Przyjęło się powszechnie uważać, że ludzie mądrzy, wykształceni i usytuowani stanowią elitę narodu. Szczególną estymą w tym względzie obdarza się obecnie profesorów wyższych uczelni. Warto zbadać ten pogląd w świetle biblijnej relacji o narodzie żydowskim z czasów Jezusa.
Zdefiniujmy na wstępie pojęcie elity narodu. Nie chodzi o ludzi najbogatszych czy najlepiej urodzonych. Nie chodzi też o osoby aktualnie sprawujące nad narodem władzę – Hans Frank czy Bolesław Bierut mieli władzę nad Polakami, ale trudno zaliczyć ich w poczet naszej elity. Intuicyjnie oczekujemy od elity wpływu na los narodu z właściwych motywacji – z troski o jego dobro. W tym znaczeniu używa się niekiedy pojęcia elita rycerska. Ludzie ci mają więc wyróżniać się mądrością, prawością charakteru, stawianiem dobra wspólnego ponad własne oraz zdolnością i odwagą do podejmowania decyzji za innych.
W sytuacji upadku autorytetu polskich polityków, duchownych, o dowódcach wojskowych nawet nie wspomnę, naród gorączkowo szuka kandydatów na elity rycerskie. Stosunkowo mało skompromitowaną grupą wydają się „ludzie nauki”. Dobrze tę tendencję odczytało Prawo i Sprawiedliwość, otaczając się wianuszkiem profesorów. Czy możemy jednak zaufać polskim profesorom?
Po pierwsze, większość z nich „naukę” uprawiała już za komuny. A nawet dziecko wiedziało wtedy, że karierę robi się w tym systemie nie dzięki walorom rzeczywistym…
Po drugie, III RP nawet w symbolicznym stopniu nie oczyściła się z „naukowego” dziedzictwa PRL. Co więcej, centralny system grantów uczynił naukowców jeszcze bardziej zależnymi od władzy i „układów”. Nic więcdziwnego, że nie tylko etos rycerza, ale nawet odważne szukanie prawdy jest w tym środowisku wartością niezmiernie rzadką.
Po trzecie, cywilizacja Zachodu weszła w okres terroru poprawności politycznej oraz dogmatu naturalizmu. Każdy naukowiec zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że odwołując się do Boga, prawdy objawionej w Biblii lub wypowiadając swoje zdanie pod prąd lewackiej ideologii, ogranicza lub kończy swoją karierę.
Biorąc pod uwagę tylko te trzy przesłanki, należy się spodziewać, że wśród naukowców niełatwo znajdzie się kandydatów na rycerzy… Raczej na klakierów władzy lub co najwyżej „tajnych wyznawców” Prawdy. Do nich chciałbym zaadresować refleksję nad smutnym casusem Nikodema.
A był człowiek z faryzeuszów imieniem Nikodem, dostojnik żydowski.
Ten przyszedł do Jezusa w nocy i rzekł mu: Mistrzu! Wiemy, że przyszedłeś od Boga jako nauczyciel; nikt bowiem takich cudów czynić by nie mógł, jakie Ty czynisz, jeśliby Bóg z nim nie był. Odpowiadając Jezus, rzekł mu: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego. Rzekł mu Nikodem: Jakże się może człowiek narodzić, gdy jest stary? Czyż może powtórnie wejść do łona matki swojej i urodzić się? Odpowiedział Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego. Co się narodziło z ciała, ciałem jest, a co się narodziło z Ducha, duchem jest. Nie dziw się, że ci powiedziałem: Musicie się na nowo narodzić. Wiatr wieje, dokąd chce, i szum jego słyszysz, ale nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd idzie; tak jest z każdym, kto się narodził z Ducha. Odpowiedział Nikodem i rzekł do niego: Jakże to się stać może? Odpowiedział Jezus i rzekł mu: Jesteś nauczycielem w Izraelu, a tego nie wiesz? Jan. 3:1-10
Profesor tamtych czasów, Nikodem, nie miał wątpliwości, że Jezus przyszedł od Boga. Nie miał jednak odwagi, by udać się do Niego jawnie, w dzień. Wiedział doskonale, jakie opinie na temat Jezusa panują w jerozolimskim PAN-ie i wolał się nie narażać. Przyszedł więc w ukryciu, nocą. Przy okazji konwersacji z Jezusem dowiedział się jeszcze jednej ciekawej rzeczy o sobie – jego tytuł, pozycja, wiedza, kultura nie dają mu wystarczającego mandatu do bycia prawdziwym nauczycielem narodu. Jeśli ktoś nie umie jasno wskazać autentycznej duchowej rzeczywistości, nie umie wskazać maluczkim drogi do zbawienia, to pomimo całej swojej wiedzy na inne tematy, nie posiada dostatecznych kwalifikacji, by być elitą narodu. Może być co najwyżej elitką, która prowadzi naród szeroką drogą do zatracenia.
