Marcin Luter. Reformator mimo woli, cz. 1. Umarły dla świata

Udostępnij
Przeczytasz tekst w ok. 6 min.
Idź Pod Prąd, nr 160-162, 2018, s. 22-23.
Przeżył coś, co Jezus nazwał nowym narodzeniem. Aby narodzić się na nowo, musiał uznać, że w oczach Boga zasługuje na potępienie.

Piotr Setkowicz

Sądzę, że chcąc najkrócej streścić życie Marcina Lutra, należy napisać, że stał się reformatorem chrześcijaństwa mimo woli. Czyny, których dokonał, wymagały wielkiej odwagi i energii, ale właściwie zawsze osiągał nie to, co zamierzał. Układając swoje 95 tez, szczerze chciał uratować religię katolicką, a zadał jej cios, po którym już nigdy nie odzyskała swojej potęgi. Chciał też ratować instytucję papiestwa i jego autorytet. Dopiero w trakcie swych wysiłków zrozumiał, czym ono jest, i potępił je jak nikt przed nim. Nauczał o wolności, którą Bóg dał chrześcijanom, i sprowokował bunt chłopski. Wzywając do uśmierzenia tego buntu, doprowadził do straszliwej rzezi. Chciał, by ludzie sami czytali i interpretowali Biblię, ale gdy zaczęli to robić, począł zwalczać tych, którzy dochodzili do wniosków, jakich nie akceptował, choć często były one uzasadnione. Swoimi pismami i mowami zyskał wielu zwolenników, ale patrząc, jak tworzą wyznanie zwane luteranizmem, nie cieszył się. Jak to się stało, że chrześcijan nazywa się moim bezbożnym imieniem, imieniem nędznego, śmierdzącego truchła?[1] Mało dziwi już przy tym wszystkim, że szukając męża dla Katariny von Bora, sam nim został…

 

Człowiek zwykle stara się przedstawić lepszym, niż rzeczywiście jest. Ukrywa swoje złe czyny i kierujące nim niskie pobudki. Ci, którzy odkryli wstydliwe sekrety wielkich postaci historycznych, często sami zdobyli sławę i znaczenie. Takich, którzy zajmowali się Marcinem Lutrem, od dawna było wielu, a ostatnio jakby ich przybywa. Nie utrzymują już, że jego matka poczęła go po stosunku z diabłem w łaźni w Eisleben.[2] Ogłaszają inne „odkrycia”. Wstąpił do klasztoru, bo nie chciał się żenić ze swoją gosposią, z którą miał dwoje dzieci i groziła mu kara śmierci za podwójne morderstwo.[3] Całą swoją teologię opracował, bo nie mógł znieść tego, że ktoś ma nad nim władzę.[4] Lista zarzutów jest długa…
Przedstawiając życie Marcina Lutra, opieram się głównie na tym, co on sam o sobie napisał. Ktoś może powiedzieć, że to naiwność. Uważam, że nie. Nie mam wątpliwości, że ten człowiek zaufał Jezusowi Chrystusowi w sprawie swojego zbawienia. Przeżył coś, co Jezus nazwał nowym narodzeniem. Aby narodzić się na nowo, musiał uznać, że w oczach Boga zasługuje na potępienie. Nie każdy, kto to zrozumie, jest mordercą czy cudzołożnikiem. Często są to ludzie prowadzący życie, które ich otoczenie uważa za całkiem przykładne. Nie każdy też, kto ma takie zdanie na swój temat, wstępuje do klasztoru. Jednak każdy, do kogo dotarło, że zmierza do piekła, zgodzi się, że taki stan ducha może być przyczyną jakiegoś desperackiego kroku. Nie zdziwi go też, że w klasztorze Luter doświadczał strasznej udręki. Po prostu zdawał sobie sprawę, że przez swoje wysiłki się nie zmienił. Każdemu też, kto podobnie jak Luter zrozumiał, że sprawiedliwy z wiary żyć będzie, nie wydadzą się przesadą jego słowa: poczułem się jak nowo narodzony: otworzyły się przede mną bramy, wkroczyłem do samego raju.[5] Każdy nowonarodzony chrześcijanin uzna też, że Luter dobrze zrobił, występując przeciwko odpustom. Trudno sobie wyobrazić coś, co bardziej zakrywa drogę do zbawienia, którą Bóg objawił w Biblii, i co byłoby większym z niej szyderstwem. Jeśli coś będzie go dziwić, to odwaga tego człowieka, który nie ugiął się, widząc, jak potężne siły rozdrażnił.
Każdy nowonarodzony chrześcijanin uzna też, że Luter dobrze zrobił, występując przeciwko odpustom. Trudno sobie wyobrazić coś, co bardziej zakrywa drogę do zbawienia, którą Bóg objawił w Biblii, i co byłoby większym z niej szyderstwem.
Jeśli mu wierzyć, gorąco pragnął, żeby jego rodacy wpuścili Jezusa do swojego życia, tak jak zrobił to on. Aby osiągnąć ten cel, dużo pisał. Dużo też mówił, a inni to spisywali. Można to teraz czytać. Myślę, że każdy, kto uwierzył w Jezusa tak jak Marcin Luter, czytając jego słowa, natrafi na myśli podobne do swoich. Zauważy, jak jego własne problemy, wzloty i upadki są podobne do tych, które miał ten człowiek żyjący 500 lat temu. Pewnie uzna, że Luter był szczery. Mam nadzieję, że także ludzie niepodzielający tej wiary dojdą do podobnego wniosku.

