KOŚCIÓŁ BEZ CHRYSTUSA
Czy zdążymy zatrzymać upadek? Myśli praktyczne o ewangelizacji Polski
W poprzednim numerze pisałem o powodach, dla których nowonarodzonym Polakom dotychczas nie udało się odwrócić duchowego upadku naszej ziemskiej ojczyzny. Dziś pragnę przedstawić konkretne rozwiązania zmierzające do zmiany tej sytuacji.
W poprzednim numerze pisałem o powodach, dla których nowonarodzonym Polakom dotychczas nie udało się odwrócić duchowego upadku naszej ziemskiej ojczyzny. Dziś pragnę przedstawić konkretne rozwiązania zmierzające do zmiany tej sytuacji.
I. ROZPOZNANIE
Klasyczny opis tej taktyki znajdujemy w 17 rozdziale Dziejów Apostolskich:
Czekając na nich w Atenach, obruszał się Paweł w duchu swoim na widok miasta oddanego bałwochwalstwu. Rozprawiał więc w synagodze z Żydami i z pobożnymi, a na rynku każdego dnia z tymi, którzy się tam przypadkiem znaleźli.
Niektórzy zaś z filozofów epikurejskich i stoickich ścierali się z nim. Jedni mówili; Cóż to chce powiedzieć ten bajarz? Drudzy zaś: Zdaje się, że jest zwiastunem obcych bogów. Zwiastował im bowiem dobrą nowinę o Jezusie i zmartwychwstaniu.
Zabrali go i zaprowadzili na Areopag, mówiąc: Czy możemy dowiedzieć się, co to za nowa nauka, którą głosisz? Kładziesz bowiem jakieś niezwykłe rzeczy w nasze uszy; chcemy przeto wiedzieć, o co właściwie chodzi. A wszyscy Ateńczycy i zamieszkali tam cudzoziemcy na nic innego nie mieli tyle czasu, co na opowiadanie lub słuchanie ostatnich nowin. A Paweł, stanąwszy pośrodku Areopagu, rzekł: Mężowie ateńscy! Widzę, że pod każdym względem jesteście ludźmi nadzwyczaj pobożnymi. Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości, znalazłem też ołtarz, na którym napisano: Nieznanemu Bogu. Otóż to, co czcicie, nie znając, ja wam zwiastuję.
Dz. Ap. 17:16-23
Zanim ap. Paweł ogłosił ewangelię greckim elitom, zdobył pewne informacje. Można powiedzieć, zbadał stan ducha tego narodu oraz jego dorobek i aktualne trendy (jak czytamy dalej, poznał nawet jego literaturę: Albowiem w nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy, jak to i niektórzy z waszych poetów powiedzieli; Z jego bowiem rodu jesteśmy. Dz.Ap. 17:28). Dzisiaj oprócz własnych obserwacji mamy do dyspozycji mocno rozwinięty obszar badań ośrodków opinii społecznej oraz opracowania psychologów. Można dzięki temu dowiedzieć się stosunkowo szybko o cechach szczególnych różnych grup społecznych czy pokoleniowych. Przykładowo szczególnie cenne dla kościoła mogą być opracowania na temat pokolenia X czy Y. W planowaniu strategii wobec starszego pokolenia czy elity narodu nieodzowne jest szczegółowe poznanie naszej historii i kultury. Niestety, w sporej części polskich środowisk protestanckich panuje przekonanie, że „Biblia wystarczy”. Tym przekonaniem opacznie usprawiedliwia się brak zainteresowania naszą literaturą, historią czy polityką. Taka postawa nie tylko jest sprzeczna z biblijnym wzorcem, jaki zademonstrował nam największy ewangelista narodów ap. Paweł, ale też skutecznie zamyka dla Jezusa środowiska patriotyczne. Owocem tego jest powszechny kosmopolityzm polskich protestantów i błądzenie w sferach politycznych. Środowiska narodowe postrzegają nas więc jako „element obcy i politycznie niepewny”. Warto przypomnieć, że w I RP to właśnie protestancka szlachta była trzonem ruchów reformatorskich i patriotycznych (np. ruchu egzekucyjnego).
Szczegółowe rozpoznanie stanu współczesnej polskiej duszy wymaga obszerniejszego opracowania, tu ograniczę się tylko do kilku wskazówek dotyczących polskiej elity narodowej oraz młodzieży.
