NIE CHCĘ BYĆ GŁUPCEM

Przeczytasz tekst w ok. 11 min.

 Kiedy Benjamin Carson był w piątej klasie, uchodził w szkole za „bałwana”. Koledzy i nauczyciele zakładali z góry, że Ben z całego sprawdzianu na ani jedno pytanie nie odpowie dobrze.Miał tak gwałtowne usposobienie, że atakował inne dzieci przy najmniejszej prowokacji, a nawet swoją matkę. „Było bardzo prawdopodobne, że szybko skończę w więzieniu, domu poprawczym albo w grobie” - wspomina.

Ale Benjamin Carson zmienił bieg swojego życia. Ukończył szkołę z wyróżnieniem, poszedł na Uniwersytet Yale i do szkoły medycznej. W wieku 32 lat został ordynatorem Oddziału Neurochirurgii Dziecięcej w Centrum Dziecięcym Johna Hopkinsa w Baltimore. Jest znany na całym świecie jako pionier w swojej dziedzinie. Operując z powodzeniem w 1987 roku Patrika i Benjamina Binderów, syjamskie bliźnięta złączone główkami, dokonał czegoś, co nie udało się żadnemu z poprzedników.

Poprzez swoje książki i wykłady dr Carson chętnie dzieli się historią swojego sukcesu z młodymi ludźmi. Mówi: „Macie możliwość kontrolować swoje przeznaczenie, jeśli zechcecie włożyć odpowiednią ilość czasu i wysiłku”. „Myśl z rozmachem” – to inne jego słowa, które powtarza młodym ludziom.

Spotkaliśmy się w małej sali konferencyjnej w jego biurze w szpitalu Johna Hopkinsa:

Joel A. Freeman: Kiedy po raz pierwszy uświadomiłeś sobie, że chcesz robić to, co robisz teraz?

Udostępnij
Przeczytasz tekst w ok. 11 min.

 Kiedy Benjamin Carson był w piątej klasie, uchodził w szkole za „bałwana”. Koledzy i nauczyciele zakładali z góry, że Ben z całego sprawdzianu na ani jedno pytanie nie odpowie dobrze.Miał tak gwałtowne usposobienie, że atakował inne dzieci przy najmniejszej prowokacji, a nawet swoją matkę. „Było bardzo prawdopodobne, że szybko skończę w więzieniu, domu poprawczym albo w grobie” – wspomina.

Ale Benjamin Carson zmienił bieg swojego życia. Ukończył szkołę z wyróżnieniem, poszedł na Uniwersytet Yale i do szkoły medycznej. W wieku 32 lat został ordynatorem Oddziału Neurochirurgii Dziecięcej w Centrum Dziecięcym Johna Hopkinsa w Baltimore. Jest znany na całym świecie jako pionier w swojej dziedzinie. Operując z powodzeniem w 1987 roku Patrika i Benjamina Binderów, syjamskie bliźnięta złączone główkami, dokonał czegoś, co nie udało się żadnemu z poprzedników.

Poprzez swoje książki i wykłady dr Carson chętnie dzieli się historią swojego sukcesu z młodymi ludźmi. Mówi: „Macie możliwość kontrolować swoje przeznaczenie, jeśli zechcecie włożyć odpowiednią ilość czasu i wysiłku”. „Myśl z rozmachem” – to inne jego słowa, które powtarza młodym ludziom.

Spotkaliśmy się w małej sali konferencyjnej w jego biurze w szpitalu Johna Hopkinsa:

Joel A. Freeman: Kiedy po raz pierwszy uświadomiłeś sobie, że chcesz robić to, co robisz teraz?

Dr Ben Carson: Pamiętam chwilę, kiedy po raz pierwszy zapragnąłem być lekarzem. To było w kościele, słuchałem nauczania o lekarzu misjonarzu. Pomimo że ten człowiek był w niebezpieczeństwie, wciąż z wielką troską opiekował się ludźmi. Wydało mi się wtedy, że leczenie może być także moim powołaniem. Zmieniałem tylko specjalizację. Od lekarza misyjnego, przez psychiatrę, do neurochirurga. Kiedy zostałem neurochirurgiem, pomodliłem się mniej więcej tak: „Panie, czuję, że chcesz, abym docierał do ludzi. Wiesz, że neurochirurdzy spędzają większość czasu w laboratoriach i nie mają wiele kontaktu ze społeczeństwem. Ty możesz mi pomóc mieć wiele kontaktów z innymi. Wiem, że możesz zrobić to wszystko, pomimo że jestem neurochirurgiem. Oddaję to w Twoje ręce”. I oczywiście Bóg dał mi o wiele większy zasięg, niż mógłbym mieć jako misjonarz.