Człowiek, który wstrząsnął Niemcami i całą Europą, urodził się w miasteczku Eisleben 10 listopada 1483 roku jako syn Hansa i Margarete Luderów. Swoje nazwisko przez „t” zaczął pisać wiele lat później. Rodzice przynieśli go do chrztu następnego dnia. Katolicy 11 listopada czczą świętego Marcina, więc problemu z wyborem imienia nie było. Hans Luder urodził się w rodzinie chłopskiej, ale został hutnikiem. Tworząc przedsiębiorstwo wytopu miedzi, popadł na wiele lat w długi. Zmarł wkrótce po zapłaceniu ostatniej raty.[6] Wychowywał syna surowo, ale mimo problemów finansowych nie pożałował pieniędzy na kształcenie go. Zaplanował dla niego karierę prawnika. Komplet książek prawniczych, które zakupił, musiał kosztować majątek. Młody Luter uznał jednak, że Bóg chce, by poszedł do klasztoru. Za pierwszy „znak” uznał swój wypadek w drodze do Mansfeld. Szpada wbiła mu się w nogę i przecięła tętnicę. Wspominając po latach, wyznał, że czekając na lekarza, wzywał pomocy Maryi. Ostatecznie „przekonany” został podczas burzy, która zaskoczyła go 2 lipca 1505 roku pod Stotternheim. Piorun uderzył obok niego. Wezwał wtedy pomocy świętej Anny i obiecał, że zostanie zakonnikiem. Ojciec nie chciał się zgodzić, ale gdy zmarli dwaj bracia Marcina, ustąpił. W Eisleben szalała wtedy zaraza. 17 lipca 1505 roku Luter rozpoczął nowicjat. Po latach ocenił swoją decyzję jako grzech ciężki niewart gówna. Sprzeciwił się ojcu i kierował się strachem. Tego, co stało się potem, nie przypisywał sobie. Obumarłem całkowicie dla świata, aż do czasu, który wybrał Bóg.[7]
Opinia, że do zakonu idzie się po to, żeby żyć spokojnie, bez trosk i nie pracować, była w tym czasie dość powszechna i uzasadniona. Jednak nie było na to szans w klasztorze w Erfurcie. Przeor uprzedził kandydata, co go czeka: obumarcie własnej woli, marne posiłki, prostacki ubiór, praca w dzień, czuwanie w nocy, chłostanie ciała, samoupokorzenie przez żebranie, twarde posty, nudne życie zakonne w jednym miejscu. Po rocznym nowicjacie Luter złożył śluby. Przeor modlił się, by zasłużył na życie wieczne i ostrzegł: Nie ten, kto zaczyna, lecz kto wytrwa do końca, będzie zbawiony.
