Przeczytasz tekst w ok. 3 min.

Kiedyś martwiłam się bardzo o pewną uczennicę, która w żaden sposób nie mogła objąć umysłowo definicji logarytmu, a nawet pierwiastka (nie mówię o stosowaniu, sama definicja przekraczała całkowicie jej możliwości umysłowe).  Podczas rady pedagogicznej, godząc się na dopuszczenie jej do matury (matematyka nie była już wówczas obowiązkowa), zapytałam: „Ale co ta biedaczka z sobą zrobi?” Dyrektorka liceum odpowiedziała: „Niech pani się nie martwi, skończy psychologię”. I tak się też stało.

 

Kiedyś martwiłam się bardzo o pewną uczennicę, która w żaden sposób nie mogła objąć umysłowo definicji logarytmu, a nawet pierwiastka (nie mówię o stosowaniu, sama definicja przekraczała całkowicie jej możliwości umysłowe).  Podczas rady pedagogicznej, godząc się na dopuszczenie jej do matury (matematyka nie była już wówczas obowiązkowa), zapytałam: „Ale co ta biedaczka z sobą zrobi?” Dyrektorka liceum odpowiedziała: „Niech pani się nie martwi, skończy psychologię”. I tak się też stało.

Nie chciałabym tu urazić jakiegoś psychologa z krwi i kości, ale mam o tej profesji nie najlepszą opinię. Przede wszystkim ze względu na tak zwany materiał ludzki. W szkole, w której uczyłam, na psychologię szli uczniowie zdecydowanie najsłabsi. Wielu z nich miało poza tym jakieś osobiste problemy. Uważali zapewne (zupełnie niesłusznie), że studiując psychologię, dowiedzą się czegoś więcej o sobie i te problemy rozwiążą.

Psychologia rozwinęła się w kierunku, który przedstawicielom nauk ścisłych trudno zaakceptować.

Nie czas tu i miejsce na omawianie jej trendów. Chciałabym dziś zająć się krótko testami psychologicznymi. W ich skuteczność i dopuszczalność wątpią od dawna nawet i Amerykanie, którzy przez całe lata pozwolili się terroryzować tym specyficznym metodom mierzenia osobowości. Pisze o tym choćby Martin L. Gross w „The brain watchers”.

W 2012 roku polscy naukowcy zaprotestowali przeciwko stosowaniu szkodliwych ich zdaniem testów przez psychologów sądowych i klinicznych. Przede wszystkim przeciwko testowi Rorschacha. Osobie badanej tym testem pokazywane są atramentowe plamy, po czym badany musi mówić o swoich skojarzeniach. Na tej podstawie psycholog stawia diagnozę dotyczącą stanu psychicznego pacjenta i cech jego osobowości. Akcję zorganizował Klub Sceptyków Polskich, wspierali ją prof. Dariusz Doliński, prof. Grzegorz Sędek (SWPS), prof. Ryszard Stachowski (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu), prof. Eleonora Bielawska-Batorowicz (Uniwersytet Łódzki).

„Przerażające jest to, że takie wątpliwe diagnozy decydują o wyrokach sądowych, na przykład dotyczących opieki nad dzieckiem, czy otrzymania pracy. Nierzadko zdarza się, że w wyniku takiego badania ludzie bywają oskarżani o molestowanie seksualnie dzieci, a nawet trafiają do więzienia. A przecież test Rorschacha ma wartość niewiele większą od wróżenia z fusów. Bo nie da się ocenić osobowości człowieka na podstawie jego skojarzeń po obejrzeniu kilku kleksów” – powiedział jeden z organizatorów protestu, psycholog, założyciel Klubu Sceptyków Polskich, Tomasz Witkowski.

W anglojęzycznej Wikipedii, a podobno również w Polsce, można znaleźć cały test wraz z odpowiedziami i interpretacjami. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się do takiego testu z jego arbitralnymi interpretacjami przygotować.

Opowiadał mi o swojej traumie profesor uniwersytetu, specjalista od statystyki i nauk matematycznych. Zmuszony był do badań w jakimś RODK w sprawie ustalenia kontaktów z dzieckiem. Usiadła naprzeciwko niego ćwierćinteligentka, osoba, po której było widać, że w szkole miała kłopoty z logarytmami i z całą pewnością nie ma pojęcia o statystyce, i z ważną miną kazała mu rysować jakieś idiotyczne drzewa i opowiadać, co widzi on w równie idiotycznej plamie.

Od opinii tej idiotki zależały ważne życiowe sprawy, więc profesor się ugiął i zamiast wyjść, trzasnąwszy drzwiami, bredził (jak sam powiedział) jak Piekarski na mękach. Arbitralność takiej diagnozy była dla niego równie oczywista, jak i tragicznie niski poziom rozmówczyni. Powiedział, że czuł się zgwałcony intelektualnie, poddając się władzy kretynki i jej kleksów, w których nic poza głupotą nie widział.

„Wypłaciła ci za statystykę, której nigdy nie mogła się nauczyć” – powiedziałam, ale to go nie pocieszyło.

Natomiast młodociany syn mojej znajomej na pytanie, co widzi w symetrycznej plamie, w której większość przestraszonych badanych usiłuje się rozpaczliwie doszukać czegoś sensownego, odpowiedział dość bezczelnie – narząd damski. Sformułował to oczywiście bardziej swojskim językiem, a każdy, kto obejrzy sobie w Internecie typowe plamy Rorschacha, przyzna mu rację.

Na tej podstawie, zgodnie z opinią pani psycholog, został skierowany do szkoły specjalnej. Takiej, gdzie uczy się dzieci wiązać sznurowadła i zapinać guziki. Znajoma wybroniła go tylko dzięki zdrowemu rozsądkowi dyrektora liceum, belfra starej daty, który uważał psychologów za idiotów i lekceważył ich orzeczenia. Dodam, że syn znajomej skończył informatykę, pracuje w zachodniej firmie, zarabia co najmniej dziesięć razy tyle co nieszczęsna pani psycholog i doskonale funkcjonuje w społeczeństwie.

I tyle na temat wróżenia z fusów, czyli Rorschacha i jego współczesnych wyznawców.

naszeblogi.pl, lipiec 2014