Ile wtedy miałeś lat, gdy słuchałeś tego przełomowego dla ciebie kazania?

Miałem osiem lat. Od tamtej chwili zacząłem myśleć o medycynie. Nigdy tak naprawdę nie rozważałem innej możliwości. Nawet w okresie, kiedy byłem okropnym studentem, ciągle wiedziałem, że będę lekarzem. W jakiś magiczny sposób miałem zostać lekarzem.

Odwiedzałeś bibliotekę? Czytałeś książki na ten temat? Czy jakieś książki wpłynęły na ciebie w tym wczesnym okresie?

Kiedy byłem słabym uczniem, mama wyłączała telewizor i kazała mi czytać. Jedną z pierwszych książek, jakie przeczytałem, było „Up From Slavery” – autobiografia Bookera T. Washingtona, który, mimo że urodził się niewolnikiem, nauczył się czytać. Czytał wszystkie książki, jakie mógł zdobyć, i w końcu został doradcą prezydentów. Zacząłem więc czytać książki o zwierzętach, o nauce. Zaciekawiła mnie sama idea nauki, matematyki i technologii. W szkole wyższej zaangażowałem się w organizację targów naukowych, zacząłem pracować w laboratorium. Zwróciłem się zdecydowanie w tę stronę. Ale miałem też inne zainteresowania. Grałem w szkolnym zespole – całkiem nieźle grałem na rogu barytonowym. Wygrałem stypendium w Interlaken – prestiżowy obóz muzyczny. Byłbym pierwszym uczniem naszej szkoły, który tam pojechał. Dzień po ogłoszeniu wyników kierownik zespołu przyszedł do mnie i powiedział (pomimo że dla niego też byłby to powód do dumy): „Nie przyjmuj tego.Kiedyś będziesz wielkim lekarzem. Nie chciałbym, byś osłabił swoją wizję przez to stypendium”. Uważam, że wszystko, co do tamtej pory przeczytałem, stworzyło we mnie mentalność, której potrzebowałem, by podjąć tę decyzję. Zrozumiałem, że osobą, która ma najwięcej do powiedzenia o tobie i twojej przyszłości, jesteś ty. Nie możemy za nasze decyzje obwiniać innych ludzi ani zrzucać odpowiedzialności na okoliczności zewnętrzne. Jesteś tylko ty i to, co wybierzesz.

W jaki sposób regenerujesz siły, jak znajdujesz czas na odpoczynek w swoim szaleńczym, gorączkowym harmonogramie?

Regeneracja przychodzi z umiejętnością relaksu. Zaczyna się w drodze do domu. Jak wiesz, mieszkamy na wsi. To bardzo odprężające – jazda wśród pastwisk, widok koni i wszystkiego po drodze. Nie przynoszę pracy do domu. Przychodzę do domu i odpoczywam. Gram w bilard z żoną, oglądam wiadomości, patrzę, co się dzieje. I oczywiście co dzień przed snem czytam Biblię.

Czy w twoim życiu zaszły jakieś niewyjaśnialne zdarzenia, czy możesz nam coś o tym opowiedzieć?

Jest wiele niewyjaśnionych zdarzeń w moim życiu… kiedy spojrzę na swoją karierę. Miałem wiele jedynych w swoim rodzaju przeżyć, jedno wyjątkowe zdarzenie następowało za drugim. To bardzo szybko sprawiło, że stałem się znany. Szczerze mówiąc, nie sądzę, że jestem dużo lepszy od innych neurochirurgów. Wygląda to tak, jakby karty zostały ułożone na moją korzyść. Wyniknęły różne niesłychanie wyjątkowe sprawy i trudne przypadki, a ja byłem we właściwym miejscu o właściwym czasie. Doświadczyłem pomocy ze strony dobrych ludzi i organizacji. Czuję, że może to wszystko stało się, by dać mi możliwość robienia wspanialszych rzeczy niż te, które mógłbym kiedykolwiek osiągnąć w sali operacyjnej – zmieniać życie ludzi.
W tym roku przemawiałem na dwunastu ceremoniach ukończenia studiów. Siedem z nich odbyło się w szkołach medycznych. Mam możliwość wpływania na życie wielu ludzi –  także na poziomie szkół podstawowych i średnich – przez nasze programy stypendialne, czytelnie i częste publiczne wykłady. Mam mnóstwo okazji, by wywierać pozytywny wpływ na społeczeństwo. Myślę, że wszystkie te rzeczy musiały się wydarzyć, abym zyskał wiarygodność, żeby móc robić inne rzeczy, działać jeszcze więcej.

