Referendum przegrane. Warszawa, na którą zwrócone były oczy całej Polski, zawiodła. Teraz trwa rozdzieranie szat i rozdrapywanie ran oraz poszukiwanie winnych metodą wskazywania palcem.
Warszawiacy mieli okazję osobiście, legalnie i formalnie załatwić pewną ważną dla nich i dla całej Polski sprawę. Nie załatwili. Natomiast 11 listopada będą zapewne kolejny raz manifestować, śpiewać, maszerować, a może nawet dla dobra sprawy dadzą się pobić i potraktować gazem.
Marsze to przecież rodzaj ludowego święta. Kiedyś ludzie chodzili manifestować 1 maja, potem – nie wiedzieć czemu- wybrali 3 maja, a teraz upodobali sobie 11 listopada. Kiedyś podczas święta „Trybuny Ludu” rozdawano kiełbaski i baloniki ( dokładnie nie wiem, bo nigdy nie byłam), teraz z okazji dnia Owsiaka ludzie pędzą oglądać światełko do nieba, w Sylwestra Bufetowa funduje sztuczne ognie – można stracić oko albo palce, a gdy do Warszawy przyjadą związkowcy, wyją syreny, płoną kukły i opony. To wszystko jest fascynujące, a odśpiewawszy na koniec „Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie”, można iść do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Referendum to zupełnie co innego. Przede wszystkim jasne jest, że ponieważ 95% obecnych przy urnach żądało odwołania HGW, lista obecnych zostanie dobrze przeanalizowana , a nazwiska odnotowane. Więc po co było się narażać? To nie to samo, co patriotyczne śpiewy. Tu ryzyko jest znaczne.
Poza tym Guział jest zbyt młody i nosi szalik Legii, Bielecki jest z Eskimosów, więc zamiast domów będzie budował igloo, a Kaczyński ma kota. Niedoczekanie kociarzom. Niech nie myślą, że po naszych plecach dojdą do władzy.
Przecież nie można tak zaufać byle komu. Trzeba sprawdzać rozporki, świadectwa bierzmowania, rodowody i herby. Trzeba wykluczyć wszystkich, którzy są z rodziny fornalskiej – co się chamstwo będzie panoszyć w Warszawie? Z rodziny Małgorzaty Fornalskiej też – komuchy przeklęte.
Przed nami ogrom patriotycznej pracy, więc nic dziwnego, że nie znaleźliśmy czasu na głupie referendum.