Na podobieństwo Boga czy małpy?

Wielu ludzi „nowoczesnych” opis stworzenia z pierwszej księgi Biblii traktuje jako bajkę. W swej wykształciuchowatej pewności siebie perorują o symbolicznej interpretacji dni stworzenia i podają koronny argument, że „nauka udowodniła” miliony lat kształtowania się Ziemi, powstawania na niej życia itp.


Wielu ludzi „nowoczesnych” opis stworzenia z pierwszej księgi Biblii traktuje jako bajkę. W swej wykształciuchowatej pewności siebie perorują o symbolicznej interpretacji dni stworzenia i podają koronny argument, że „nauka udowodniła” miliony lat kształtowania się Ziemi, powstawania na niej życia itp.

Gdy robią to zagorzali ateiści, nie ma się czemu dziwić. Ewolucja to przecież ich kluczowa broń w walce z chrześcijaństwem. Zaskakuje natomiast głupota ludzi podających się za chrześcijan, którzy wierzą w te same nonsensy. W konflikcie twierdzeń pomiędzy Biblią a naturalistyczną nauką posłusznie stają po stronie autorytetów ludzkich i pod ich dyktando odczytują Słowo Boga. Nie widzą, że postępując w ten sposób, odrzucają autorytet Boga. Nie umieją dostrzec prostej konsekwencji tego, że odrzucając dosłowne traktowanie jednej księgi Biblii, otwierają drogę do dowolnego traktowania jej całej! Nie przychodzi im do głowy prosty wniosek, że jeśli Jezus wierzył w „nieprawdziwy” opis stworzenia z Księgi Rodzaju (często się do niego odwoływał), to jak widzieć w Nim Boga, który objawia Prawdę? O bezsensie nauki o odkupieniu z grzechu Adama, który jest przecież postacią mityczną, a nie realną, jak chce tego Biblia, szkoda nawet przemawiać do tych muminkopodobnych „wierzących”.

Ludzie myślący już dawno dostrzegli, że odrzucenia biblijnego opisu stworzenia człowieka na obraz Boga i zastąpienie go materialistyczną wizją pochodzenia od małpy przyniosło na świat najbardziej zbrodnicze ideologie w historii ludzkości. Hitler poprowadził Zachód w utopię mitycznego nadczłowieka, a Lenin i Stalin zaczadzili Wschód wizją komunistycznego nadspołeczeństwa wiecznej sprawiedliwości społecznej. Dla wyznawców obu tych ideologii człowiek był tylko nawozem - to jest prosta konsekwencja ewolucjonizmu. Albo jesteśmy zlepkiem materii, albo unikatowym, autorskim projektem Stwórcy uczynionym na Jego podobieństwo.

Każdy, kto tęskni za powrotem do starych, dobrych wartości, musi rozpoznać początek ich upadku. To tu tkwi klucz do jego cofnięcia…

 

idź Pod Prąd, nr 7-9 (132-134), lipiec-wrzesień 2015

Czy damy sobie upuścić krwi?

Wielu z troską pochyla się nad opłakanym losem Ojczyzny. Niektórzy snują plany ratunku w rodzaju mitycznego Archipelagu Polskości czy modlitwy o króla na białym koniu. Bardzo nieliczni zadają dociekliwe pytania o przyczyny naszych narodowych nieszczęść. Nasi wrogowie mają jednak, w przeciwieństwie do nas, zarówno jasne diagnozy, jak i recepty. Jedną z nich – w razie narodowej gorączki – jest upuszczanie krwi.

