub wygnanie ponad 100 000 bohaterskich młodzieńców, dalsza ruina gospodarcza i… I rozbiór Polski. Gdy piętnaście lat potem pojawił się klimat dla autentycznej reformy państwa (Rosja zmuszona była prowadzić wojnę na dwa fronty z Turcją i Szwecją), zabrakło barskich narwańców i znowuśmy przegrali, dostając „w nagrodę” II rozbiór. By nie bawić się w kontynuowanie marionetkowej polskiej państwowości, zaborcy sprowokowali szybko kolejne powstanie – tym razem pod wodzą Tadeusza Kościuszki – i po pokonaniu go zakończyli konwulsje I Rzeczpospolitej III rozbiorem. Kolejna wielka danina krwi to zawierucha napoleońska, która co prawda na krótko dała nam wolność od zaborców, ale kolejne dziesiątki tysięcy Polaków rozsypały się po całym świecie. Gdy dorosło następne pokolenie, tym razem zachodni sojusznicy zachęcili nas do następnego powstania, które wybuchło w czasie dogodnym, ale dla okupanta. Oprócz kolejnej Wielkiej Emigracji, ogromnych zniszczeń i upadku morale, z królestwa staliśmy się księstwem. Gdy kilkanaście lat potem Europę ogarnęła Wiosna Ludów, a Rosja dostawała baty w wojnie krymskiej, my nie byliśmy zdolni do powstania. Niebawem jednak dorosło następne pokolenie, więc car postanowił znowu leczyć nas „upuszczaniem krwi”.
Po tragedii Powstania Styczniowego nasza elita doszła wreszcie do przekonania, że podążanie dalej drogą „zrywów narodowych” sprawi, iż w dawnej Rzeczypospolitej pozostaną sami niepiśmienni chłopi. Radykalnie zmieniono podejście – odrzucono wiarę w insurekcyjne, nagłe odzyskanie wolności, a rozpoczęto długi marsz w kierunku podniesienia całego narodu na wyższy poziom cywilizacyjny. Rozpoczęto tzw. pracę u podstaw, uczono chłopów czytać i pisać, rozumieć historię i potrzebę własnego państwa. Dzięki temu przynajmniej częściowo wyrwano Polaków z odmętów zacofania i zabobonu, w których znaleźliśmy się, odrzucając zdobycze Złotego Wieku XVI. Dzięki tej nowej atmosferze przynajmniej dwa pokolenia rodaków nie zapadły na gorączkę leczoną „upuszczaniem krwi”. O dziwo to, czego od czasów Konfederatów Barskich nie mogła (czy nie chciała?) dać nam Zawsze Dziewica Maryja, dał nam na tacy Wszechmogący Bóg w roku 1918! Znowu na krótko odzyskaliśmy narodową mądrość – uświadomione społeczeństwo i właściwego przywódcę. Niezbyt długo jednak dane nam było cieszyć się Wolną Polską. W 1939 znowu uwierzyliśmy w swoją mesjańskość i niezwyciężoność, a jakby tego było mało, w ’44 na życzenie Stalina w samej tylko stolicy złożyliśmy ofiarę z 200 000 Polaków. Potem komuniści do perfekcji opanowali prowokowanie zamieszek, co czynili dla własnych interesów z częstotliwością ok. 10 lat. Po ’89 nie musieliśmy przelewać krwi, ale za to sprzedaliśmy w jasyr 2-3 miliony młodych rodaków. To rozwiązanie powoli przestaje dawać spodziewane rezultaty. Z analizy historii wynika więc, że nasi wrogowie obmyślają już nowy plan upuszczenia nam krwi.
Powie ktoś: „A skąd wiesz, że teraz oto nie nadchodzi czas podobny jak w 1918 roku, że trzeba siłą odzyskać władzę w Polsce?”. W takie tony zdaje się uderzać czołowy katolicki myśliciel obozu patriotycznego ukrywający się pod pseudonimem Aleksander Ścios:
„Problem nie dotyczy interpretacji wydarzeń z lat 2007-2015, lecz lęku przed przyjęciem najważniejszej konkluzji i obawy przed odrzuceniem mitologii demokracji.
Na pytanie - w jaki sposób wygrać wybory? - istnieje jedna odpowiedź: w taki, jak obala się każdy reżim”. bezdekretu.blogspot.com
By rozwiązanie rewolucyjne się powiodło, potrzebne jest jednoczesne wystąpienie kilku czynników: zapotrzebowanie społeczne, sprawne i mądre przywództwo oraz koniunktura międzynarodowa. W mojej ocenie żadna z tych składowych obecnie nie występuje. Społeczeństwo mamy na bardzo niskim poziomie duchowym, moralnym i organizacyjnym; duchowieństwo jawnie zaprzedane obcym interesom (patrz „pojednanie” katolickiego episkopatu z cerkwią Putina w 2012 r.), opozycja parlamentarna zramolała i naiwna, pozaparlamentarna niedoświadczona, podzielona i nieliczna – w sam raz na „upuszczenie krwi”, ale nie na realną zmianę władzy. Sytuacja geopolityczna przypomina bardziej 1939 rok niż 1918. Tu warto patrzeć na Węgrów – o ile w 1918 szliśmy tą samą drogą, walcząc zbrojnie przeciw zagrożeniu komunistycznemu, o tyle w 1939 wybraliśmy całkowicie przeciwne opcje. I to oni, nie my, mieli wtedy rację. Teraz, gdy nowa wojna już się tli, węgierski przywódca i wizjoner Wiktor Orbán mówi:
„…w polityce zagranicznej ważne jest umiarkowanie, zwłaszcza w niej. Musimy wiedzieć, gdzie są nasze granice, byśmy nie skończyli jak Tygrys z „Kubusia Puchatka“, który przebrał miarę w podskakiwaniu.” luty 2015, wpolityce.pl
Dziś na pierwszy ogień poszli Ukraińcy, jak my w 1939. Dopóki więc mocarstwa Zachodu nie zaangażują się w walkę z Rosją na pełną skalę, nie czas na nas.