ELITA
Nie ma ona złudzeń co do sprzedajności i upadku moralnego polskiego duchowieństwa. Popieranie katolicyzmu traktuje merkantylnie lub taktycznie. Jednocześnie jest w większości deistyczna lub agnostycka. W protestantyzmie widzi pewną wartość, ale tylko w kontekście państw Zachodu. Polskich protestantów lekceważy (głównie z naszej winy). Prezentuje bardzo niski poziom moralny i obyczajowy, a konserwatyzm czy religijność to dla niej tylko pragmatyczny pozór wobec polskiego katolicyzmu ludowego. Spraw biblijnych nie rozumie i jest sceptycznie nastawiona do idei „żywej wiary”. Wychowana została na ideach marksistowskich i ewolucjonistycznych. Pewne wrażenie robi na niej świadectwo życia wierzących oraz prawidłowo funkcjonujące wspólnoty chrześcijańskie składające się z Myśli praktyczne o ewangelizacji Polski PAWEŁ CHOJECKI CZY ZDĄŻYMY ZATRZYMAĆ UPADEK? „ i d ź P O D P R Ą D ” nr 2/115/2014 wwarby / Foter / CC BY 5 osób z jej środowiska (to niestety w Polsce niesłychana rzadkość).
MŁODZIEŻ
Dużo już napisano o pokoleniu Y – pragmatycznym, niecierpliwym, egoistycznym, pysznym i nieuznającym starych zasad współżycia społecznego czy autorytetów (więcej na str. 10). Na tym tle pojawia się jednak coraz liczniejsza grupa młodzieży szukającej trwałego oparcia dla swego życia, niezafałszowanej rzeczywistości oraz autentycznej pobożności. Ci młodzi ludzie mają sporą wiedzę ogólną i bagaż osobistych doświadczeń, eksperymentów z grzechem. Są podejrzliwi i sceptyczni wobec tradycyjnych form religijnych, powoli nabierają zaufania i są skażeni indywidualizmem. Wizja kontroli ze strony otoczenia czy zależności wzajemnej jest im obca. Mają ambicję do wszystkiego dochodzić samodzielnie - czyli za pomocą wyszukiwarki Google… Nie umieją dobrze odróżniać bodźców emocjonalnych i racjonalnych. Z tego powodu wielu z nich daje się zwieść przedsięwzięciom w rodzaju polskiej podróbki Woodstock.
II ROZWIĄZANIE
MEGAKOŚCIOŁY
By dotrzeć zarówno do elity, jak i poszukującej młodzieży musimy wykazać niezbicie praktyczne korzyści życia z Jezusem. Oczywiście nie mam tu na myśli teologii sukcesu, której propagatorzy obiecują „bogactwo, zdrowie, młodość i udany seks” w zamian za wiarę w Jezusa. Tu jednak nie wystarczy jednostkowe, osobiste świadectwo poszczególnych chrześcijan. Potrzebna jest „Boża maszyneria”, której niezwykłe funkcjonowanie zadziwi i przyciągnie poszukujących. Tą „maszynerią” są prawidłowo funkcjonujące wspólnoty uczniów Jezusa (kościoły/zbory lokalne). Te kościoły muszą wydawać owoc w postaci przemienionego życia swoich członków, ale nie tylko w obszarze zbawienia i zerwania z grzechem, ale również w mądrości Bożej przejawiającej się w chrześcijańskim zaangażowaniu społecznym. Kościół musi kształtować ludzi, którzy zajmą przywódcze pozycje w społeczeństwie. Oni, jak latarnie morskie, mają wskazywać zagubionym drogę do Przystani, a wspólnota kościoła ma dawać świadectwo, że stan wzajemnych relacji jej członków ma swe nadprzyrodzone Źródło (Jan. 13:35; 17:26). Dopiero tak funkcjonujące i powszechnie rozpoznawalne kościoły Jezusa przełamią dotychczasowe stereotypy dotyczące protestantów i pokażą sceptykom rzeczywistość życia Bożego.