Kiedy się patrzy na nasze dzieje ostatnich 250 lat, widać, że trwale nie godzimy się z niewolą, że sen o wolności i wielkości utraconej I Rzeczypospolitej ciągle nam w duszy gra, że gotowi jesteśmy na wielkie daniny krwi dla jej odzyskania. Niestety, tym pięknym tęsknotom towarzyszy zwykle coś, co skazuje nas na klęskę. Jeden z największych naszych wieszczów czasów niewoli tak ujął w strofach wiersza tę narodową skazę:
 
Miejcie odwagę... Nie tę tchnącą szałem,
Która na oślep leci bez oręża,

Naszym przodkom nie sposób odmówić serca do walki, ale z rozumem już gorzej. Dodam, że nie chodzi o zdolności taktyczne i inteligencję na polu walki. Wielu naszych dowódców, przegrywając w Polsce, odnosiło świetne zwycięstwa za granicą – najlepszym tego przykładem są Kazimierz Pułaski i Tadeusz Kościuszko. Brakowało nam czegoś większego: mądrości narodowej. Definiuję ją jako sumę odpowiedniej świadomości narodu oraz wyczuwającego „wiatr historii” przywódcy. Warto pokrótce prześledzić ten brak na przestrzeni ostatnich 250 lat.

Polska od początku XVIII wieku nie była już państwem suwerennym. Jak to ujmowali nasi przodkowie: „stała nierządem”, a dokładniej interesami państw ościennych. W drugiej połowie tego smutnego dla nas stulecia szlachta dostała religijno-patriotycznej gorączki „barskiej” i rozpoczęła wojnę z własnym królem i wspierającymi go Rosjanami. Efektem tego pierwszego powstania narodowego była śmierć lub wygnanie ponad 100 000 bohaterskich młodzieńców, dalsza ruina gospodarcza i… I rozbiór Polski. Gdy piętnaście lat potem pojawił się klimat dla autentycznej reformy państwa (Rosja zmuszona była prowadzić wojnę na dwa fronty z Turcją i Szwecją), zabrakło barskich narwańców i znowuśmy przegrali, dostając „w nagrodę” II rozbiór. By nie bawić się w kontynuowanie marionetkowej polskiej państwowości, zaborcy sprowokowali szybko kolejne powstanie – tym razem pod wodzą Tadeusza Kościuszki – i po pokonaniu go zakończyli konwulsje I Rzeczpospolitej III rozbiorem. Kolejna wielka danina krwi to zawierucha napoleońska, która co prawda na krótko dała nam wolność od zaborców, ale kolejne dziesiątki tysięcy Polaków rozsypały się po całym świecie. Gdy dorosło następne pokolenie, tym razem zachodni sojusznicy zachęcili nas do następnego powstania, które wybuchło w czasie dogodnym, ale dla okupanta. Oprócz kolejnej Wielkiej Emigracji, ogromnych zniszczeń i upadku morale, z królestwa staliśmy się księstwem. Gdy kilkanaście lat potem Europę ogarnęła Wiosna Ludów, a Rosja dostawała baty w wojnie krymskiej, my nie byliśmy zdolni do powstania. Niebawem jednak dorosło następne pokolenie, więc car postanowił znowu leczyć nas „upuszczaniem krwi”.

Po tragedii Powstania Styczniowego nasza elita doszła wreszcie do przekonania, że podążanie dalej drogą „zrywów narodowych” sprawi, iż w dawnej Rzeczypospolitej pozostaną sami niepiśmienni chłopi. Radykalnie zmieniono podejście – odrzucono wiarę w insurekcyjne, nagłe odzyskanie wolności, a rozpoczęto długi marsz w kierunku podniesienia całego narodu na wyższy poziom cywilizacyjny. Rozpoczęto tzw. pracę u podstaw, uczono chłopów czytać i pisać, rozumieć historię i potrzebę własnego państwa. Dzięki temu przynajmniej częściowo wyrwano Polaków z odmętów zacofania i zabobonu, w których znaleźliśmy się, odrzucając zdobycze Złotego Wieku XVI. Dzięki tej nowej atmosferze przynajmniej dwa pokolenia rodaków nie zapadły na gorączkę leczoną „upuszczaniem krwi”. O dziwo to, czego od czasów Konfederatów Barskich nie mogła (czy nie chciała?) dać nam Zawsze Dziewica Maryja, dał nam na tacy Wszechmogący Bóg w roku 1918! Znowu na krótko odzyskaliśmy narodową mądrość – uświadomione społeczeństwo i właściwego przywódcę. Niezbyt długo jednak dane nam było cieszyć się Wolną Polską. W 1939 znowu uwierzyliśmy w swoją mesjańskość i niezwyciężoność, a jakby tego było mało, w ’44 na życzenie Stalina w samej tylko stolicy złożyliśmy ofiarę z 200 000 Polaków. Potem komuniści do perfekcji opanowali prowokowanie zamieszek, co czynili dla własnych interesów z częstotliwością ok. 10 lat. Po ’89 nie musieliśmy przelewać krwi, ale za to sprzedaliśmy w jasyr 2-3 miliony młodych rodaków. To rozwiązanie powoli przestaje dawać spodziewane rezultaty. Z analizy historii wynika więc, że nasi wrogowie obmyślają już nowy plan upuszczenia nam krwi.