Jeszcze ważniejszym pytaniem jest, co musimy zrobić, by wykorzystać sprzyjającą koniunkturę, kiedy się ona pojawi, i nie dać się oszukać fikcyjnymi zmianami, jak w 1989 roku.
Przede wszystkim musimy określić drogę do podniesienia Polaków ze stanu upadłości. Z ciemnym, niemoralnym i zdezorganizowanym narodem nie da się zbudować nowego państwa. Można co najwyżej zmienić stare elity na jeszcze gorsze nowe. Wierząc, że to Bóg Wszechmogący ma coś do powiedzenia o losie narodów, odnowę trzeba zacząć od Jego pierwszoplanowego celu dla narodów:
On z jednego /człowieka/ wyprowadził cały rodzaj ludzki, aby zamieszkiwał całą powierzchnię ziemi. Określił właściwie czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Dz 17:26-27 (BT)
Dopiero naród podnoszący się ku autentycznemu poznaniu Boga jest w stanie się organizować, wyłaniać przywódców i uderzyć w stosownej chwili. Przykładem niech będą kolonie brytyjskie w Ameryce Północnej. Na zapadłych krańcach niezwyciężonego Imperium, nad którym nie zachodziło Słońce, zrodził się nowy naród, który zbudował najwspanialszą cywilizację w dziejach ludzkości. Niech to będzie dla nas inspiracją zarówno do pracy u podstaw, jak i do cierpliwości.
Idź pod prąd, nr 128-129 (marzec-kwiecień), s. 4-5.
Jak zbudzić ducha w narodzie – Plan ewangelizacji Polski?
Niedawno prof. Andrzej Zybertowicz zamieścił na Twitterze prawie dramatyczny wpis–prośbę? „Noc. Szukam słów. By wyrazić ducha polskości. Uchwycić? Z-re-konstruować? Tekstem?! A co było na początku?” W Polsce to niestety rzadkość, by osoba ze ścisłej elity intelektualnej publicznie stawiała tego rodzaju pytania. Niewielu ma tyle odwagi, by kwestionować stan ducha narodu. Krytyka w tym obszarze uderza bezpośrednio w odwiecznego strażnika polskiego ducha, w Kościół rzymskokatolicki. A przecież atak na Kościół to atak na polskość, to przyłączanie się do ostatnio coraz brutalniejszych ataków lewactwa i barbarzyńców? Zdecydowana większość polskiej elity opiniotwórczej ucieka od tego trudnego problemu i udaje, że ze sferą ducha jest w narodzie wszystko w porządku, pozostawiając ją w wyłącznej gestii hierarchów. Taka postawa jest
jednak bardziej antypolska niż najgorsze ataki swołoczy spod znaku biłgorajczyka. To ona właśnie gwarantuje dzikusom sukces w dłuższej perspektywie czasowej. Polska to tylko z nazwy kraj chrześcijański. Od kilku lat nie można już o nas mówić nawet jako o narodzie religijnym (religia to zespól działań, które ludzie podejmują, by przypodobać się Bogu/bogom; chrześcijaństwo to osobista odpowiedź na działanie Boga, na ofertę zbawienia złożoną ludziom przez Boga Ojca, który posłał na śmierć za nasze grzechy Swego Jedynego Syna). Stwierdzenie, że Kościół rzymskokatolicki nie ma sposobu na prowadzenie Polaków do Chrystusa ani nie potrafi w obecnych realiach utrzymać ich w karbach postaw moralnych, jest truizmem, „oczywistą oczywistością”. Dlaczego jednak polscy ewangeliczni chrześcijanie nie umieją zagospodarować coraz bardziej widocznej pustki duchowej w swoim narodzie? Odpowiedź na to pytanie stanowi problem bardziej złożony.
PO PIERWSZE: METODA
By zilustrować podstawowy brak w ewangelizacji Polski, sięgnę do egzotycznego przykładu. Indie były od XVIII wieku przedmiotem zainteresowania wielu europejskich ośrodków misyjnych. Mimo imponujących wysiłków chrześcijaństwo nie mogło trwale zadomowić się wśród Hindusów. Schemat działania misjonarzy był podobny: zakładali bazę misji i rozpoczynali działalność charytatywno-ewangelizacyjną, na którą reagowali głównie przedstawiciele najniższej kasty niedotykalnych. Po pierwszych ewangelizacyjnych sukcesach misję oblegało tysiące
pariasów zdanych na pomoc misjonarzy, co całkowicie wiązało im ręce. Klasy wyższe społeczeństwa pozostawały nietknięte. Sytuację zmienił Aleksander Duff, który w 1830 roku przybył ze Szkocji do Kalkuty i nieomal z marszu rozpoczął działalność edukacyjną skierowaną do młodych przedstawicieli hinduskich elit. Nie prowadził tradycyjnej działalności ewangelizacyjnej, ale skoncentrował się na założeniu szkoły uczącej elementów kultury Zachodu – nauki, sztuki, obyczajów itp. Poznanie Biblii następowało niejako „przy okazji”. Spotkało się to z dużą otwartością wyższych warstw, które w tym czasie z ciekawością patrzyły na zdobycze cywilizacyjne Zachodu i chętnie posyłały swoje dzieci
do szkoły Duffa. Pierwsze lekcje odbywały się dla sześciu studentów w cieniu drzewa figowego. Po tygodniu zgłosiło się już 300 chętnych! Przez szkoły (wkrótce powstała także żeńska) Duffa przewinęło się kilkadziesiąt tysięcy młodych Hindusów, ale nawróciły się tylko 33 osoby. Niektórzy uznaliby to za klęskę w porównaniu z wieloma tysiącami ochrzczonych pariasów w tradycyjnych misjach. Jednakże dzięki strategii Duffa, którą można by w uproszczeniu nazwać preewangelizacją, elita Indii oswoiła się z Biblią i chrześcijaństwem. Tych trzydziestu trzech nawróconych odegrało znaczącą rolę w budowaniu tamtejszego Kościoła. Bariera izolacji została trwale przełamana. Niedawno rozmawiałem z jednym z polskich pastorów. Zapytałem o metody ewangelizacji jego kościoła. „Chodzimy do aresztu” - odpowiedział. Zaciekawiło mnie, jak ocenia rezultaty. „Trudna sprawa. Wielu tych ludzi chętnie słucha i przychodzi na nasze nabożeństwa, ale po wyjściu na wolność nie umieją sobie
