Słowo „singiel” dość niepostrzeżenie wdarło się do polskich słowników i zagościło w dyskursie publicznym, wypierając powoli naszą rodzimą „pannę” i „kawalera”. Termin ten doskonale wpisuje się w liberalny sposób myślenia nowoczesnego społeczeństwa. Pozornie „singiel” zdaje się być jedynie kolejnym zapożyczeniem ubierającym znany sens w nową formę. Jednak czy istotnie tak jest? Spróbujmy przez chwilę zastanowić się nad tym, co właściwie kryje się pod słowem „singiel”, by lepiej zrozumieć, co oznacza „być singlem”.
Słowo „singiel” dość niepostrzeżenie wdarło się do polskich słowników i zagościło w dyskursie publicznym, wypierając powoli naszą rodzimą „pannę” i „kawalera”. Termin ten doskonale wpisuje się w liberalny sposób myślenia nowoczesnego społeczeństwa. Pozornie „singiel” zdaje się być jedynie kolejnym zapożyczeniem ubierającym znany sens w nową formę. Jednak czy istotnie tak jest? Spróbujmy przez chwilę zastanowić się nad tym, co właściwie kryje się pod słowem „singiel”, by lepiej zrozumieć, co oznacza „być singlem”.
Zacznijmy od poziomu języka. Single z języka angielskiego oznacza „pojedynczy, niewystępujący w parze.” Słowo to wskazuje zatem na indywidualność, stąd też single kojarzą się nam z pewnym rodzajem tak dziś cenionego indywidualizmu. Podobnym znaczeniem nie może pochwalić się „panna/kawaler”. Ponadto słowo „singiel” jest na swój sposób autonomiczne. Nie ma w języku polskim swojego bezpośredniego przeciwieństwa ani potencjalnego dopełnienia. Tego samego nie można powiedzieć o słowach „panna” oraz „kawaler”. Te bezpośrednio kojarzą nam się ze swoimi przeciwieństwami – „mężatka/żonaty”. „Panna/kawaler” używane są do opisania pewnego stanu, który wymaga rozwinięcia lub dopełnienia. Singlem możesz być całe życie – panną nie. Z panny możesz dobrowolnie zamienić się w mężatkę albo stajesz się – nolens volens – starą panną. Tu pojawia się druga charakterystyczna cecha słowa „singiel”. Swój niewątpliwy sukces zawdzięcza temu, że jest pozbawione negatywnych konotacji. W przeciwieństwie do „panny/kawalera”, „singiel” nie jest narażony na niechciane towarzystwo słowa „stara/stary”. Zobrazujmy tę niemożliwość. Proszę sobie wyobrazić następującą sytuację: Dwie siedemdziesięcioletnie kobiety, wracając z porannego shoppingu na pobliskim bazarze, prowadzą ożywioną dyskusję dotyczącą sytuacji ekonomiczno-społeczno-kulturalnej lokalnej społeczności: „Kojarzysz Iksińską? No wiesz, ta stara singielka z trzema kotami spod trójki. No! To wyobraź sobie…” Przyznają Państwo – czysta abstrakcja. „Singiel” nie jest, jak widać, obarczony (jeszcze) pejoratywnymi skojarzeniami. „Jeszcze”, ponieważ jeżeli tendencja zapożyczania słów z języka angielskiego będzie się utrzymywać, to możemy niedługo spotkać się z „oldsinglem”, wszak „oldbojów” już mamy.
