W kontekście rewelacji Jürgena Rotha o zamachu smoleńskim warto rozważyć, co na ten temat pisał pastor Paweł Chojecki w styczniu 2012 roku:
Kiedy USA wyjawią prawdę o Smoleńsku?
Odpowiedź jest prosta. Wtedy, kiedy będzie to się im opłacało. A kiedy to nastąpi? Szacuję, że w dwóch przypadkach.
Pierwszy dotyczy naszej kondycji. Gdyby Polskę zamieszkiwał świadomy i zorganizowany naród, z którym trzeba byłoby się liczyć, USA już dawno przekazałyby nam swoją wiedzę, umacniając sojusznicze więzi i naszą pozycję w regionie. Amerykanie zdają sobie jednak sprawę, że Polskę zamieszkuje już nie naród, lecz społeczeństwo, w którym Polacy stanowią zanikającą mniejszość. Do tego społeczeństwo głupie, podzielone i gnuśne (najaktywniejsze jednostki na masową skalę opuściły Polskę w dwu falach – na życzenie komunistów, po stanie wojennym, i na życzenie eurosocjalistów, po wejściu do UE). To społeczeństwo, choć posiada sympatie proamerykańskie związane z dolarem – z jego siłą i uosobieniem dobrobytu, łatwo z powrotem zgonić do rosyjskiej strefy wpływów. To społeczeństwo nie posiada godności – wybrało winnych śmierci swoich elit ponownie do rządzenia. Takiego społeczeństwa i takiej władzy nie można traktować poważnie i nic nie wskazuje na zmianę tej sytuacji w najbliższej przyszłości. Pozostaje więc powód drugi.
Nie jest on od nas zależny, co już samo w sobie daje poważną nadzieję na jego zaistnienie. Związany jest z nową doktryną polityczną USA. Pisałem o niej w 2010 roku, kiedy jeszcze żadnemu Arabowi nie były w głowie „spontaniczne rewolucje”:
Ciekawe wieści dochodzą też z amerykańskiego podwórka. Oto Robert Kagan, jeden z najbardziej znanych i wpływowych neokonserwatystów, w artykule „America: Once engaged, now ready to lead” w The Washington Post z 1 października 2010 obwieszcza, że USA z roli zaangażowania w politykę międzynarodową przechodzą znowu do fazy przewodzenia jej. Powołuje się między innymi na wizytę w Polsce sekretarz stanu USA Hilary Clinton, która skrytykowała państwa autorytarne (wymieniając z nazwy Chiny, Rosję i Egipt) za „powolne tłamszenie społeczeństwa obywatelskiego i ludzkiego ducha”. Tak kończy swój tekst: W tych okolicznościach starzy demokratyczni sojusznicy w Azji i Europie jawią się jako lepsze oparcie dla polityki USA. Demokracja wydaje się być lepszą niż autorytaryzm odpowiedzią na wiele światowych wyzwań, podobnie jak amerykańskie przywództwo to lepsza opcja niż dogadywanie się z autorytarnymi potęgami. Przygotujcie się na Drugą Fazę. „Yankee come home”, Idź POD PRĄD, październik 2010
Amerykanie są poważnym narodem i nie rzucają słów na wiatr. Z Egiptem i Północną Afryką już sobie poradzili. Akcja przeniosła się do Iranu i Syrii. To już bezpośredni sojusznicy Rosji i Chin (z podobnych powodów tak długo trwało „przywracanie demokracji” w Libii). Uderzenie na Iran wywołałoby ostrą reakcję – być może nawet militarną – Rosji i Chin. Potrzebne więc będą działania równoległe. Wojna z Iranem musi wydarzyć się w czasie, gdy Rosja i Chiny zajęte będą czymś innym. W przypadku Chin taką sprawą może być Korea Płn. lub Tajwan. Na wywołanie niepokojów wewnętrznych jest tam chyba jeszcze za wcześnie.
Inaczej jest jednak w Rosji. Sam główny ideolog Kremla, Siergiej Karaganow, nie ukrywa napiętej sytuacji w swojej ojczyźnie (wypowiedź z 2010 roku):
Problemem jest to, że rządząca Rosją elita ciągle nie chce takiej modernizacji, która by wymagała rezygnacji z masowej korupcji i stosunkowo spokojnego życia po długich latach wyrzeczeń i chaosu. Na szczęście rosyjska nowa inteligencja zaczęła wreszcie się budzić i żądać zmian, przede wszystkim rezygnacji z kapitalizmu stagnacyjno-korupcyjnego z dużym udziałem państwa, który wykształcił się w naszym kraju, a jest coraz mniej konkurencyjny zarówno w gospodarce, jak i sferze wojskowo-technicznej. (…) Napisałem już tu sporo gorzkich rzeczy pod adresem mojej ojczyzny. Ta będzie ostatnia: jeśli tendencje antymodernizacyjne w Rosji utrzymają się jeszcze kilka lat, nie będziemy w stanie pozwolić sobie na rolę samodzielnego gracza pierwszej klasy. I jeśli nie zjednoczymy naszych wysiłków z Europą, w sposób nieunikniony będziemy dryfować ku roli surowcowego dodatku do Chin. wyborcza.pl
Jak oszczędnie nas informowano przed świętami, na ulice Moskwy już wychodzą kilkudziesięciotysięczne manifestacje, a Putin musi ściągać wojsko i czołgi do walki z własnym narodem. Wybory prezydenckie zapowiedziano w Rosji na 4 marca 2012 roku. Komentatorzy są zgodni, że to może być moment zapalny i obecne protesty wybuchną przed wyborami ze zdwojoną siłą. Gdyby dodatkowo udało się skompromitować Putina na arenie międzynarodowej, to neutralizacja, a może i kompletna destabilizacja Rosji stałaby się realnym scenariuszem. A cóż byłoby lepszym sposobem na skompromitowanie Putina niż pokazanie światu prawdy o katastrofie nad Smoleńskiem?
Może się więc okazać, że triumf Kremla nad trumną naszego Prezydenta i towarzyszących mu osobistości, który z nieukrywana butą opisywał w lecie 2010 r. Karaganow w gazecie Michnika (już nie przeszkadzają „różni Juszczenkowie”), był początkiem jego klęski.
Jak to jednak wpłynie na Polskę? Zapewne nieco otrzeźwiająco. Na chwilę zamilkną „autorytety” dziś obśmiewające wysiłki Antoniego Macierewicza i jego komisji badającej przyczyny katastrofy, ale społeczeństwa to wielce nie odmieni. Dalej pozostaniemy z naszymi wadami i fatalną kondycją. Może nawet PiS obejmie władzę, którą będzie trochę mniej niezdarnie niż ostatnio sprawował. Ameryka załatwi swoje interesy, pozostawiając nam na klika lat demokratyczny (w najlepszym wypadku) chaos na Wschodzie i Niemcy pochłonięte ratowaniem strefy euro na Zachodzie. Nasuwa się tu prosta analogia do roku 1918. Ale wtedy okazało się, że mamy prawdziwy naród, choć posklejany z trzech zaborów. Dziś będziemy musieli zbudować go od podstaw – na nowych fundamentach. Czy jednak ktoś nad tym już zawczasu pracuje? Okno otworzy się tylko na krótko…