poradzić w normalnym społeczeństwie i często wracają za kratki”. Zapytałem: „Dlaczego więc nie działacie w innych środowiskach?” „Tylko w areszcie chętnie nas słuchają…” – usłyszałem w odpowiedzi. Ta rozmowa pokazuje stan wielu polskich środowisk ewangelicznych. Nie mając sposobu na ewangelizację narodu, skupiają się głównie na działalności charytatywnej (paczki świąteczne, rozdawanie żywności itp.) oraz na ewangelizacji środowisk patologicznych. Nie trzeba być wielce przenikliwym obserwatorem, by stwierdzić, że ta metoda (a właściwie jej brak) jest
nierozwojowa. Pomimo wielu lat działań ewangelizacyjnych odsetek nowonarodzonych w Polsce oscyluje nadal na poziomie krajów arabskich…
PO DRUGIE: KOMPROMIS
Kompromis w sprawach zasadniczych kończy się zwykle podobnie jak historia o myśliwym i niedźwiedziu. Późną jesienią do lasu wybrał się myśliwy w poszukiwaniu futra na zimę oraz głodny miś szukający porządnego posiłku przed snem zimowym. Spotkali się na polanie – myśliwy przyłożył sztucer do ramienia i już miał wystrzelić, gdy miś zawołał: „Po co się tak śpieszyć!? Zawsze możemy porozmawiać!”. Myśliwy po chwili namysłu przyznał rację misiowi – „Ze strzałem zawsze zdążę, a cóż mi szkodzi chwila pogawędki?” Jak pomyślał, tak uczynił. Usiadł z misiem na kłodzie drzewa, by porozmawiać o kompromisie. Po niedługiej chwili miś miał swój posiłek, a biedny myśliwy (w pewnym sensie) futro… Metoda pozyskania dla Chrystusa młodych elit narodu została już w Polsce zastosowana. Pod koniec lat pięćdziesiątych ks. Franciszek Blachnicki stworzył Ruch Oazowy skoncentrowany na formowaniu duchowości polskiej młodzieży. Do jego sukcesu walnie przyczyniła się protestancka organizacja amerykańska Campus Crusade for Christ, z którą ks. Blachnicki podjął współpracę w połowie lat siedemdziesiątych (za wiedzą i zgodą kard. Karola Wojtyły). Przez pierwsze lata współpraca układała się świetnie. Studenckie grupy Ruchu Światło-Życie powstawały w całej Polsce (jedną z nich miałem okazję prowadzić), a na letnie obozy oazowe wyjeżdżało do kilkuset tysięcy młodych ludzi! Gdy jednak pierwsi liderzy wychowani na protestanckich materiałach osiągnęli dojrzałość w Chrystusie, zaczęły się poważne
problemy. Naczelną ideą ks. Blachnickiego była próba bezkolizyjnego połączenia protestantyzmu z katolicyzmem. Przykładowo wzywano młodych ludzi do osobistego zaufania Chrystusowi i uznania Go za swojego Pana i Zbawiciela (czyli traktowano jak niewierzących), a następnie wspólnie odmawiano różaniec i uczestniczono w mszy. Na jednym spotkaniu formacyjnym uczono ludzi, że Jezus od momentu zaproszenia Go mieszka w ich sercu, nigdy ich nie opuści, przebaczył im wszystkie grzechy i mają już życie wieczne, a za chwilę na mszy musieli powtarzać sprzeczną z tym formułę: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” albo iść do spowiedzi, by otrzymać przebaczenie grzechów. Ludziom bezmyślnym te sprzeczności nie przeszkadzały, ale był to ruch skierowany do przyszłej elity, a więc liczba pytań i wątpliwości rosła. Za nimi poszły decyzje. Najpierw jednostki, a potem i całe grupy oazowe zaczęły opuszczać katolicyzm z powodu jego niewierności Biblii – depozytowi wiary chrześcijańskiej. W odpowiedzi hierarchia katolicka mocno zaostrzyła kontrolę nad grupami, ograniczyła rolę świeckich animatorów i doprowadziła do ponownej rekatolicyzacji ruchu, który stracił dawny impet i stał się marginalnym, religijnym dodatkiem do parafii. Pewną odmianę tej metody zastosowali nieco później (’80) protestanci z Campus Crusade for Christ, tworząc własne wspólnoty luźno związane z katolicyzmem (opiekunem kościelnym jednej z nich w Krakowie był w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku ks. Tadeusz Rydzyk). Ludzie ci w sercu byli nowonarodzonymi protestantami, ale zewnętrznie udawali katolików. Taka partyzantka nie odegrała jednak jak na razie znaczącej
roli w ewangelizacji Polski. Albo za bardzo udaje katolicyzm i wtedy nie potrafi jasno pokazać potrzeby nowego narodzenia i
radykalizmu nawrócenia, albo zbyt szybko się dekonspiruje i zostaje przegnana z parafii.
PO TRZECIE: TW „ZAŁOŻYCIELE”
Nad bezproduktywnością polskich kościołów protestanckich czuwają konfidenci rodem z realnego komunizmu lub ich młodzi sukcesorzy. Zwykle piastują przywódcze funkcje we władzach kościołów i kontrolują ich majątek. Nawet ujawnienie SB-eckiej przeszłości tych ludzi niekoniecznie powoduje zmiany. To raczej zbyt dociekliwi i prawi członkowie tych wspólnot muszą odejść lub są dyskryminowani. Tego rodzaju przypadek miał miejsce w największym kościele protestanckim w Polsce. Jego zwierzchnik okazał się TW „Januszem”, a biskup, który zdecydowanie dążył do odsunięcia go od funkcji kościelnych, „zapłacił utratą stanowiska za domaganie się pełnej lustracji w Kościele ewangelickim oraz wyjaśnienia afery finansowej, w którą mogły być zaangażowane najwyższe władze Kościoła luterańskiego w
Polsce” (Cezary Gmyz, „Księciunio”, Rp maj 2010). O ile mi wiadomo, żadne wyznanie funkcjonujące za pierwszej komuny nie przeprowadziło w swoich szeregach skutecznej lustracji. Można więc śmiało założyć, że tymi kościołami nadal kierują (a precyzyjniej: hamują) przeróżni „Janusze” i ich młodsi protegowani. Czy w takiej sytuacji może dziwić bezwład i uległość wobec wytycznych władzy w polskich kościołach protestanckich?