Warto zaznaczyć, że powyższego zadania nie wykonają kościoły powszechnie znane… z głupoty lub szaleństwa. Dziś mamy w Polsce kilka dość licznych kościołów protestanckich. Jednakże ich zaangażowanie społeczne jest żenujące (wizytówką tego kierunku jest poseł Abraham Godson), a niebiblijne formy wyrazu pobożności sprawiają, że ludzie rozsądni „powiedzą, że szalejecie” (1 Kor. 14:23). Ciągle więc czekamy na polski megakościół, który stanie na wysokości zadania postawionego nam przez Chrystusa.
MEDIA
Musimy także znaleźć rozwiązanie dla problemu braku skupisk biblijnie wierzących chrześcijan. Poza niewielkim rejonem Śląska Cieszyńskiego nie ma w Polsce obszaru, gdzie protestanci mieszkaliby w zwartych skupiskach i oddziaływali na całokształt życia społecznego. Gdy nałożymy na to problem walorów intelektualnych potrzebnych do realizowania roli „latarni morskich” w szeroko pojętym oddziaływaniu lokalnym, okazuje się, że na prowincji długo nie będzie wystarczającej liczby potencjalnych kandydatów do tworzenia kościołów, o których mowa powyżej. Owszem, powstają i będą powstawały liczne kościoły domowe. Ich problemem pozostanie jednak brak możliwości pełnego wykształcenia wszystkich funkcji zadanych kościołowi przez Jezusa oraz znikome oddziaływanie na społeczność lokalną.
Przy obecnych możliwościach technologicznych sensownym rozwiązaniem wydaje się wykorzystanie mediów i komunikatorów internetowych do rozwiązania powyższego problemu. W dużych miastach mogą powstawać kościoły średnich i dużych rozmiarów. By jednak wspomóc prowincję i osamotnionych wierzących z dala od zdrowych społeczności kościelnych, powinny budować swoje media oraz interaktywny udział w nabożeństwach i spotkaniach biblijnych. Można to w pewnym uproszczeniu nazwać kościołem internetowym. Służba ta nie kolidowałaby z działaniami kościołów lokalnych na prowincji, ale uzupełniała ich braki. Dla pojedynczych wierzących niemających na co dzień styczności nawet z niewielką grupą uczniów Jezusa, kościół internetowy byłby jedyną formą budowania społeczności z innymi wierzącymi. Dodatkowym atutem takiej symbiozy megakościoła z jego internetową wersją byłaby możliwość przedstawiania przesłania chrześcijańskiego niewierzącym w nieutrudniającej odbioru formie. Wystarczy przejrzeć aktualne polskie produkcje na YT, by przekonać się o słuszności tego postulatu.
W Kościele Nowego Przymierza w Lublinie od dwóch lat testujemy działanie tego systemu. Mamy parę kilkuosobowych grup oraz pojedynczych wierzących rozrzuconych po Polsce. Transmitujemy na żywo (livestream) nasze niedzielne spotkania oraz utrzymujemy podczas nich interakcję za pomocą komunikatorów społecznościowych. Podobnie postępujemy w przypadku spotkań „specjalistycznych” – dla żon, mężczyzn, młodzieży itp. Kontakt internetowy uzupełniamy wspólnymi zjazdami kilka razy do roku oraz spontanicznymi odwiedzinami. Z perspektywy czasu mogę ocenić, że choć nie zastąpi to bezpośredniego kontaktu na bazie codziennej wspólnej służby, to jednak wydaje zachęcające owoce. W najbliższym czasie planujemy poważne rozszerzenie naszej oferty (wszystkich zainteresowanych taką współpracą z nami oraz oglądaniem na żywo transmisji naszych spotkań zapraszam do kontaktu – [email protected], tel. 502 211 360).
Do nietypowych wyzwań musimy podejść z otwartą głową, mądrością i cierpliwością potrzebną do opracowania właściwej metody. Do tej pory nie znaleźliśmy skutecznego sposobu ewangelizacji Polski. Musimy sięgnąć po nowe metody i nauczyć się pracy zespołowej. Małe wspólnoty są wspaniałym miejscem, by doświadczyć bliskości, przyjaźni i miłości, jaką Chrystus dla nas zamierzył. To cudowne przeżycie, które trwale nas zmienia i zapada w pamięć. Jednakże duchową wojnę o zbawienie Polski może wygrać tylko Armia Pana – struktura składająca się z setek i tysięcy oddanych Jezusowi uczniów działających wspólnie.