Joel A. Freeman: Opisz siebie w najwyżej pięciu słowach.

Dr Carson: Nadzwyczaj wdzięczny Bogu.

Jaką rolę pełni wdzięczność w twoim życiu?

Dla mnie wdzięczność oznacza, że każdego dnia, każdej godziny zamiast narzekać, zamiast mówić, jaki jestem biedny, i zamiast myśleć o problemach, jakie mogę napotkać – jestem wdzięczny. Po prostu mówię sobie: „Co z tego, że mam dziurawą oponę, przynajmniej mam samochód. (śmiech) Co z tego, że jestem głodny, jeśli wiem, że jest miejsce, gdzie mogę pójść i zjeść? Naprawdę, nie ma znaczenia, jaki problem napotykam, bo zawsze mogłoby być znacznie gorzej. To jest postawa, jaką daje wdzięczność. Daje mentalność „szklanki do połowy pełnej”. To utrzymuje umysł w pozytywnym nastawieniu. A kiedy masz pozytywne nastawienie, możesz je przekazywać innym.

Kiedyś powiedziałeś mi, że masz najwspanialszą pracę na świecie, która utrzymuje cię w równowadze i daje ci właściwą perspektywę.

Jest jedna wspaniała rzecz w byciu doktorem (szczególnie neurochirurgiem dziecięcym). Kiedy wychodzę z gabinetu na obchód, rozmawiam z ludźmi, którzy przeżywają niewyobrażalne problemy, widzę, jaki to ma wpływ na ich rodziny, patrzę z ich perspektywy i uświadamiam sobie, że ja nie mam żadnych problemów. W porównaniu z tymi ludźmi naprawdę nie mam żadnych problemów. To uderzyło mnie już wtedy, gdy byłem stażystą w szpitalu Johna Hopkinsa. Wychodziłem na oddział i widziałem przeróżnych ludzi – księcia, koronowanego króla jakiegoś kraju, prezesa dużej organizacji, dyrektora popularnej firmy – umierających na jakąś złośliwą chorobę i zdających sobie sprawę, że oddaliby pieniądze i wszystkie tytuły w zamian za zdrowie. Kiedy jesteś skonfrontowany z bólem w życiu innych ludzi, naprawdę uświadamiasz sobie, jak niesamowicie jesteś szczęśliwy, szczególnie kiedy masz dobre zdrowie.

Jakie było najtrudniejsze pytanie, które ci zadano? Jak odpowiedziałeś wtedy i jak odpowiedziałbyś, gdyby zadano ci je teraz?

Ludzie zadają mi mnóstwo pytań. Jednym z najtrudniejszych jest pytanie o mój pogląd na aborcję. Teraz nie jest poprawne politycznie być przeciw aborcji, bo każdy chce mieć swoje prawa, włączając w to prawo kobiety do zakończenia życia dziecka. To trudne pytanie, bo ludzie mają tendencję do trwania przy swojej opinii. Na pytanie o aborcję tak odpowiadam: „Czy ono żyje? Weź endoskop, zajrzyj do macicy w 20 tygodniu ciąży i zobaczysz maleńkie stworzenie, ruszające się – reagujące na bodźce, mające oczy, usta, małe paluszki, jego serce bije, dzieje sie mnóstwo rzeczy. Powiedz mi, że to nie jest żywy organizm”. Wielu ludzi mówi: „Zgadzam się z tobą. Też uważam, że to jest złe i nigdy nie wykonałabym aborcji, ale nie uważam, że mam prawo narzucać swoje przekonania innym ludziom”. To może być odpowiedź, ale wyobraźcie sobie, że abolicjoniści myśleliby w ten sposób w XVIII i XIX wieku. Wyobraźcie sobie, że mówiliby: „Nie będę posiadał niewolników, uważam, że niewolnictwo jest złe, ale jeśli ty chcesz mieć niewolników… to w porządku”. Jeśli abolicjoniści mieliby taką postawę, gdzie byśmy teraz byli? Musimy mierzyć się z tymi wielkimi moralnymi problemami, a aborcja jest ważnym problemem dla naszego pokolenia. Nie można po prostu schować głowy w piasek.