OD FUNDAMENTÓW
Jeśli więc ma powstać w Polsce autentyczny i skuteczny ruch wierzących, którzy obiorą sobie za cel ruszenie zmurszałych fundamentów duchowych narodu, musi zostać zbudowany od podstaw. Oparcie go na jakiejkolwiek istniejącej płaszczyźnie kościelnej lub świeckiej grozi mu zainfekowaniem duchem kompromisu i przejęciem kontroli przez funkcjonariuszy status quo. Koncepcja budowy od fundamentów rodzi pytania o dojrzałych przywódców i bazę materialną takiego przedsięwzięcia, ale - w obliczu mizerii, zmarnowanych dla sprawy ewangelizacji
kilkudziesięciu ostatnich lat - jawi się ona jako jedyna droga wyjścia z obecnego impasu. Nowy ruch misyjny dla Polski musi znaleźć metodę dotarcia do polskich elit. Musi umieć wykazać atrakcyjność biblijnego chrześcijaństwa dla polskości, zarówno w kontekście naszej bogatej tradycji protestanckiej Złotego Wieku, jak również w rozwiązywaniu bolączek teraźniejszości. Polski patriota musi w orędziu Biblii i w osobie Jezusa Chrystusa zobaczyć jedyny ratunek nie tylko dla siebie, ale i dla swojego narodu. By to osiągnąć, nie można bezmyślnie kopiować wzorów amerykańskich czy jakichkolwiek innych. Musimy opracować naszą własną, polską metodę.
Praca od podstaw wymaga od nas ducha pionierów i całkowitego oddania. Takiego, jakie cechowało ap. Pawła:
A przy tym chlubą moją było głosić ewangelię nie tam, gdzie imię Chrystusa było znane, abym nie budował na cudzym fundamencie,
Rzym. 15:20
PS
Dla naszych stałych Czytelników nie jest tajemnicą, że powyższy cel przyświeca nam od początku istnienia gazety. Każdego, komu w duszy grają podobne myśli, bardzo zachęcamy do kontaktu i połączenia wysiłków. Za miesiąc postaram się napisać o konkretnych zadaniach w dziele ewangelizacji Polski.
SIATKÓWKA – ECHO WIELKOŚCI DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ
Emocje po wielkim sukcesie polskiej siatkówki już opadły. Czas na kilka refleksji natury ogólnej.
Ci, którzy nie śledzą na bieżąco tej dyscypliny sportu, zapewne nie wiedzą, że Polska od lat jest siatkarską potęgą. Nasza liga należy do najlepszych na świecie, grają u nas utytułowani zawodnicy z różnych stron świata, nasi siatkarze zasilają czołowe kluby europejskie.
Ciekawym przypadkiem jest trener naszych zwycięzców Stefan Antiga. Po zakończeniu kariery zawodniczej w reprezentacji Francji objął prowadzenie naszej drużyny narodowej. Twierdzi: „Czuję się w Polsce, jakbym tutaj się urodził”, „dzieci przejęły polskie tradycje i zwyczaje. Syn podczas piłkarskiego Euro kibicował nie Francji, a Biało-Czerwonym” Wpolityce.pl.
Tak właśnie dawna Rzeczpospolita przyciągała wybitne jednostki z bliskiej i dalekiej zagranicy. O naszej potędze i wolnościowych tradycjach było w świecie głośno. Liczne rzesze przybyszów wzbogacały nasz potencjał i asymilowały się w polskim wyjątkowym projekcie państwowym. Silna i otwarta Rzeczpospolita nie miała sobie równych. Gdy upadła, jej tradycje przejęły Stany Zjednoczone Ameryki.
Szkoda, że dziś możemy poszczycić się tylko siatkarską namiastką dawnego blasku. Szkoda też, że sportowy sukces, zamiast poprzez kontrast skłaniać nas do refleksji nad ogólną kondycją państwa i narodu, posłużył Bandzie Trzymającej Władzę do budowania w Polakach ułudy potęgi i wielkości. Nasi przodkowie nie zadawalali się namiastkami, ale regularnie bili Rosję i Niemcy w realu…
idź Pod Prąd, październik 2014
Papież Franciszek ośmiesza chrześcijaństwo!
Wypowiedzi papieża Franciszka na temat emigrantów czynią z chrześcijaństwa religię dla idiotów. Dziś mamy kolejną tego próbkę:
"Prawdą jest, że zaledwie 400 kilometrów od Sycylii znajduje się niebywale okrutna grupa terrorystyczna. A więc jest niebezpieczeństwo infiltracji, to prawda.(…) Oczywiście, gdy przybywa uchodźca, mimo wszystkich tych kroków zapobiegawczych związanych z bezpieczeństwem, musimy go przyjąć, bo takie jest biblijne przykazanie" Interia.pl http://m.interia.pl/fakty/news,nId,1885553
Niestety F1 nie wskazał konkretnie, jakie to biblijne przykazanie każe przyjmować do własnego państwa wrogów, terrorystów czy też osoby o niepewnych zamiarach. Nawet powierzchowna lektura Biblii (nie mówiąc o podstawach zdrowego rozsądku) pokazuje, że głowa Kościoła katolickiego bezczelnie wprowadza ludzi w błąd i kompromituje chrześcijaństwo.