Opuśćmy stronę językową i zastanówmy się, czym charakteryzuje się stan „bycia singlem”? W tym przypadku również trudno o jakieś negatywne skojarzenia. Singiel nie jest osobą samotną, zatopioną w smutku swojego osamotnienia. To jednostka niezależna – indywidualista, który idzie przez życie w pojedynkę z własnego wyboru. Ów wybór – moment wolności – jest dla singla niezwykle ważny. Singiel jest wolny i mając tę wolność, chce z niej korzystać, chce wybierać, najczęściej wybierając… wolność. Wszystko inne skażone jest bowiem jakąś miarą ograniczenia. W języku polskim mówimy nawet o singlach jako o osobach „stanu wolnego” (słyszymy także o „wolnych związkach”, przeciwstawionych związkom „niewolnym”, np. małżeństwu), co potwierdza intuicję kojarzącą singla z kategorią wolności. Singiel jest sam, ponieważ niepotrzebuje stałej (jedynie akcydentalną) bliskości drugiego człowieka. Singiel ma znajomych, przyjaciół, czasem umawia się na randki, ale nie zależy mu na stałym związku. Bliskość, którą zapewniają mu kontakty ze znajomymi i przyjaciółmi, wystarcza mu. Nie dąży do jej intensyfikacji w stałym związku z drugą osobą, ponieważ ten rodzaj intensyfikacji obarczony jest „grzechem” przywiązania, a zatem ogranicza. Singiel nie rozumie instytucji małżeństwa lub uważa, że jest ona nie dla niego. Przeraża go zwłaszcza jej religijna wersja. „Na wieki wieków amen” jest dla singla nie do przyjęcia, ponieważ odwołuje się do wieczności (nawet, jeśli ostatecznie zamkniętej w ramach doczesności – „…aż śmierć was nie rozłączy.”). Wartości mające wymiar absolutny muszą z konieczności budzić niechęć singla. Absolutność i związana z nią bezwarunkowość zobowiązania ograniczają.
Sposób życia oraz myślenia singli zawiera jeszcze jedną ważną cechę charakterystyczną. Oprócz wspomnianej pochwały dla indywidualizmu i wolności oraz niechęci do absolutnych wartości „singlizm” zdaje się być swego rodzaju próbą poradzenia sobie z samotnością, będącą jednym z największych wyzwań kondycji ludzkiej. Zdaje się, że ten egzystencjalny problem w światopoglądzie singla nie występuje. Zostaje on jednak nie tyle pokonany, ile oswojony. Singiel swoim przykładem pokazuje, że idąc przez życie pod rękę z samotnością, możemy czerpać siłę z tego „związku”. Nawet jeżeli samotność sama w sobie jest źródłem cierpienia, to może przynieść nam korzyści, o ile potraktujemy ją jako pierwszy krok na drodze ku absolutnej wolności.
W tym miejscu pojawia się wątpliwość, czy odpowiedź singla na pytanie, które stawia nam życie: „Jak poradzić sobie z samotnością?”, jest odpowiedzią prawidłową. Czy pogodzić się z samotnością oznacza pokonać ją? Czy może pokonać samotność to przezwyciężyć ją, chwytając wyciągniętą dłoń drugiego człowieka? Druga odpowiedź zdaje się być trudniejsza do zaakceptowania dla nas, nowoczesnych, wolnych, niezależnych jednostek. Sugeruje bowiem, że nie jesteśmy samowystarczalni, że nasza indywidualność i wolność nie są w stanie przezwyciężyć samotności, że aby ją pokonać, potrzebujemy kogoś więcej niż siebie samych; wreszcie, że nasze szczęście nie zależy tylko od nas, lecz leży pośrodku – pomiędzy nami a drugim człowiekiem. Jednak decyzję dotyczącą tego, którą z tych dwóch odpowiedzi powinniśmy wybrać, musimy podjąć sami.
„Singlizm” może dawać swoim zwolennikom poczucie bezpieczeństwa przed społecznym brakiem akceptacji. Jeżeli jednak nie jest poprzedzony namysłem nad samotnością, może zamienić się w ślepe podążanie za tendencją, której nie rozumiemy, a która – jeśli okaże się fałszywa – może przysporzyć nam wiele cierpienia. Nie należy bowiem zapominać, że single mogą się mylić, próbując oswoić coś, co oswojone być nie może. Jeśli jednak jesteśmy przekonani, że z samotności można uczynić towarzyszkę naszego życia, to powinno nam być w gruncie rzeczy obojętne, czy mówią o nas, „młoda panna”, czy „stary kawaler” (ostatecznie każdy kiedyś się zestarzeje). Jeżeli natomiast jesteśmy singlami tylko dlatego, że taka jest moda lub chwilowo tak nam wygodniej, to musimy pamiętać, że gdy jako społeczeństwo przyzwyczaimy się do „singla”, możemy niepostrzeżenie zamienić się w „oldsingla”. Co gorsza, wówczas zostaniemy z tym problemem zupełnie sami.