Podobno nie ma takiego świństwa, którego nie zrobiłby rząd, kiedy skończą mu się pieniądze.
Oto kilka tygodni temu rząd cypryjski ogłosił, że zamierza „pobrać jednorazowy podatek” od pieniędzy zgromadzonych na rachunkach bankowych, w związku czym „zamroził” ludziom odpowiednie kwoty na kontach. Spowodowało to „run” na banki, gdyż nagle gotówka stała się najlepszym przyjacielem każdego Cypryjczyka. Nieprzypadkowo wybrano termin takiej operacji, długi cypryjski weekend miał zdaje się zapewnić spanikowanej ludności trochę czasu na ochłonięcie. Te z banków, które akurat pracowały w sobotę, szybko zamknęły swoje placówki, pozostawiając głodnemu gotówki tłumowi bankomaty, które szybko opróżniły się z pieniędzy. Podobno najbardziej krewcy rolnicy wydzierali je ze ścian ciągnikami, byle dobrać się do swego. Tymczasem Cypryjczycy kombinowali, jak pozbyć się pieniędzy z własnego konta – kupić coś przez Internet, zapłacić z góry rachunki itd. – byle przerzucić podatek dalej.
Sprawa odbiła się głośnym echem i u nas – no bo kto to widział, taki rabunek w biały dzień – po czym na całą rzecz spadła kurtyna milczenia, podobnie jak podczas kryzysu w Islandii, Irlandii, a potem w Grecji.
Po początkowych rewelacjach szeroki ogół społeczeństwa najpewniej o tych sprawach już zapomniał, bo z głównego nurtu mediów dociera mało informacji na te tematy. A szkoda, bo podobny scenariusz prędzej czy później czeka i nas, tak jak i inne zanurzone w „publicznych” i prywatnych długach kraje.
U nas zapewne będzie nieco inaczej – tam jest Euro, a to oznacza, że maszynka do drukowania pieniędzy znajduje się w Niemczech. Jest to nowość dla rządzących. Do tej pory mogli bezkarnie stwarzać pieniądze, co nazywano operacjami otwartego rynku, w razie potrzeby nawet je drukując, a teraz muszą dzwonić po pożyczkę do Berlina. I tu tkwi sekret kryzysów szarpiących strefę Euro – nie ma już wyciągania pieniędzy z własnego kapelusza, wodzirej jest w Niemczech! My natomiast ciągle mamy własnych fałszerzy pieniędzy, dla niepoznaki nazwanych Narodowym Bankiem Polskim, a sądząc po oznakach inflacji, produkcja od dawna idzie tam pełną parą.
Cypr jest o tyle wyjątkowy, że działania rządu godzą bezpośrednio w podstawy systemu bankowego – czyli w zaufanie, z czego zdano sobie najwidoczniej sprawę poniewczasie, bo zrobiono wiele, żeby to zaufanie przywrócić. Pomogli w tym i sami Cypryjczycy, pokornie stosując się do apeli rządu o „rozwagę”, czyli niewybieranie pieniędzy z banku. Najwidoczniej każdy jednak podskórnie rozumie, że banki fizycznie nie posiadają tych wszystkich pieniędzy, które są zapisane na kontach. Rządzący odstawili też niezłą szopkę, transportując „strzeżone przez uzbrojonych po zęby policjantów” kontenery rzekomo wypchane świeżutkimi euro, prosto do banku centralnego. Ile tam było euro, a ile powietrza – to tylko urzędnicy wiedzą. I być może owi policjanci.
Sytuacje takie, jak na Cyprze, to doskonała okazja, żeby wreszcie ujrzeć rolę rządzących we właściwym świetle. To zwykli rabusie, którzy nadają swoim kradzieżom atrybuty legalności, w dodatku zapewne niezbyt rozgarnięci, skoro nie rozumieją systemu, który sami stworzyli. Może też wreszcie więcej ludzi zacznie pytać, co jest z bankami nie tak, skoro można je bezkarnie zamknąć na dwanaście dni, a potem otworzyć jakby nigdy nic. Dlaczego nie zamyka się piekarń, sklepów, zakładów fryzjerskich i tak dalej?
I dlaczego zamknięto wszystkie banki, a nie tylko te z problemami? Czy to oznacza, że wszystkie są niewypłacalne? Kogo chronią zgromadzeni w placówkach ochroniarze – klienta i jego własność czy obsługę banku? Dlaczego nie można dziennie wybrać więcej niż trzysta euro? Dlaczego nie można wywozić ani wysyłać za granicę własnych pieniędzy? Dlaczego transakcje powyżej pięciu tysięcy euro mają być monitorowane? Kto wreszcie jest właścicielem deponowanych w bankach przez klientów pieniędzy – oni sami, czy też może bankowcy i politycy, którzy nakładają takie ograniczenia i zakazy? Czy klienci stali się nagle podejrzani – czy może raczej z systemem jest coś nie tak?