Przeczytasz tekst w ok. 2 min.

Ateizm atakuje. Na ulicach miast oglądamy ateistyczne bilbordy, a prorocy tacy jak choćby Richard Dawkins zaczynają zajmować zadziwiająco dużo miejsca w przestrzeni medialnej. Ten ostatni zresztą bez ogródek nawołuje swoich wielbicieli do agresywnego, na razie tylko werbalnie, atakowania wierzących w Boga poprzez szydzenie z nich i wyśmiewanie ich poglądów. Postawa wyrażana hasłem „Boga nie ma, a ja go nienawidzę” jest przecież tylko o krok od przeniesienia obiektu złości na realnych przecież wyznawców Jezusa.

 

Wobec takiej taktyki wrogich Bogu ideologów, którzy wykazują się dodatkowo fanatycznym nastawieniem, wierzący powinni przemyśleć kwestię arsenału środków służących do odpierania ich ataków i przejmowania inicjatywy w dyskusjach i sporach. Czy jednak dysponujemy niezbędną do tego jednością oceny tego, co się godzi, a czego używać nie można?

Autor artykułu „Czy chrześcijanie powinni być mili w postępowaniu z wrednymi ateistami” („Should Christians be nice in dealing with nasty atheists?”) David Robertson doświadczył raczej braku zrozumienia u współbraci. Oto po publicznej dyskusji radiowej ze znanym ateistą otrzymał wiele krytycznych głosów od chrześcijan za bycie „niemiłym”, co nie ma rzekomo pomagać w zdobywaniu ludzi dla Jezusa. Autor pisze:

„Jak można odpowiedzieć na tego typu zarzuty? Odpierać je, mówiąc: W zasadzie to ja jestem całkiem miły? Brzmi to zarówno nieskromnie, jak i miękko. Chyba nie ma lepszej reakcji na zarzut typu jesteś niemiły jak powiedzenie, że zarzut taki sam jest niemiły. Nie byli przecież mili ani Eliasz szydzący z proroków Baala, ani Paweł Apostoł radzący niektórym Galacjanom, aby się do końca okaleczyli, ani Jezus udowadniający rozmówcom, że ich ojcem jest diabeł. Na ironię zakrawa fakt, że ci, którzy krytykują bycie dosadnym jako niechrześcijańskie, tym samym oskarżają Chrystusa o niebycie sobą!”

Trudno nie zgodzić się z autorem, który następnie przechodzi do uzasadniania potrzeby bycia daleko bardziej ekspresywnym w dyskusjach z agresywnymi przeciwnikami, niż pozwałyby nam na to opacznie przejęte wzorce. Oto na przykład często okazuje się, że niepostrzeżenie przyjmujemy posmodernistyczną zasadę, że można twierdzić dowolne rzeczy, ale tak, aby nie ranić niczyich uczuć. Tymczasem współcześni guru typu Dawkinsa liczą na taką właśnie postawę chrześcijan i niestety rzadko się zawodzą. Podczas gdy „mili wierzący” trwają w przekonaniu o dobrze spełnionej misji, w oczach adwersarzy jawią się raczej głupimi i naiwnymi.

Pora więc, abyśmy przemyśleli, jak pozostać czystymi w sumieniu przed Bogiem, używając języka zgodnie z Jego zaleceniami, ale jednocześnie pozostawać wyrazistymi dla świata. Potrzebuje on wyraźnej i często dosadnie wyrażonej oceny jego moralnego stanu, zrozumiałym dla niewierzących językiem. Nie dajmy sobie wmówić złych intencji, kiedy ich nie mamy, i odważnie bierzmy wzór z postaci, które Pismo wyraźnie zaleca nam naśladować. „Wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan” powiedział Jezus, tłumacząc zarzuty, z jakimi spotkają się Jego naśladowcy, aby po chwili przypomnieć nam, żebyśmy nie bali się naszych prześladowców (Mt 10:25-6).

Zamiast zatem starać się być miłymi, dążmy raczej do bycia odważnymi i skutecznymi, pozostając zawsze w zgodzie z sumieniem i Bożymi normami. Z pewnością będą tacy, którym nasza postawa pomoże się zawstydzić i wskaże drogę do Tego, „który ma moc zbawić”.