Rządzący bowiem nie są postrachem dla tych, którzy pełnią dobre uczynki, lecz dla tych, którzy pełnią złe. Chcesz się nie bać władzy? Czyń dobrze, a będziesz miał od niej pochwałę; Jest ona bowiem na służbie u Boga, tobie ku dobremu. Ale jeśli czynisz źle, bój się, bo nie na próżno miecz nosi, wszak jest sługą Boga, który odpłaca w gniewie temu, co czyni źle. List do Rzymian 13:3-4
Te jasne zasady znajdziemy w Biblii i takie stanowisko prezentują biblijni chrześcijanie. Strzeżenie porządku moralnego w państwie jest obowiązkiem każdej władzy państwowej. Obowiązkiem nadanym jej przez samego Boga! Władze państwowe muszą więc mieć jasne kryteria odróżniania dobra od zła (temu służy prawo), musi umieć oceniać ludzkie działania i zdecydowanie reagować mieczem, gdy ktoś (niezależnie przybysz, gość czy obywatel) czyni zło. Planowanie aktów terroru czy wyłudzania pieniędzy bez wątpienia jest czynem złym. Tyle w temacie. Mordercom i złodziejom wara od naszych granic!
***
W dyskusji nad falą uchodźców zalewającą Europę słyszy się też często pseudochrześcijański argument o konieczności okazywania im miłosierdzia. To kolejna parodia chrześcijańskiej postawy. Miłosierdzie za wszelką cenę, niezależnie od kosztów, nie jest i nigdy nie było chrześcijańskim nakazem. Wręcz przeciwnie! Zaniedbywanie swoich bliskich kosztem innych fanaberii jest wielkim grzechem! Ludzi tak czyniących Nowy Testament nazywa gorszymi od niewierzących:
A jeśli kto o swoich, zwłaszcza o domowników nie ma starania, ten zaparł się wiary i jest gorszy od niewierzącego. 1 List do Tymoteusza 5:8
Wspieranie sytuacji, gdy tysiące polskich dzieci odbieranych jest rodzicom z powodu biedy lub emigracji przy jednoczesnym fundowaniu gościom warunków (praca, mieszkanie, zasiłki, opieka zdrowotna itp.), o jakich daremnie marzy wielu Polaków, jest kpiną ze zdrowego rozsądku i jawnym sprzeciwem wobec nauki Jezusa!
Paweł Chojecki,
Kościół Nowego Przymierza w Lublinie,
www.knp.lublin.pl
fot. Roberto Rizzato/flickr.com/CC BY-NC
ZWYCIĘSTWO, ALE CZY NIE PYRRUSOWE?
Pierwsza faza wydalenia BK z Pałacu Prezydenckiego się udała. Wybory wygrane. To bardzo ważny krok na drodze do Nowej Polski, ale tylko krok. Niestety wydaje się, że obóz patriotyczny odtrąbił już ostateczne zwycięstwo…
Nasi dziadowie pokonali kiedyś Krzyżaków w walnej bitwie pod Grunwaldem, ale zabrakło im determinacji i mądrości politycznej, by raz na zawsze rozwiązać problem i zdobyć Malbork. Po krótkim oblężeniu… wrócili do żniw! Trzeba było za pięćdziesiąt lat toczyć nową wojnę. Obawiam się, że i teraz może być podobnie. Jak słusznie zauważa Aleksander Ścios na swoim blogu, dziwnie wygląda szybka depesza gratulacyjna z Moskwy dla prezydenta-elekta oraz spokój Bandy Trzymającej Władzę (BTW). Na to nakłada się słodka deklaracja Andrzeja Dudy o budowaniu wspólnoty i naprawie, nie odbudowie z ruin, Polski („Jestem przeświadczony, że możemy być razem i naprawiać nasz kraj”). Smuci też traktowanie BK jak demokratycznie wybranego prezydenta Polski. Czy AD zapomniał już o udziale BK w grze poprzedzającej zamach smoleński? Czy zarzuty o fałszowanie wyborów już są nieaktualne?
Wszystko to razem wygląda mi na zapowiedź kolejnej grubej kreski, dzięki której kolejni polityczni zbrodniarze mają uniknąć odpowiedzialności, jak banda Jaruzelskiego po ’89.
Jaśniejszym punktem na społeczno-politycznej mapie Polski jest wzrost niezadowolenia z rządów BTW wśród ludzi młodych. Widać, że idzie nowe. Minęło już ponad dziesięć lat od uniowstąpienia, które miało rozwiązać wszystkie nasze problemy i wprowadzić nas do normalnego świata. Okazało się, że jedyną realną perspektywą dla młodych ludzi jest emigracja na coraz bardziej zamknięty Zachód albo szmacenie się w korytarzach politycznych kacyków, którzy jedynie mogą dać pracę w PRL-bis. Unia rozbudziła aspiracje, a PO zderzyła je z rzeczywistością. Stąd tak liczny i „antysystemowy” udział młodych.
Czy jednak prezydent-elekt wywodzący się i przemawiający w duchu Unii Wolności może oczyścić tę stajnię Augiasza, jaką jest współczesna Polska? Przecież tu potrzebne jest oczyszczenie od poziomu wójta czy dyrektora podstawówki wzwyż! Przykład niemieckiej denazyfikacji to drobiazg w porównaniu z ogromem sanacyjnej pracy, która czeka nas w Polsce. A Duda słodko mantruje o demokracji i naprawie…
Obawiam się, że BTW znowu wykołuje obóz patriotyczny, czego zapowiedzią mogą być także niejasne sygnały Pawła Kukiza, który wlał tak wielkie nadzieje w serca ludzi zniechęconych do polityki w dotychczasowym wydaniu. Brak tej składowej w najbliższych wyborach lub jej rozmycie i zastąpienie nowoczesną.inaczej.pl może doprowadzić do sytuacji, gdy za kilka miesięcy będziemy mieli polski majdan albo masową emigrację. Ostatni zgasi światło…
***
Ja tymczasem jadę na parę tygodni do USA, by na własne oczy zobaczyć to, o czym od lat piszę jako o ideale, do którego powinni dążyć Polacy. Ciekaw jestem, czy zostało tam jeszcze coś z ducha dawnej Tea Party? Proszę na bieżąco śledzić moje relacje z podróży na Fb.
JAK POKONAĆ SPISEK?