Powie ktoś: „A skąd wiesz, że teraz oto nie nadchodzi czas podobny jak w 1918 roku, że trzeba siłą odzyskać władzę w Polsce?”. W takie tony zdaje się uderzać czołowy katolicki myśliciel obozu patriotycznego ukrywający się pod pseudonimem Aleksander Ścios:

„Problem nie dotyczy interpretacji wydarzeń z lat 2007-2015, lecz lęku przed przyjęciem najważniejszej konkluzji i obawy przed odrzuceniem mitologii demokracji.
Na pytanie - w jaki sposób wygrać wybory? - istnieje jedna odpowiedź: w taki, jak obala się każdy reżim”. bezdekretu.blogspot.com

By rozwiązanie rewolucyjne się powiodło, potrzebne jest jednoczesne wystąpienie kilku czynników: zapotrzebowanie społeczne, sprawne i mądre przywództwo oraz koniunktura międzynarodowa. W mojej ocenie żadna z tych składowych obecnie nie występuje. Społeczeństwo mamy na bardzo niskim poziomie duchowym, moralnym i organizacyjnym; duchowieństwo jawnie zaprzedane obcym interesom (patrz „pojednanie” katolickiego episkopatu z cerkwią Putina w 2012 r.), opozycja parlamentarna zramolała i naiwna, pozaparlamentarna niedoświadczona, podzielona i nieliczna – w sam raz na „upuszczenie krwi”, ale nie na realną zmianę władzy. Sytuacja geopolityczna przypomina bardziej 1939 rok niż 1918. Tu warto patrzeć na Węgrów – o ile w 1918 szliśmy tą samą drogą, walcząc zbrojnie przeciw zagrożeniu komunistycznemu, o tyle w 1939 wybraliśmy całkowicie przeciwne opcje. I to oni, nie my, mieli wtedy rację. Teraz, gdy nowa wojna już się tli, węgierski przywódca i wizjoner Wiktor Orbán mówi:

„…w polityce zagranicznej ważne jest umiarkowanie, zwłaszcza w niej. Musimy wiedzieć, gdzie są nasze granice, byśmy nie skończyli jak Tygrys z „Kubusia Puchatka“, który przebrał miarę w podskakiwaniu.” luty 2015, wpolityce.pl

Dziś na pierwszy ogień poszli Ukraińcy, jak my w 1939. Dopóki więc mocarstwa Zachodu nie zaangażują się w walkę z Rosją na pełną skalę, nie czas na nas.

Jeszcze ważniejszym pytaniem jest, co musimy zrobić, by wykorzystać sprzyjającą koniunkturę, kiedy się ona pojawi, i nie dać się oszukać fikcyjnymi zmianami, jak w 1989 roku.