Jak godzisz życie rodzinne z wszystkimi innymi zajęciami?

Teraz moje życie rodzinne dużo łatwiej ułożyć, bo dzieci są już dorosłe. (śmiech) Zanim dorosły, zabierałem je ze sobą, bo często byłem w drodze. Zabierałem matkę, dzieciaki i żonę, podróżowaliśmy całą grupą, to było moje wymaganie. Kiedy gdzieś wyjeżdżałem, cała rodzina podróżowała ze mną. Mieli karty frequent-flyer każdej linii lotniczej, odwiedzili mnóstwo miejsc i to jest wspaniałe. W zeszłym roku byłem na dwunastu ceremoniach ukończenia studiów. Moja żona była ze mną na każdej z nich. Wciąż spędzamy wiele czasu razem. To po prostu musi być priorytetem. Moja rodzina jest dla mnie priorytetem. Zawsze mówię, że jeśli jest wola, to jest i sposób. Jeśli chcesz z kimś być, to znajdziesz drogę, by to zrobić. (śmiech) Młodzi ludzie mogą się odnosić do czasu, kiedy pierwszy raz się zakochują. Ciągle próbują, kombinują, jak mogą być razem: „Jak pozmieniać nasze plany, żebyśmy się mogli spotkać?”. W dobrze funkcjonującej rodzinie to powinno być stałym pragnieniem.

Dorastałeś w mieszkaniu socjalnym, w domu jednorodzinnym. Wszystko, co cię otaczało, pchało cię do porażki, a jednak byłeś w stanie osiągnąć sukces. Powiedz coś o „mentalności ofiary”. Czy kiedykolwiek czułeś się ofiarą, a jeśli tak, jak udało ci się z tego wyjść?

Moja matka miała chyba najgorsze życie, jakie można sobie wyobrazić – była jednym z 24 dzieci, wyszła za mąż w wieku trzynastu lat, potem dowiedziała się, że jej mąż jest bigamistą i została sama z dwójką małych dzieci do wychowania. Ale nigdy nie użalała się nad sobą. Zawsze mówiła: „Dam radę… mogę coś z tym zrobić”. Nigdy nie wykształciła w sobie mentalności ofiary, dlatego też nigdy nie pozwoliła nam wykształcić jej w sobie. Jeśli kiedykolwiek przychodziliśmy z jakąś wymówką, zawsze miała tę samą odpowiedź: „Masz mózg? Jeśli tak, to mogłeś wymyślić jakieś wyjście!”. (śmiech) Nie ma większego znaczenia, co robi ktoś inny. Kiedy dorastasz z taką matką, trudno stać się ofiarą. Myślę, że to jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie dla nas zrobiła. Bo jeśli uważasz się za ofiarę, to nią jesteś.

Rozmawiałem z innymi odnoszącymi sukcesy Afroamerykanami, którzy czuli, że nie pasują do „stereotypu czarnego”, czymkolwiek on jest, i zastanawiam się, jak pozostałeś poza głównym nurtem jako działaczi jakie naciski odczuwałeś ze strony innych Afroamerykanów?