Szarańcze nie mają króla, a jednak wszystkie wyruszają w szeregu. - Przyp. 30:27
Jak zbudzić ducha w narodzie – Plan ewangelizacji Polski?
Niedawno prof. Andrzej Zybertowicz zamieścił na Twitterze prawie dramatyczny wpis–prośbę? „Noc. Szukam słów. By wyrazić ducha polskości. Uchwycić? Z-re-konstruować? Tekstem?! A co było na początku?” W Polsce to niestety rzadkość, by osoba ze ścisłej elity intelektualnej publicznie stawiała tego rodzaju pytania. Niewielu ma tyle odwagi, by kwestionować stan ducha narodu. Krytyka w tym obszarze uderza bezpośrednio w odwiecznego strażnika polskiego ducha, w Kościół rzymskokatolicki. A przecież atak na Kościół to atak na polskość, to przyłączanie się do ostatnio coraz brutalniejszych ataków lewactwa i barbarzyńców? Zdecydowana większość polskiej elity opiniotwórczej ucieka od tego trudnego problemu i udaje, że ze sferą ducha jest w narodzie wszystko w porządku, pozostawiając ją w wyłącznej gestii hierarchów. Taka postawa jest
jednak bardziej antypolska niż najgorsze ataki swołoczy spod znaku biłgorajczyka. To ona właśnie gwarantuje dzikusom sukces w dłuższej perspektywie czasowej. Polska to tylko z nazwy kraj chrześcijański. Od kilku lat nie można już o nas mówić nawet jako o narodzie religijnym (religia to zespól działań, które ludzie podejmują, by przypodobać się Bogu/bogom; chrześcijaństwo to osobista odpowiedź na działanie Boga, na ofertę zbawienia złożoną ludziom przez Boga Ojca, który posłał na śmierć za nasze grzechy Swego Jedynego Syna). Stwierdzenie, że Kościół rzymskokatolicki nie ma sposobu na prowadzenie Polaków do Chrystusa ani nie potrafi w obecnych realiach utrzymać ich w karbach postaw moralnych, jest truizmem, „oczywistą oczywistością”. Dlaczego jednak polscy ewangeliczni chrześcijanie nie umieją zagospodarować coraz bardziej widocznej pustki duchowej w swoim narodzie? Odpowiedź na to pytanie stanowi problem bardziej złożony.
PO PIERWSZE: METODA
By zilustrować podstawowy brak w ewangelizacji Polski, sięgnę do egzotycznego przykładu. Indie były od XVIII wieku przedmiotem zainteresowania wielu europejskich ośrodków misyjnych. Mimo imponujących wysiłków chrześcijaństwo nie mogło trwale zadomowić się wśród Hindusów. Schemat działania misjonarzy był podobny: zakładali bazę misji i rozpoczynali działalność charytatywno-ewangelizacyjną, na którą reagowali głównie przedstawiciele najniższej kasty niedotykalnych. Po pierwszych ewangelizacyjnych sukcesach misję oblegało tysiące
pariasów zdanych na pomoc misjonarzy, co całkowicie wiązało im ręce. Klasy wyższe społeczeństwa pozostawały nietknięte. Sytuację zmienił Aleksander Duff, który w 1830 roku przybył ze Szkocji do Kalkuty i nieomal z marszu rozpoczął działalność edukacyjną skierowaną do młodych przedstawicieli hinduskich elit. Nie prowadził tradycyjnej działalności ewangelizacyjnej, ale skoncentrował się na założeniu szkoły uczącej elementów kultury Zachodu – nauki, sztuki, obyczajów itp. Poznanie Biblii następowało niejako „przy okazji”. Spotkało się to z dużą otwartością wyższych warstw, które w tym czasie z ciekawością patrzyły na zdobycze cywilizacyjne Zachodu i chętnie posyłały swoje dzieci