Przede wszystkim musimy określić drogę do podniesienia Polaków ze stanu upadłości. Z ciemnym, niemoralnym i zdezorganizowanym narodem nie da się zbudować nowego państwa. Można co najwyżej zmienić stare elity na jeszcze gorsze nowe. Wierząc, że to Bóg Wszechmogący ma coś do powiedzenia o losie narodów, odnowę trzeba zacząć od Jego pierwszoplanowego celu dla narodów:

On z jednego /człowieka/ wyprowadził cały rodzaj ludzki, aby zamieszkiwał całą powierzchnię ziemi. Określił właściwie czasy i granice ich zamieszkania, aby szukali Boga, czy nie znajdą Go niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. Dz 17:26-27 (BT)

Dopiero naród podnoszący się ku autentycznemu poznaniu Boga jest w stanie się organizować, wyłaniać przywódców i uderzyć w stosownej chwili. Przykładem niech będą kolonie brytyjskie w Ameryce Północnej. Na zapadłych krańcach niezwyciężonego Imperium, nad którym nie zachodziło Słońce, zrodził się nowy naród, który zbudował najwspanialszą cywilizację w dziejach ludzkości. Niech to będzie dla nas inspiracją zarówno do pracy u podstaw, jak i do cierpliwości.

 

Idź pod prąd, nr 128-129 (marzec-kwiecień), s. 4-5.


Apel papieża – czas Apokalipsy?

Dziś papież wystąpił z wiekopomnym apelem: "Papież Franciszek zaapelował, by katolicy i luteranie poprosili się nawzajem o przebaczenie za wyrządzone sobie zło i swoje winy...

SIATKÓWKA – ECHO WIELKOŚCI DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ

Emocje po wielkim sukcesie polskiej siatkówki już opadły. Czas na kilka refleksji natury ogólnej.
Ci, którzy nie śledzą na bieżąco tej dyscypliny sportu, zapewne nie wiedzą, że Polska od lat jest siatkarską potęgą. Nasza liga należy do najlepszych na świecie, grają u nas utytułowani zawodnicy z różnych stron świata, nasi siatkarze zasilają czołowe kluby europejskie.

 

Ciekawym przypadkiem jest trener naszych zwycięzców Stefan Antiga. Po zakończeniu kariery zawodniczej w reprezentacji Francji objął prowadzenie naszej drużyny narodowej. Twierdzi: „Czuję się w Polsce, jakbym tutaj się urodził”, „dzieci przejęły polskie tradycje i zwyczaje. Syn podczas piłkarskiego Euro kibicował nie Francji, a Biało-Czerwonym”  Wpolityce.pl.

 

Tak właśnie dawna Rzeczpospolita przyciągała wybitne jednostki z bliskiej i dalekiej zagranicy. O naszej potędze i wolnościowych tradycjach było w świecie głośno. Liczne rzesze przybyszów wzbogacały nasz potencjał i asymilowały się w polskim wyjątkowym projekcie państwowym. Silna i otwarta Rzeczpospolita nie miała sobie równych. Gdy upadła, jej tradycje przejęły Stany Zjednoczone Ameryki.

 

Szkoda, że dziś możemy poszczycić się tylko siatkarską namiastką dawnego blasku. Szkoda też, że sportowy sukces, zamiast poprzez kontrast skłaniać nas do refleksji nad ogólną kondycją państwa i narodu, posłużył Bandzie Trzymającej Władzę do budowania w Polakach ułudy potęgi i wielkości. Nasi przodkowie nie zadawalali się namiastkami, ale regularnie bili Rosję i Niemcy w realu…

 

idź Pod Prąd, październik 2014


Ja nie pański, nie hetmański… czyli DLACZEGO BRONIĄ NAM BRONI?

W dyskusji na temat dostępu do broni palnej warto szukać motywacji i celów strony pragnącej naszego rozbrojenia. Zanim jednak odpowiem na te pytania, zajmę się zagadnieniem przeciwnym – jakie skutki wywołuje w człowieku posiadanie broni?

Kiedy syn po raz pierwszy dostaje od ojca do ręki szablę, strzelbę czy pistolet, jakie myśli i uczucia cisną mu się do głowy? Czy rozpiera go duma? Czy czuje, że oto wkracza w świat dorosłych? Czy uświadamia sobie, jak wielką odpowiedzialnością został obdarzony? Odpowiedzi na te pytania są oczywiste. Posiadanie broni palnej czyni młodego mężczyznę:

1) bardziej odpowiedzialnym,
2) bardziej skoncentrowanym,
3) bardziej pewnym siebie,
4) bardziej świadomym swojej roli w społeczeństwie (myśliwy, rycerz).