Dr Carson: Nie czułem żadnej presji, mówiąc szczerze. W 2006 dostałem Medal Spingarna odNAACP (Krajowe Stowarzyszenie Postępu Ludzi Kolorowych) – najwyższe wyróżnienie, jakie przyznają. Niedawno otrzymałem Ford Freedom Award od Muzeum Historii Afroamerykanów w Detroit i Ford Motor Company. Nie uważam się też za aktywistę, w sensie bycia rasowym aktywistą. Szczerze mówiąc, zaszedłem już dużo dalej. Jestem neurochirurgiem, operuję ludzi z całego świata. Kiedy otwieram czaszkę i patrzę na mózg, nie umiem określić, czy to jest mózg czarnego, białego, Azjaty, Latynosa. Są takie same. To czyni cię osobą, jaką jesteś. Nie sprawy rasowe. To zbyteczne. To nic nie znaczy. Doszedłem do tego wniosku dawno temu. Nie znaczy to, że nie widzę grup ludzi, którzy są w wyjątkowo trudnej sytuacji i próbują coś z tym zrobić. To jest właśnie powód, dla którego tak ciężko pracujemy, by otwierać czytelnie szczególnie w śródmiejskich szkołach – zobaczyliśmy, że 70-80% ludzi rezygnujących ze szkoły średniej staje się funkcjonalnymi analfabetami. Jeśli moglibyśmy to zjawisko zdusić w zalążku i zaszczepić zainteresowanie czytaniem już u dzieci w przedszkolu, pierwszej, drugiej, trzeciej klasie, będziemy widzieć pozytywne efekty. Ale robiłbym to niezależnie od tego, czy ludzie w centrach miast byliby czarni, biali, żółci czy w kropki. To nie ma znaczenia, bo to jest coś, co powinniśmy zrobić, do czego jesteśmy powołani.

Co powiedziałbyś młodym ludziom czytającym ten wywiad o obrazie siebie, poczuciu własnej godności, powierzchowności i sukcesie?

Powiedziałbym, że jest niesłychanie ważne, by dowiedzieć się, kim jesteś. By to zrobić, musisz spędzać czas, używając najcenniejszego daru, jaki masz. To jest twój mózg. To znaczy – rozmawiać z inteligentnymi ludźmi, otwierać oczy, obserwować, oglądać to, co się dzieje wokół ciebie. Już jako dziecko zauważyłem, że ludzie, których podziwialiśmy, którzy mieli łańcuchy, fajne samochody z dużymi białymi na bokach oponami i tak dalej, byli handlarzami narkotyków. Wspaniale wyglądali, kupowali nam słodycze i uwielbialiśmy, kiedy przychodzili – ale zauważyłem, że żaden z nich nie dożył starości. To była straszna rzeczywistość. Dlatego mówię młodym ludziom: „Patrz na ludzi, obserwuj, co robią, czy są szczęśliwi, czy są spełnieni. I takich ludzi naśladuj. Spójrz na wszystkie zmagania tak zwanych gwiazd, ich nieszczęśliwe życie. Mogą wierzyć, że żyją w sposób, jaki wszyscy chcą naśladować, ale tak nie jest. Nie, jeśli zatrzymasz się i chwilę o tym pomyślisz. Spójrz na ludzi, którzy przemieniają społeczeństwo. Patrz na ich życie i potem zdecyduj, do którego chcesz się upodobnić”.

Jesteś fachowcem, z wieloma umiejętnościami i zdolnościami. Czego prawdopodobnie nigdy nie nauczysz się robić dobrze?

Teraz będę musiał dobrze pomyśleć… (śmiech) Nie jest to bilard… (śmiech) Myślę, że niemal wszystkiego można się nauczyć, jeśli się ćwiczy. Ale bez ćwiczeń pewnie nigdy nie będę wybitnym golfistą. (śmiech)

Czego nauczyły cię porażki?

Zdobyłem wiele pożytecznej wiedzy dzięki porażkom. Porażki są dla nas wielkim darem. Thomas Edison powiedział, że zna 999 przepisów na niedziałającą żarówkę. I oczywiście mamy środek czyszczący Formula 409, bo pierwsze 408 przepisów nie działało. Trzeba wyciągać naukę ze wszystkiego, co się nam przydarza. Tak zmieniałem metody postępowania na sali operacyjnej. Wiele technik, jakie opracowałem, wyrosło z porażek. Kiedy zdarza się coś niepomyślnego, natychmiastowym pytaniem powinno być: „Dlaczego tak się stało?” i „Czy mogłem coś zrobić inaczej?” To się stosuje w każdym aspekcie życia.  Kiedy weźmiesz ślub, musisz szybko zadać sobie pytanie: „Dlaczego między nami jest tak dużo konfliktów? Gdzie tu jest wspólnota?”. Po jakimś czasie mówisz: „Kiedy zrobię to, mój małżonek się wścieka. (śmiech) Może przestanę to robić?”. Dobry Pan dał nam mózg, żebyśmy mogli to wszystko analizować i zmieniać nasze zachowanie.

Wspomniałeś, że przeczytałeś książkę Bookera T. Washingtona w krytycznym momencie swojego życia. Jaka książka, którą kiedykolwiek czytałeś, jest dla ciebie najważniejsza i jak wpłynęła na twoje  życie?