do szkoły Duffa. Pierwsze lekcje odbywały się dla sześciu studentów w cieniu drzewa figowego. Po tygodniu zgłosiło się już 300 chętnych! Przez szkoły (wkrótce powstała także żeńska) Duffa przewinęło się kilkadziesiąt tysięcy młodych Hindusów, ale nawróciły się tylko 33 osoby. Niektórzy uznaliby to za klęskę w porównaniu z wieloma tysiącami ochrzczonych pariasów w tradycyjnych misjach. Jednakże dzięki strategii Duffa, którą można by w uproszczeniu nazwać preewangelizacją, elita Indii oswoiła się z Biblią i chrześcijaństwem. Tych trzydziestu trzech nawróconych odegrało znaczącą rolę w budowaniu tamtejszego Kościoła. Bariera izolacji została trwale przełamana. Niedawno rozmawiałem z jednym z polskich pastorów. Zapytałem o metody ewangelizacji jego kościoła. „Chodzimy do aresztu” - odpowiedział. Zaciekawiło mnie, jak ocenia rezultaty. „Trudna sprawa. Wielu tych ludzi chętnie słucha i przychodzi na nasze nabożeństwa, ale po wyjściu na wolność nie umieją sobie
poradzić w normalnym społeczeństwie i często wracają za kratki”. Zapytałem: „Dlaczego więc nie działacie w innych środowiskach?” „Tylko w areszcie chętnie nas słuchają…” – usłyszałem w odpowiedzi. Ta rozmowa pokazuje stan wielu polskich środowisk ewangelicznych. Nie mając sposobu na ewangelizację narodu, skupiają się głównie na działalności charytatywnej (paczki świąteczne, rozdawanie żywności itp.) oraz na ewangelizacji środowisk patologicznych. Nie trzeba być wielce przenikliwym obserwatorem, by stwierdzić, że ta metoda (a właściwie jej brak) jest
nierozwojowa. Pomimo wielu lat działań ewangelizacyjnych odsetek nowonarodzonych w Polsce oscyluje nadal na poziomie krajów arabskich…
PO DRUGIE: KOMPROMIS
Kompromis w sprawach zasadniczych kończy się zwykle podobnie jak historia o myśliwym i niedźwiedziu. Późną jesienią do lasu wybrał się myśliwy w poszukiwaniu futra na zimę oraz głodny miś szukający porządnego posiłku przed snem zimowym. Spotkali się na polanie – myśliwy przyłożył sztucer do ramienia i już miał wystrzelić, gdy miś zawołał: „Po co się tak śpieszyć!? Zawsze możemy porozmawiać!”. Myśliwy po chwili namysłu przyznał rację misiowi – „Ze strzałem zawsze zdążę, a cóż mi szkodzi chwila pogawędki?” Jak pomyślał, tak uczynił. Usiadł z misiem na kłodzie drzewa, by porozmawiać o kompromisie. Po niedługiej chwili miś miał swój posiłek, a biedny myśliwy (w pewnym sensie) futro… Metoda pozyskania dla Chrystusa młodych elit narodu została już w Polsce zastosowana. Pod koniec lat pięćdziesiątych ks. Franciszek Blachnicki stworzył Ruch Oazowy skoncentrowany na formowaniu duchowości polskiej młodzieży. Do jego sukcesu walnie przyczyniła się protestancka organizacja amerykańska Campus Crusade for Christ, z którą ks. Blachnicki podjął współpracę w połowie lat siedemdziesiątych (za wiedzą i zgodą kard. Karola Wojtyły). Przez pierwsze lata współpraca układała się świetnie. Studenckie grupy Ruchu Światło-Życie powstawały w całej Polsce (jedną z nich miałem okazję prowadzić), a na letnie obozy oazowe wyjeżdżało do kilkuset tysięcy młodych ludzi! Gdy jednak pierwsi liderzy wychowani na protestanckich materiałach osiągnęli dojrzałość w Chrystusie, zaczęły się poważne
problemy. Naczelną ideą ks. Blachnickiego była próba bezkolizyjnego połączenia protestantyzmu z katolicyzmem. Przykładowo wzywano młodych ludzi do osobistego zaufania Chrystusowi i uznania Go za swojego Pana i Zbawiciela (czyli traktowano jak niewierzących), a następnie wspólnie odmawiano różaniec i uczestniczono w mszy. Na jednym spotkaniu formacyjnym uczono ludzi, że Jezus od momentu zaproszenia Go mieszka w ich sercu, nigdy ich nie opuści, przebaczył im wszystkie grzechy i mają już życie wieczne, a za chwilę na mszy musieli powtarzać sprzeczną z tym formułę: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” albo iść do spowiedzi, by otrzymać przebaczenie grzechów. Ludziom bezmyślnym te sprzeczności nie przeszkadzały, ale był to ruch skierowany do przyszłej