MARYCHA I SPRAWA POLSKA

Udostępnij
Przeczytasz tekst w ok. 3 min.

Miesiąc temu na jednym z portali przeczytałam dyskusję poświęconą problemowi narkotyków. Jeden z dyskutantów, o dość znanym nazwisku, obiecał, że jego ugrupowanie rozwiąże ten problem natychmiast. Kara śmierci dla dilerów i po kłopocie. Pomyślałam sobie, że w takim razie, gdyby ich ugrupowanie miało jakąkolwiek szansę dojść do władzy, zagłosowałabym nawet na Millera, żeby do tego nie dopuścić, choć jestem bezwzględną przeciwniczką narkotyków.

Wiele rzeczy mogę darować, ale do nich nie należy bezgraniczna głupota. Trzeba być kompletnym idiotą, żeby nie rozumieć, że narkotyki każdemu można łatwo podrzucić i takie prawo dałoby  każdej władzy nieograniczone możliwości wykańczania przeciwników. Niekoniecznie politycznych – biznesowych też.

Zastanawiając się nad tym głębiej, doszłam do wniosku, że niektóre programy, zwłaszcza te pełne tromtadrackiego patriotyzmu oraz represyjnej religijności, to czarny PR dla prawicy. Nie twierdzę, że takie koncepcje formułują agenci, czyli ludzie specjalnie zadaniowani – wystarczy, że są bezgranicznie głupi.

Mam dużo do czynienia z młodzieżą licealną w wieku maturalnym. Ponieważ jestem im życzliwa, zwierzają mi się z takich problemów, o których wolałabym nigdy nie słyszeć. Po ostatnich wyborach pewien młody człowiek przyznał mi się, że głosował na partię osobnika ze świńskim ryjem i gumowym penisem (jego nazwisko nie przejdzie mi przez klawiaturę). Skrzywiłam się tylko  i tyle. Przyszedł do mnie po lekcjach i powiedział: „Chciałbym, żeby pani wiedziała, że jestem gejem i ateistą”. „Uczę cię matematyki, a nie religii i wychowania seksualnego” – odparłam kwaśno.

Zauważyłam wprawdzie, że przychodzi na lekcje w marynarce z kwiaciastą podszewką i ma jakąś torbę na książki w tęczowe paski, ale nie miałam najmniejszej ochoty na dyskusje. Upierał się jednak, że chce usłyszeć moją opinię na ten temat. Zastrzegłam, że powiem mu, co myślę, ale tylko raz i może to nie być przyjemne. Przystał na to. „Ładujesz sobie gnój widłami na głowę” – powiedziałam. „ Czy naprawdę chcesz już w wieku 25 lat chodzić w pampersie?” I dodałam jeszcze kilka mocnych słów na temat praktyk homoseksualnych, których nie będę tu cytować. Nie obraził się, odszedł zamyślony.

Za kilka dni powiedział mi, że wycofał się – jak to nazwał – z „układu”. Okazało się, że gra w jednym z warszawskich teatrów, wybiera się do szkoły teatralnej i wszedł w ten „układ” dla kariery. Pochodzi z rodziny prostego ogrodnika i chciał się wkupić w tak zwane środowisko. Nie wracałam już potem do rozmów na ten temat, ale zauważyłam, że zaczął ubierać się jak człowiek, więc pewnie powiedział prawdę. Mam nadzieję, że nie będzie już głosował na obrońcę swoich (wyimaginowanych zresztą) odchyleń. Do kościoła go nie doprowadzę – musi sam tam trafić. Jak twierdził, boi się opresyjnego państwa wyznaniowego. Tak myśli duża część młodzieży i nie ma co udawać, że jest inaczej. Na pewno nie zagłosują na program odbierający im ich swobody.

Osobiście nie mam nic przeciwko państwu wyznaniowemu. W moim wieku żadne swobody nie są mi potrzebne. Na pewnym zebraniu, gdzie to właśnie postulowano, powiedziałam: „To zróbcie wreszcie to państwo wyznaniowe, jeżeli potraficie, ale o tym nie gadajcie. Czy nie rozumiecie, że tym gadaniem napędzacie elektorat PO?”

Nietrudno chyba zrozumieć, że ludzie, których na prawicowych portalach nazywa się motłochem, ludzie, którzy rzekomo powinni być trzymani za mordę przez jakiegoś – nie wiadomo skąd wziętego – króla, ludzie, których trzeba przekuć, wychować, pouczyć i nauczyć, zrobią wszystko, żeby ich samozwańczy wychowawcy nie dorwali się do władzy. Bo ludzie nie chcą być przekuwani (pierekowka już była) ani kształtowani według cudzej wizji. A każdy program, który zaczyna się od stwierdzenia, że aby go wdrożyć, trzeba stworzyć nowego człowieka, jest w najlepszym wypadku utopią, w najgorszym – totalitarną zbrodnią.

 

Autor
Redakcja IPP