Marcin Luter podporządkował się tym regułom i chciał wytrwać. W klasztorze nie myślałem o kobiecie, pieniądzach czy dobrach, lecz serce me drżało i dygotało, czy Bóg będzie mi łaskawy.[8] Tej ocenie samego siebie można wierzyć, bo zwierzchnicy musieli mieć podobną. Awansował w klasztorze bardzo szybko.[9] Jednak im bardziej się starał, tym bardziej widział swoją grzeszność. Rozumiał, że gniew Boga budzą nie tylko czyny, ale myśli, postawy – egoizm, złość, samowola… Człowiek może się zgodzić, że są to złe skłonności. Jak jednak je usunąć ze swego umysłu? Jak wynagrodzić Bogu za przeszłe grzechy? Ludzie – zarówno prowadzący życie „świeckie”, jak i „konsekrowane” – wynajdują wiele sposobów, by uciec przed tymi pytaniami. Większości udaje się o nich zapomnieć i spokojnie żyją do śmierci. Marcin Luter należał do mniejszości.
Coraz bardziej obawiał się spotkania z Bogiem. Nienawidziłem tego słowa „sprawiedliwość Boża”(…) Nie potrafiłem jednakże kochać tego sprawiedliwego i karzącego grzeszników Boga, a raczej Go nienawidziłem.[10]
Przeżywającemu duchowe męki Lutrowi przyszedł wtedy z pomocą Johannes von Staupitz, przełożony erfurckiego klasztoru. Staupitz wierzył, że dostanie się do nieba, bo Jezus umarł za jego grzechy, a nie z powodu własnych zasług. Ta wiara nie sprawiła, że pozwalał sobie na wszystko. Wręcz przeciwnie, to, że klasztor w Erfurcie słynął z dyscypliny, było w znacznym stopniu jego zasługą. Długo trwało, zanim Luter w końcu zrozumiał, o co chodzi Staupitzowi. Według jego własnej Autobiografii „olśnienie” nastąpiło w klasztornym wychodku. Od tego czasu wierzył, że Duch Święty działa naprawdę wszędzie.[11] Zrozumienie Ewangelii według samego Lutra przyszło w ostatnim momencie. Gdyby nie to, albo zginąłby w całkowitym zwątpieniu, albo zamknąłby się w obojętności na wszelką bojaźń Bożą.[12] Staupitz stał się duchowym ojcem Marcina Lutra. Nie tylko wyjaśnił mu znaczenie ofiary Jezusa, ale pokierował jego życiem w zakonie. To pod wpływem Staupitza Luter, choć bardzo tego nie chciał, zrobił doktorat z teologii i zaczął ją wykładać na uniwersytetach w Erfurcie i Wittenberdze. W końcu objął katedrę biblistyki w Wittenberdze, którą kierował już do śmierci.[13]
cdn.
Przypisy:
[1] https://pl.wikiquote.org/wiki/Marcin_Luter.
[2] H. Oberman, Marcin Luter – człowiek między Bogiem a diabłem, Marabut, Gdańsk 1996, s.65.
[3] http://www.eprudnik.pl/marcin-luter-niewygodne-fakty-z-zycia-reformatora/.
[4] http://www.ultramontes.pl/luter.htm.
[5] H. Oberman, op. cit., s. 126.
[6] H. Oberman, op. cit., s.63.
[7] H. Oberman, op. cit., s. 92 – 93.
[8] H. Oberman, op. cit., s. 96 – 97.
[9] J. Todd, „Marcin Luter”, IW PAX, Warszawa 1983, s.42.
[10] H. Oberman, op. cit., s. 126.
[11] H. Oberman, op. cit., s. 118 – 119.
[12] H. Oberman, op. cit., s. 140.
[13] H. Oberman, op. cit., s. 108 – 111.