elity, a więc liczba pytań i wątpliwości rosła. Za nimi poszły decyzje. Najpierw jednostki, a potem i całe grupy oazowe zaczęły opuszczać katolicyzm z powodu jego niewierności Biblii – depozytowi wiary chrześcijańskiej. W odpowiedzi hierarchia katolicka mocno zaostrzyła kontrolę nad grupami, ograniczyła rolę świeckich animatorów i doprowadziła do ponownej rekatolicyzacji ruchu, który stracił dawny impet i stał się marginalnym, religijnym dodatkiem do parafii. Pewną odmianę tej metody zastosowali nieco później (’80) protestanci z Campus Crusade for Christ, tworząc własne wspólnoty luźno związane z katolicyzmem (opiekunem kościelnym jednej z nich w Krakowie był w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku ks. Tadeusz Rydzyk). Ludzie ci w sercu byli nowonarodzonymi protestantami, ale zewnętrznie udawali katolików. Taka partyzantka nie odegrała jednak jak na razie znaczącej
roli w ewangelizacji Polski. Albo za bardzo udaje katolicyzm i wtedy nie potrafi jasno pokazać potrzeby nowego narodzenia i
radykalizmu nawrócenia, albo zbyt szybko się dekonspiruje i zostaje przegnana z parafii.
PO TRZECIE: TW „ZAŁOŻYCIELE”
Nad bezproduktywnością polskich kościołów protestanckich czuwają konfidenci rodem z realnego komunizmu lub ich młodzi sukcesorzy. Zwykle piastują przywódcze funkcje we władzach kościołów i kontrolują ich majątek. Nawet ujawnienie SB-eckiej przeszłości tych ludzi niekoniecznie powoduje zmiany. To raczej zbyt dociekliwi i prawi członkowie tych wspólnot muszą odejść lub są dyskryminowani. Tego rodzaju przypadek miał miejsce w największym kościele protestanckim w Polsce. Jego zwierzchnik okazał się TW „Januszem”, a biskup, który zdecydowanie dążył do odsunięcia go od funkcji kościelnych, „zapłacił utratą stanowiska za domaganie się pełnej lustracji w Kościele ewangelickim oraz wyjaśnienia afery finansowej, w którą mogły być zaangażowane najwyższe władze Kościoła luterańskiego w
Polsce” (Cezary Gmyz, „Księciunio”, Rp maj 2010). O ile mi wiadomo, żadne wyznanie funkcjonujące za pierwszej komuny nie przeprowadziło w swoich szeregach skutecznej lustracji. Można więc śmiało założyć, że tymi kościołami nadal kierują (a precyzyjniej: hamują) przeróżni „Janusze” i ich młodsi protegowani. Czy w takiej sytuacji może dziwić bezwład i uległość wobec wytycznych władzy w polskich kościołach protestanckich?
OD FUNDAMENTÓW
Jeśli więc ma powstać w Polsce autentyczny i skuteczny ruch wierzących, którzy obiorą sobie za cel ruszenie zmurszałych fundamentów duchowych narodu, musi zostać zbudowany od podstaw. Oparcie go na jakiejkolwiek istniejącej płaszczyźnie kościelnej lub świeckiej grozi mu zainfekowaniem duchem kompromisu i przejęciem kontroli przez funkcjonariuszy status quo. Koncepcja budowy od fundamentów rodzi pytania o dojrzałych przywódców i bazę materialną takiego przedsięwzięcia, ale - w obliczu mizerii, zmarnowanych dla sprawy ewangelizacji
kilkudziesięciu ostatnich lat - jawi się ona jako jedyna droga wyjścia z obecnego impasu. Nowy ruch misyjny dla Polski musi znaleźć metodę dotarcia do polskich elit. Musi umieć wykazać atrakcyjność biblijnego chrześcijaństwa dla polskości, zarówno w kontekście naszej bogatej tradycji protestanckiej Złotego Wieku, jak również w rozwiązywaniu bolączek teraźniejszości. Polski patriota musi w orędziu Biblii i w osobie Jezusa Chrystusa zobaczyć jedyny ratunek nie tylko dla siebie, ale i dla swojego narodu. By to osiągnąć, nie można bezmyślnie kopiować wzorów amerykańskich czy jakichkolwiek innych. Musimy opracować naszą własną, polską metodę.