CZĘSTO MÓWI SIĘ O TEORIACH SPISKOWYCH. JEDNI JE WYŚMIEWAJĄ, INNI TRAKTUJĄ BARDZO POWAŻNIE. FORMUŁUJĄC JE, LUDZIE STARAJĄ SIĘ ODGADNĄĆ, KTO RZĄDZI TYM ŚWIATEM. KRYTYCY PODAJĄ ARGUMENT, ŻE RZECZYWISTOŚĆ JEST ZBYT ZŁOŻONA, BY GRUPA LUDZI, WYPOSAŻONA NAWET W NAJNOWOCZEŚNIEJSZY SPRZĘT, MOGŁA JĄ W PEŁNI KONTROLOWAĆ. CZY BIBLIA ROZSTRZYGA TĘ KONTROWERSJĘ?
Obserwując historię ludzkości, można by się pokusić o uogólnienie, że jest ona jednym wielkim pasmem inicjowania i dekonspirowania przeróżnych spisków. Z tego faktu można wyciągnąć przeciwstawne wnioski:
1) spiski rządzą światem;
2) ze względu na działania kontrwywiadowcze oraz niemożliwość pełnego kierowania procesami społecznymi, teorie spiskowe są niewystarczające do opisania świata ludzi.
Jeśli patrzeć na rzeczywistość z punktu widzenia materialnego, należy się przychylić do głosu sceptyków wobec teorii spiskowych. Ilość czynników zaangażowanych w kreowanie zjawisk społecznych jest tak niewyobrażalnie wielka, że prawdopodobieństwo samego tylko przewidzenia ich wypadkowej jest wielce nieprawdopodobne. A kontrolowanie wszystkich tych czynników, to już całkowite science fiction. Wyznawcy tego poglądu nie powinni jednak czuć się uspokojeni swoim poprawnym dedukowaniem. Samo właściwe wnioskowanie nie daje nam gwarancji dojścia do słusznych wniosków. Czynnikiem koniecznym jest jeszcze posiadanie właściwych założeń wstępnych. Materialiści postrzegają świat jako funkcję wyłącznie zjawisk naturalnych. Czy to założenie wstępne jest jednak wiarygodne?
Niestety, jak dotąd żaden naukowiec nie dał na to dowodu. Inaczej mówiąc, nikt nie udowodnił, że nie ma tzw. sił nadprzyrodzonych. Co więcej, spora część wielkich umysłów ludzkości obstaje przy twierdzeniu, że one istnieją, a nawet, że wywierają wpływ na historię naturalną (świat materii)!
Na przestrzeni dziejów ludzkiej cywilizacji Biblia okazała się najpewniejszym przewodnikiem po świecie nadprzyrodzonym. Zarówno socjologowie przyznają, że Biblia wywarła bardzo pozytywny wpływ na społeczności jej słuchające (np. Max Weber), jak również najzagorzalsi krytycy kapitulują przed jej głównym dowodem na istnienie i działanie sił nadprzyrodzonych, jakim jest zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa (np. prof. Jerry Coyne: „Nie potrafimy obalić zmartwychwstania”). Co więc ona mówi o spiskach?
W końcu, bracia moi, umacniajcie się w Panu i w potężnej mocy jego. Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich. Efez. 6:10-13
Już w kontekście tylko krótkiego fragmentu widzimy absolutną niewystarczalność podejścia materialistycznego do właściwego oglądu naszej rzeczywistości. Biblia opisuje historię naturalną (zmagania na poziomie krwi i ciała) jako drobny wycinek autentycznych dziejów wszechświata. Przyjęcie więc założeń naturalistycznych wyklucza zarówno pełne zrozumienie otaczającej rzeczywistości, jak też, co ważniejsze, wyklucza zdiagnozowanie właściwego wroga ludzkości, a co za tym idzie zwycięstwo nad nim.
Jak więc należy patrzeć na historię i współczesność ludzkości?
1. Cały czas znajdujemy się na polu bitwy. Nie żyjemy w neutralnej czy przyjaznej nam rzeczywistości – znajdujemy się w centrum „duchowego cyklonu”.
2. Rzeczywistość materialna podlega działaniom sił wyższych, nadprzyrodzonych. Zdarzenia naturalne są wynikiem konfliktów w sferze duchowej.
3. Zasadniczo możemy podzielić siły duchowe na dwie kategorie: stronnictwo Boga (Pana) oraz siły ciemności.
4. Siły ciemności mają do dyspozycji znaczne obszary świata materialnego i normą ich postępowania są działania tajemne, spiski (zasadzki); człowiek jest skazany na klęskę w samotnym starciu z nimi.
5. Głównym celem spisków sił ciemności są ludzie, którzy przeszli na „jasną stronę mocy” (słowo bracia w omawianym wersecie oznacza tych, którzy tak są pełniej opisani: „Dziękując Ojcu, który was zdolnymi uczynił do uczestniczenia w dziedzictwie świętych w światłości, który nas wyrwał z mocy ciemności i przeniósł do Królestwa Syna swego umiłowanego, w którym mamy odkupienie, odpuszczenie grzechów” Kol. 1:12-14)
6. Pan sił światła jest dla człowieka jedynym wystarczającym źródłem mocy i obrony przed spiskami sił ciemności.
7. Do zwycięstwa konieczne nam są: świadomość pola walki (przeciwnik prawdziwy i pozorny, realna ocena sił i stosowanej taktyki) oraz kompletny ekwipunek żołnierza sił światła (pełna zbroja – w celu jej poznania odsyłam do dalszej części wzmiankowanego fragmentu Biblii).
Wracając więc do naszego kluczowego pytania o „teorie spiskowe” - ich odrzucanie charakterystyczne jest dla ludzi przyjmujących ograniczony w swej istocie światopogląd materialistyczny. Dla ludzi wierzących w Boga Biblii „patrzenie poza kurtynę” oficjalnej wersji dziejów powinno być oczywistą oczywistością. Czyhają tu jednak na nas przynajmniej dwie pułapki – upraszczanie rzeczywistości (bój toczymy nie z krwią i z ciałem) lub lekceważenie przeciwnika oraz niechlujne przygotowywanie się do walki (przywdziejcie całą zbroję).