Prof. Nikodem pojawia się ponownie w narracji biblijnej, tym razem już w sytuacji publicznej, w debacie ze swoimi kolegami po fachu. Oto Jezus staje się coraz większym problemem dla autorytetów Izraela. W polemice z Nim postanawiają sięgnąć do rozstrzygnięć siłowych i nasyłają na niego policję. Niestety, sprawy się komplikują:
Przyszli tedy słudzy do arcykapłanów i faryzeuszów, którzy ich zapytali: Dlaczego nie przyprowadziliście go? Słudzy odpowiedzieli: Nigdy jeszcze człowiek tak nie przemawiał, jak ten człowiek mówi. Wtedy odpowiedzieli im faryzeusze: Czy i wy daliście się zwieść?
Czy kto z przełożonych lub z faryzeuszów uwierzył w niego? Tylko ten motłoch, który nie zna zakonu, jest przeklęty. Rzekł do nich Nikodem, ten, który przyszedł przedtem do niego, jeden z ich grona:
Czyż zakon nasz sądzi człowieka, jeżeli go wpierw nie przesłucha i nie zbada, co czyni?
Odpowiadając mu, rzekli:
Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj Pisma i dowiedz się, że prorok nie z Galilei się wywodzi.
I rozeszli się, każdy do domu swego.
Jan. 7:45-53
Dowódcy straży świątynnej, zamiast aresztować Jezusa, składają świadectwo o Jego wyjątkowości. To musiało zaboleć autorytety! W odpowiedzi sięgają po stare, wypróbowane metody – dyskredytację przeciwnika i jego zwolenników (jego nauka to zwodzenie niewarte naukowej analizy; wyznawcy to zacofany motłoch) oraz powagę autorytetów (czy kto z profesorów…). Nikodem wiedział, że teraz powinien się odezwać, że dalsze milczenie w sprawie Prawdy dyskwalifikuje go jako jej obrońcę. Całe jego dotychczasowe życie było realizacją doktryny „tisze jediesz, dalsze budiesz”. Ale teraz nadszedł czas na działanie! Zbierając w sobie wszystkie nieliczne pokłady odwagi, zabiera głos i jasno staje w obronie… procedur. Tu jednak czeka go zimny prysznic – warknięcie ze strony „towarzystwa”, że jeszcze słowo, a sam może zostać zaliczony w poczet motłochu. Nikodem wie doskonale, że Jezus nie pochodzi z Galilei, ale z Betlejem, wie, że jego mocni w gębie koledzy są zwykłymi ignorantami i mógłby to łatwo wykazać. Ale strach i umiłowanie profesorskich przywilejów wygrywają. Kładzie uszy po sobie i potulnie idzie do domu, by dalej w ukryciu „walczyć z systemem”. Jego naukowa intuicja nie prowadzi go jednak do oczywistego wniosku, że dzięki takim jak on Zło bezkarnie triumfuje…
Tchórzliwego profesora spotykamy jeszcze raz na kartach Biblii. Jest już po wszystkim, autorytety wespół z władzą opanowały zagrożenie, a Wichrzyciel leży w grobie. Nikodem przyniósł umarłemu kadzidło…
Przyszedł też Nikodem, ten, który poprzednio przybył w nocy do Jezusa, niosąc około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu.
Jan. 19:39