Praca od podstaw wymaga od nas ducha pionierów i całkowitego oddania. Takiego, jakie cechowało ap. Pawła:
A przy tym chlubą moją było głosić ewangelię nie tam, gdzie imię Chrystusa było znane, abym nie budował na cudzym fundamencie,
Rzym. 15:20
PS
Dla naszych stałych Czytelników nie jest tajemnicą, że powyższy cel przyświeca nam od początku istnienia gazety. Każdego, komu w duszy grają podobne myśli, bardzo zachęcamy do kontaktu i połączenia wysiłków. Za miesiąc postaram się napisać o konkretnych zadaniach w dziele ewangelizacji Polski.
Apel papieża – czas Apokalipsy?
Moskwa porządkuje Ruch Narodowy
MOSKWA PORZĄDKUJE RUCH NARODOWY
AMATORSZCZYZNA I OBŁUDA
Wiązany z Putinem portal WikiLeaks rzekomo wyświadczył przysługę polskim antyfaszystom („znaleźli chwilę żeby zrobić nam nie lada prezent!” – ze strony Antify) i okradł z prywatnej korespondencji czołową postać ONR i Ruchu Narodowego Przemysława Holochera. Warto pokusić się o kilka wniosków wynikających z tej niecodziennej sytuacji ujawniającej zakres ingerencji służb specjalnych w nasze życie polityczne.
1) Chłopcy z RN to naiwni amatorzy. Swoje działania i rozmowy polityczne prowadzą za pomocą Facebooka jak nie przymierzając jakieś głupiutkie pensjonarki. Gdyby żył Marszałek Piłsudski, z pewnością powtórzyłby swoje pamiętne słowa: "Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”.
2) Rosja przystąpiła do kolejnej fazy porządkowania Ruchu Narodowego pod swoją modłę. Oznacza to, że środowisko narodowe jest w Polsce rokującą siłą polityczną lub zbliża się czas użycia go do ważnych celów. W tym świetle należy ocenić tego, kto skorzysta na tym ciosie w ONR. Rusofilstwo jest poważnym grzechem (i skrajną głupotą) obciążającym wielu liderów Ruchu Narodowego. Z pewnością te tendencje zostaną wzmocnione i RN bez przeszkód będzie wykorzystywany do cichego i często zawoalowanego wspierania obozu Bronisława Komorowskiego.
3) Jeśli wypowiedzi Holochera i jego rozmówców są autentyczne (sam zainteresowany już przyznał na FB, że „część materiałów jest prawdziwa”), to ich wizja przyszłej Polski nie napawa optymizmem. Ludzie ci nie potrafią zaakceptować, że kluczem do polskości nie jest katolicka religijność czy dogmatyzm polityczny. Fundamentem polskości jest umiłowanie wolności dla siebie i dla innych. To właśnie Wielka Polska cechowała się otwartymi ramionami dla wszystkich prześladowanych z całej Europy i Azji, którzy chcieli włączyć się w budowanie jej pomyślności. Zapowiedź palenia mnie na stosie (Holocher: „nadejdzie taki czas ze chojeckiego spalimy na stosie” – pisownia oryginalna) dowodzi prymitywizmu mentalnego wodzów tego środowiska. Świadczy też o obłudzie ludzi majach gęby pełne frazesów o wolności, a w sercu nienawiść i podstęp. Czym oni się różnią od polityków obecnie nas zniewalających?
Szkoda tylko wielu tysięcy młodych polskich patriotów, którzy pokładają nadzieję w nowej sile politycznej. Pod takim przywództwem jedynym osiągalnym celem jest ‘dół’ z przypowieści Jezusa (Mat. 15:14).
PS
Ciekawym zbiegiem okoliczności media opublikowały materiały kompromitujące Holochera w przededniu wyjazdu Mariana Kowalskiego (członka Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego i byłego rzecznika ONR) do Kanady na zaproszenie tamtejszej Polonii.