Kolejne ważne wnioski dostrzeżemy, patrząc pod kątem powyższych obserwacji na historię Polski. Od czasów kontrreformacji (przełom XVI i XVII wieku) spadają na nas liczne klęski i nieszczęścia, z których najgroźniejszym jest obecna sytuacja, gdy wrogów postrzegamy jako przyjaciół, a ratunku poszukujemy tam, gdzie czekają nas kolejne zasadzki. Naród może się ostać przed spiskami złych mocy tylko i wyłącznie w przypadku, gdy kierowany jest przez elity realnie oceniające sytuację oraz uzbrojone do walki z zasadzkami wrogów. Jak na razie zarówno naród, jak i jego elity pogrążone są w mrokach fałszywej duchowości katolickiej. Stąd jesteśmy łatwym łupem w duchowej wojnie, która się toczy.
Nie nastąpi zasadnicza zmiana w losie Polski, dopóki na jej czele nie staną ludzie w pełnej zbroi Bożej.
idź Pod Prąd, grudzień 2014
Na podobieństwo Boga czy małpy?
Wielu ludzi „nowoczesnych” opis stworzenia z pierwszej księgi Biblii traktuje jako bajkę. W swej wykształciuchowatej pewności siebie perorują o symbolicznej interpretacji dni stworzenia i podają koronny argument, że „nauka udowodniła” miliony lat kształtowania się Ziemi, powstawania na niej życia itp.
Wielu ludzi „nowoczesnych” opis stworzenia z pierwszej księgi Biblii traktuje jako bajkę. W swej wykształciuchowatej pewności siebie perorują o symbolicznej interpretacji dni stworzenia i podają koronny argument, że „nauka udowodniła” miliony lat kształtowania się Ziemi, powstawania na niej życia itp.
Gdy robią to zagorzali ateiści, nie ma się czemu dziwić. Ewolucja to przecież ich kluczowa broń w walce z chrześcijaństwem. Zaskakuje natomiast głupota ludzi podających się za chrześcijan, którzy wierzą w te same nonsensy. W konflikcie twierdzeń pomiędzy Biblią a naturalistyczną nauką posłusznie stają po stronie autorytetów ludzkich i pod ich dyktando odczytują Słowo Boga. Nie widzą, że postępując w ten sposób, odrzucają autorytet Boga. Nie umieją dostrzec prostej konsekwencji tego, że odrzucając dosłowne traktowanie jednej księgi Biblii, otwierają drogę do dowolnego traktowania jej całej! Nie przychodzi im do głowy prosty wniosek, że jeśli Jezus wierzył w „nieprawdziwy” opis stworzenia z Księgi Rodzaju (często się do niego odwoływał), to jak widzieć w Nim Boga, który objawia Prawdę? O bezsensie nauki o odkupieniu z grzechu Adama, który jest przecież postacią mityczną, a nie realną, jak chce tego Biblia, szkoda nawet przemawiać do tych muminkopodobnych „wierzących”.
Ludzie myślący już dawno dostrzegli, że odrzucenia biblijnego opisu stworzenia człowieka na obraz Boga i zastąpienie go materialistyczną wizją pochodzenia od małpy przyniosło na świat najbardziej zbrodnicze ideologie w historii ludzkości. Hitler poprowadził Zachód w utopię mitycznego nadczłowieka, a Lenin i Stalin zaczadzili Wschód wizją komunistycznego nadspołeczeństwa wiecznej sprawiedliwości społecznej. Dla wyznawców obu tych ideologii człowiek był tylko nawozem - to jest prosta konsekwencja ewolucjonizmu. Albo jesteśmy zlepkiem materii, albo unikatowym, autorskim projektem Stwórcy uczynionym na Jego podobieństwo.
Każdy, kto tęskni za powrotem do starych, dobrych wartości, musi rozpoznać początek ich upadku. To tu tkwi klucz do jego cofnięcia…
idź Pod Prąd, nr 7-9 (132-134), lipiec-wrzesień 2015
Ja nie pański, nie hetmański… czyli DLACZEGO BRONIĄ NAM BRONI?
W dyskusji na temat dostępu do broni palnej warto szukać motywacji i celów strony pragnącej naszego rozbrojenia. Zanim jednak odpowiem na te pytania, zajmę się zagadnieniem przeciwnym – jakie skutki wywołuje w człowieku posiadanie broni?
Kiedy syn po raz pierwszy dostaje od ojca do ręki szablę, strzelbę czy pistolet, jakie myśli i uczucia cisną mu się do głowy? Czy rozpiera go duma? Czy czuje, że oto wkracza w świat dorosłych? Czy uświadamia sobie, jak wielką odpowiedzialnością został obdarzony? Odpowiedzi na te pytania są oczywiste. Posiadanie broni palnej czyni młodego mężczyznę:
1) bardziej odpowiedzialnym,
2) bardziej skoncentrowanym,
3) bardziej pewnym siebie,
4) bardziej świadomym swojej roli w społeczeństwie (myśliwy, rycerz).
Dlatego właśnie w Szwajcarii mężczyzna wstępował w związek małżeński dopiero wtedy, gdy dorobił się własnego karabinu. Inaczej to ujmując: najpierw karabin, potem kobieta, najpierw odpowiedzialność, potem seks!
Założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki – najpotężniejszego w historii państwa ludzi wolnych – doskonale zdawali sobie sprawę z politycznych skutków posiadania broni. Jeden z nich napisał: Najmocniejszym powodem, by utrzymać prawo do posiadania i noszenia broni przez ludzi, jest to, że stanowi ono dla nich ostateczny środek do obrony przed tyranią rządu.
Tę samą myśl zawiera i nasza tradycja, którą pięknie ilustruje refren pieśni podhalańczyków:
Ja nie pański, nie hetmański
Jeno harny, wolny strzelec podhalański
W naszej kulturze mężczyzna z karabinem to wolny mężczyzna z poczuciem dumy, gotowy bronić wolności osobistej, wolności swojej rodziny i ojczyzny.