To łatwe. Biblia, szczególnie Księga Przysłów. Od tego zaczynam każdy dzień i na tym każdy dzień kończę. Jest tam tak niesłychanie dużo mądrości. Jako nastolatek przeżyłem dogłębną zmianę, kiedy zacząłem czytać w Księdze Przysłów opis głupca. Wyglądał zupełnie tak jak ja i wtedy zdecydowałem, że nie chcę być głupcem. Skończę prowadzić życie głupca. Jedną z cech głupca podanych w Księdze Przysłów jest to, iż myśli, że wie wszystko i nikogo nie słucha. I pamiętam, jak powiedziałem sobie w młodym wieku: „Wiesz co? Będę słuchał. Naprawdę będę słuchał mojej matki. Będę słuchał tego, co mówi”. Czytanie Biblii zdecydowało o tym, jakie prowadzę życie i stale wpływa na mnie, na co dzień.

Co daje ci nadzieję na przyszłość, kiedy rzeczy zdają się iść w złym kierunku, na przykład w trakcie operacji czy też ogólnie na świecie?

Czymś, co daje mi najwięcej nadziei, jest ludzki mózg, świadomość, że możemy uczyć się na podstawie teraźniejszości i przeszłości i możemy rzutować to na przyszłość. Łączę to z przekonaniem, że Bóg ma wszystko pod kontrolą. Jest powiedziane w Liście do Rzymian, że jeśli Bóg jest z nami, któż może być przeciw nam? Więc nie zamartwiam się o różne rzeczy, bo wiem, że On ma wszystko pod kontrolą. Może zapanować nad każdą sytuacją, a ja nie. Ale wiem też, że Bóg mnie kocha i to wspaniałe uczucie wiedzieć, że najpotężniejsza osoba we Wszechświecie kocha cię i troszczy się o ciebie w każdej chwili, każdego dnia. To daje wielką pewność.

Czy angażujesz się w lokalny kościół w swojej okolicy? Jak istotne, według ciebie, jest to dla rodziny?

Tak, jestem zaangażowany w kościół lokalny. To dla mnie bardzo ważne, bo dyskutujemy o wszelkich istotnych sprawach i trudnych problemach, z którymi się stykamy. Dyskusje, jakie prowadzimy w kościele, dostarczają mi wiele pomysłów do moich przemówień. (śmiech) Nie chciałbym z tego rezygnować. To jest wspaniałe. Czy mógłbym przetrwać bez tego? Pewnie tak, ale nie chciałbym. Zawsze wyczekuję na społeczność z tak samo myślącymi ludźmi.

Ostatnie pytanie. Jaka jest twoja definicja sukcesu?

Bóg dał każdemu przynajmniej jeden talent. Sukcesem jest wzięcie tego talentu, jaki Bóg nam dał, i użycie go do podnoszenia innych ludzi. To nie ma żadnego związku z domami, samochodami, kontami bankowymi i klejnotami. Kiedy wszystko będzie powiedziane i wykonane, wszystkie te drugoplanowe sprawy nie będą miały żadnego znaczenia. Znaczenie będzie miał pozytywny wpływ, jaki miałeś na ludzi wokół ciebie. Czy twoje życie coś znaczyło, czy było tylko zmarnowaniem czasu i energii innych? Ważne jest, by posuwać się naprzód z odpowiednią perspektywą. Jeśli masz małą głowę, to prawdopodobnie nie osiągniesz nic wielkiego. Jeśli masz dużą głowę, to upadek twój będzie wielki. Ale jeśli widzisz siebie jako narzędzie w Bożych rękach, osiągniesz o wiele więcej, niż możesz sobie wyobrazić.

Wywiad przeprowadzony przez dr. Joela Freemana (współpraca: Nelson Anderson i Darryl Colbert, Cindy Zuby). Ukazał się w magazynie „Everyday Matters”.

Joel A. Freeman – amerykański pastor, który w latach 90. odwiedził Polskę, był m.in. w Lublinie. Kilka jego książek zostało wydanych w języku polskim („Zoologia biblijna”, „Bóg gra nie fair!”, „Moje sumienie – jak z nim nie oszaleć”).

Tłumaczenie: Cezary Kłosowicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Idź Pod Prąd 10-11 (135-136) 2015

 

Autor