Przeczytasz tekst w ok. 2 min.

Wczoraj minął rok od sensacyjnej walki, w której Tyson Fury po głębokim kryzysie i zwyciężeniu depresji zdobył mistrzostwo świata federacji WBC w kategorii ciężkiej.

Tyson Fury przyszedł na świat, ważąc zaledwie 450 gramów, a lekarze dawali mu 1 procent szans na przeżycie. Jako nastolatek marzył o zostaniu mistrzem świata w wadze ciężkiej. Trenował, pracował i czytał głównie magazyn “Boxing News” oraz Biblię. 
Twierdzi, że to właśnie te doświadczenia ukształtowały go jako człowieka i jako pięściarza. W wieku 27 lat pokonał Władimira Kliczkę – mistrza panującego przez 10 lat. Fury stał się wtedy posiadaczem czterech mistrzowskich pasów najbardziej prestiżowych organizacji bokserskich. Gdy przeprowadzono z nim wywiad w ringu, powiedział: 
To nie mnie należy się ta chwała. Wszystko zawdzięczam mojej ostoi i mojemu Zbawieniu, Jezusowi Chrystusowi.  To On tu dzisiaj wygrał. 
W wywiadach po walce na każde pytanie odpowiadał:
Uwierz w Pana Jezusa Chrystusa, a zostaniesz zbawiony.
Kiedy wydawało się, że Fury ma u stóp cały świat, przyszedł czas na zmierzenie się z najtrudniejszym przeciwnikiem, czyli z depresją, a wraz z nią – otyłością, alkoholem, narkotykami i myślami samobójczymi. 
Tysonowi Fury’emu odebrano wszystkie mistrzowskie pasy, ponieważ nie był w stanie walczyć w ich obronie. Ważył 180 kilogramów, jechał swoim nowym czerwonym ferrari 250 kilometrów na godzinę i chciał uderzyć w barierę mostu. W swojej autobiografii Tyson Fury bez maski opowiada, że powrót znad przepaści zawdzięcza wierze w Jezusa. 
Dokładnie rok temu po raz kolejny został mistrzem świata, pokonując przez nokaut techniczny niepokonanego wcześniej Deontaya Wildera.
Fury swój talent wykorzystuje do pomocy innym w walce z depresją oraz mówieniu światu o darmowym zbawieniu dzięki wierze w Jezusa Chrystusa. Jego kolejnym rywalem ma być Anthony Joshua, a stawką pasy czterech najważniejszych federacji bokserskich i tytuł niekwestionowanego mistrza świata wagi ciężkiej.

Michał Kalinowski