Moskiewscy wrogowie cywilizacji ludzi wolnych wiedzieli, że nie pokonają Zachodu, jeśli wpierw nie zmienią rycerskiego wychowania naszej młodzieży. Wymyślili więc rewolucję lat 60. ubiegłego wieku: seks, narkotyki i tępa, zmysłowa muzyka (Sex, drugs & rock’n’roll)! Hasełko „Make love, not war” trafiło na podatny grunt młodych umysłów żyjących w świecie dobrobytu i bezpieczeństwa. Etos rycerski szybko został zastąpiony etosem konsumpcji i pożądliwości wszelkiego rodzaju. Jego produktem jest zniewieściały, zagubiony, narcystyczny maminsynek lub w najlepszym wypadku zuchwały cynik pozbawiony wszelkich norm i hamulców. Taki „produkt” bez walki odda swoją wolność – ze strachu bądź dla korzyści.
Ronald Reagan, gdy objął urząd 40. prezydenta USA, wiedział, skąd bierze się zło współczesnego świata. W 1983 roku udało mu się ponownie skierować wysiłek Zachodu przeciw Imperium Zła, komunistycznej Moskwie. Oficjalnie komunizm został pokonany. Niestety, wcześniej zdążył się przepoczwarzyć i ogarnąć kluczowe instytucje europejskie z Watykanem włącznie. W wyniku zdeterminowanej pracy ideologicznej agentury Wolny Świat Zachodu dogorywa, pogrążając się w wewnętrznym chaosie i moralnym upadku. Czy jest jeszcze szansa na ratunek? Póki my żyjemy, tak! Sprawa jest prosta, choć niełatwa. Nie musimy wcale „wynajdywać prochu”. Wystarczy wrócić do starych, wypróbowanych metod. Wolne społeczeństwa Zachodu zakwitły na gruncie chrześcijańskich wartości. Dziś pod płaszczykiem chrześcijaństwa ukryło się bardzo wiele idei absolutnie mu wrogich – humanizm, pacyfizm, socjalizm itp. Jeśli więc mamy uratować nasz świat, musimy wpierw oczyścić chrześcijaństwo z fałszywych idei. Różne są na to pomysły, ale najrozsądniejszym wydaje się konfrontowanie wszystkich doktryn z Biblią, fundamentem chrześcijaństwa. Jeśli coś stoi w sprzeczności z Pismem, należy to odrzucić. Gdy temu testowi poddamy humanizm, socjalizm czy pacyfizm, bez problemu odkryjemy, że są to całkowicie obce Biblii idee. Udało się je skutecznie podłożyć chrześcijaństwu jak kukułcze jajo, ponieważ chrześcijanie przestali poważnie traktować Biblię, a skupili się na poglądach teologów czy hierarchów, z których większość służy wrogim wartościom. Przykładowo już w latach czterdziestych XX w. Moskwa zleciła włoskim komunistom bratanie z się inteligencją katolicką. Efekty tego spisku opisał Józef Mackiewicz (szczególnie w najbardziej znanym dziele w tej tematyce „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”). Wszyscy papieże od czasów Jana XXIII to mniej lub bardziej gorący orędownicy humanizmu, socjalizmu, priorytetu naturalistycznej nauki nad Biblią, pacyfizmu i synkretyzmu religijnego. Obecny papież już otwarcie zwraca się przeciw biblijnemu chrześcijaństwu. Podczas przemówienia w Kongresie USA jasno zdefiniował wroga ludzkości:
Wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę i jesteśmy głęboko zatroskani niepokojącą sytuacją społeczno-polityczną w dzisiejszym świecie. Jest on coraz bardziej miejscem gwałtownych konfliktów, nienawiści i brutalnych zbrodni, popełnianych nawet w imię Boga i religii. Wiemy, że żadna religia nie jest wolna od form indywidualnych urojeń czy ekstremizmu ideologicznego. Oznacza to, że musimy być szczególnie uważni na wszelki rodzaj fundamentalizmu, czy to religijnego czy też innego rodzaju.
Wrogiem ludzkości według papieża nie jest zło, fałsz czy grzech, ale… wszelki fundamentalizm, także chrześcijański. Czym jest fundamentalizm? Jest to rygorystyczne trzymanie się zasad i norm wyznaczonych przez daną ideologię. W przypadku chrześcijan jest to rygorystyczne trzymanie się ponadczasowej, objawionej prawdy Pisma Świętego. Franciszek wskazuje więc konserwatywnych chrześcijan jako wrogów ludzkości na równi z islamskimi mordercami! Co więcej, uderza w podstawowy dla chrześcijan dwubiegunowy obraz świata:
Ale jest też inna pokusa, której musimy się szczególnie wystrzegać: upraszczający redukcjonizm, który widzi tylko dobro lub zło; lub jeśli wolicie, sprawiedliwych i grzeszników. Współczesny świat, z jego otwartymi ranami, które naznaczają wiele naszych braci i sióstr, wymaga od nas przeciwstawiania się wszelkim formom polaryzacji, które dzieliłyby go na te dwa obozy.
A więc wszyscy, którzy obstają przy jasnym wytyczaniu granic pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy sprawiedliwością a grzechem, pomiędzy obozem ludzi dobrych a Imperium Zła są… wrogami ludzkości. To mówi ten, którego wielu uważa za zastępcę Chrystusa na ziemi…
Podążając drogą kulturowego czy odstępczego chrześcijaństwa, nie zatrzymamy upadku cywilizacji, a tylko wspomagamy postęp jego największych wrogów. Jak to trafnie ujął prof. Kazimierz Jodkowski:
Ratunek dla Europy i świata to konserwatywne i uzbrojone chrześcijaństwo.
Przed złymi ludźmi z bronią, a tacy zawsze czyhali na naszą wolność i zasoby, obroną są dobrzy ludzie z lepszą bronią i sprawnością! Człowiek staje się dobry dzięki głównemu przesłaniu Biblii – dobrej nowinie o darmowym ratunku od kary za nasze grzechy i mocy zła nad nami. Ten ratunek kupił nam już Jezus na krzyżu Golgoty. Karabin każdy musi kupić sobie sam (Łuk 22:36).
Tylko broń w rękach ludzi moralnych powstrzyma wrogów naszej cywilizacji.
Jeśli Twój syn ma wyjść na człowieka, wyposaż go za młodu w Biblię i karabin!
artykuł ukazał się w najnowszym numerze "idź Pod Prąd" - do nabycia w kioskach RUCH, Empik i Garmond.
idź Pod Prąd, nr 10-11 (135-136), październik-listopad 2015