Dlatego właśnie w Szwajcarii mężczyzna wstępował w związek małżeński dopiero wtedy, gdy dorobił się własnego karabinu. Inaczej to ujmując: najpierw karabin, potem kobieta, najpierw odpowiedzialność, potem seks!

Założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki – najpotężniejszego w historii państwa ludzi wolnych – doskonale zdawali sobie sprawę z politycznych skutków posiadania broni. Jeden z nich napisał: Najmocniejszym powodem, by utrzymać prawo do posiadania i noszenia broni przez ludzi, jest to, że stanowi ono dla nich ostateczny środek do obrony przed tyranią rządu.
Tę samą myśl zawiera i nasza tradycja, którą pięknie ilustruje refren pieśni podhalańczyków:

Ja nie pański, nie hetmański
Jeno harny, wolny strzelec podhalański

W naszej kulturze mężczyzna z karabinem to wolny mężczyzna z poczuciem dumy, gotowy bronić wolności osobistej, wolności swojej rodziny i ojczyzny.

Moskiewscy wrogowie cywilizacji ludzi wolnych wiedzieli, że nie pokonają Zachodu, jeśli wpierw nie zmienią rycerskiego wychowania naszej młodzieży. Wymyślili więc rewolucję lat 60. ubiegłego wieku: seks, narkotyki i tępa, zmysłowa muzyka (Sex, drugs & rock’n’roll)! Hasełko „Make love, not war” trafiło na podatny grunt młodych umysłów żyjących w świecie dobrobytu i bezpieczeństwa. Etos rycerski szybko został zastąpiony etosem konsumpcji i pożądliwości wszelkiego rodzaju. Jego produktem jest zniewieściały, zagubiony, narcystyczny maminsynek lub w najlepszym wypadku zuchwały cynik pozbawiony wszelkich norm i hamulców. Taki „produkt” bez walki odda swoją wolność – ze strachu bądź dla korzyści.

Ronald Reagan, gdy objął urząd 40. prezydenta USA, wiedział, skąd bierze się zło współczesnego świata. W 1983 roku udało mu się ponownie skierować wysiłek Zachodu przeciw Imperium Zła, komunistycznej Moskwie. Oficjalnie komunizm został pokonany. Niestety, wcześniej zdążył się przepoczwarzyć i ogarnąć kluczowe instytucje europejskie z Watykanem włącznie. W wyniku zdeterminowanej pracy ideologicznej agentury Wolny Świat Zachodu dogorywa, pogrążając się w wewnętrznym chaosie i moralnym upadku. Czy jest jeszcze szansa na ratunek? Póki my żyjemy, tak! Sprawa jest prosta, choć niełatwa. Nie musimy wcale „wynajdywać prochu”. Wystarczy wrócić do starych, wypróbowanych metod. Wolne społeczeństwa Zachodu zakwitły na gruncie chrześcijańskich wartości. Dziś pod płaszczykiem chrześcijaństwa ukryło się bardzo wiele idei absolutnie mu wrogich – humanizm, pacyfizm, socjalizm itp. Jeśli więc mamy uratować nasz świat, musimy wpierw oczyścić chrześcijaństwo z fałszywych idei. Różne są na to pomysły, ale najrozsądniejszym wydaje się konfrontowanie wszystkich doktryn z Biblią, fundamentem chrześcijaństwa. Jeśli coś stoi w sprzeczności z Pismem, należy to odrzucić. Gdy temu testowi poddamy humanizm, socjalizm czy pacyfizm, bez problemu odkryjemy, że są to całkowicie obce Biblii idee. Udało się je skutecznie podłożyć chrześcijaństwu jak kukułcze jajo, ponieważ chrześcijanie przestali poważnie traktować Biblię, a skupili się na poglądach teologów czy hierarchów, z których większość służy wrogim wartościom. Przykładowo już w latach czterdziestych XX w. Moskwa zleciła włoskim komunistom bratanie z się inteligencją katolicką. Efekty tego spisku opisał Józef Mackiewicz (szczególnie w najbardziej znanym dziele w tej tematyce „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”). Wszyscy papieże od czasów Jana XXIII to mniej lub bardziej gorący orędownicy humanizmu, socjalizmu, priorytetu naturalistycznej nauki nad Biblią, pacyfizmu i synkretyzmu religijnego. Obecny papież już otwarcie zwraca się przeciw biblijnemu chrześcijaństwu. Podczas przemówienia w Kongresie USA jasno zdefiniował wroga ludzkości:

Wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę i jesteśmy głęboko zatroskani niepokojącą sytuacją społeczno-polityczną w dzisiejszym świecie. Jest on coraz bardziej miejscem gwałtownych konfliktów, nienawiści i brutalnych zbrodni, popełnianych nawet w imię Boga i religii. Wiemy, że żadna religia nie jest wolna od form indywidualnych urojeń czy ekstremizmu ideologicznego. Oznacza to, że musimy być szczególnie uważni na wszelki rodzaj fundamentalizmu, czy to religijnego czy też innego rodzaju.

Wrogiem ludzkości według papieża nie jest zło, fałsz czy grzech, ale… wszelki fundamentalizm, także chrześcijański. Czym jest fundamentalizm? Jest to rygorystyczne trzymanie się zasad i norm wyznaczonych przez daną ideologię. W przypadku chrześcijan jest to rygorystyczne trzymanie się ponadczasowej, objawionej prawdy Pisma Świętego. Franciszek wskazuje więc konserwatywnych chrześcijan jako wrogów ludzkości na równi z islamskimi mordercami! Co więcej, uderza w podstawowy dla chrześcijan dwubiegunowy obraz świata:

Ale jest też inna pokusa, której musimy się szczególnie wystrzegać: upraszczający redukcjonizm, który widzi tylko dobro lub zło; lub jeśli wolicie, sprawiedliwych i grzeszników. Współczesny świat, z jego otwartymi ranami, które naznaczają wiele naszych braci i sióstr, wymaga od nas przeciwstawiania się wszelkim formom polaryzacji, które dzieliłyby go na te dwa obozy.

A więc wszyscy, którzy obstają przy jasnym wytyczaniu granic pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy sprawiedliwością a grzechem, pomiędzy obozem ludzi dobrych a Imperium Zła są… wrogami ludzkości. To mówi ten, którego wielu uważa za zastępcę Chrystusa na ziemi…

Podążając drogą kulturowego czy odstępczego chrześcijaństwa, nie zatrzymamy upadku cywilizacji, a tylko wspomagamy postęp jego największych wrogów. Jak to trafnie ujął prof. Kazimierz Jodkowski:

Ratunek dla Europy i świata to konserwatywne i uzbrojone chrześcijaństwo.

Przed złymi ludźmi z bronią, a tacy zawsze czyhali na naszą wolność i zasoby, obroną są dobrzy ludzie z lepszą bronią i sprawnością! Człowiek staje się dobry dzięki głównemu przesłaniu Biblii – dobrej nowinie o darmowym ratunku od kary za nasze grzechy i mocy zła nad nami. Ten ratunek kupił nam już Jezus na krzyżu Golgoty. Karabin każdy musi kupić sobie sam (Łuk 22:36).

Tylko broń w rękach ludzi moralnych powstrzyma wrogów naszej cywilizacji.

Jeśli Twój syn ma wyjść na człowieka, wyposaż go za młodu w Biblię i karabin!

 

 

 

 

 

artykuł ukazał się w najnowszym numerze "idź Pod Prąd" - do nabycia w kioskach RUCH, Empik i Garmond.

iPod Prąd, nr 10-11 (135-136), październik-listopad 2015