Wszyscy poważni historycy, a zwłaszcza ci, którzy szczególnie zajmują się historią okresów walki o wolność w aspekcie socjologicznym, wiedzą dobrze, że zarówno akcje zbrojne, jak też inne rodzaje ruchu oporu, gdy trwają zbyt długo, skutkują powolnym zamieraniem ducha walki, zobojętnieniem i demoralizacją. Dotyczy to żołnierzy regularnej armii, partyzantów walczących w szeregach organizacji podziemnych, jak też innych ruchów społecznych. Widać to wyraźnie, gdy śledzi się nasze powstania w wieku XIX, a zwłaszcza Powstanie Styczniowe. Można to zaobserwować również na przykładzie Żołnierzy Wyklętych, którzy nie ujawnili się po „wyzwoleniu” przez armię sowiecką i byli bez wyroków bestialsko mordowani aż do połowy lat 70. Zawsze pojawiał się ten sam schemat: najpierw zapał, bohaterstwo, szaleńcze akty odwagi, dyscyplina wojskowa, wsparcie ze strony ludności cywilnej, a potem – zdrada, współpraca z wrogiem i utrata poparcia w społeczeństwie, które w miarę upływu czasu zawsze wybiera zniewolone, ale w miarę spokojne życie nad walkę o wolność i suwerenność Ojczyzny. A jak to przekłada się na obecną sytuację w naszym kraju?
Występuje oczywista analogia dostrzegalna gołym okiem. Mord smoleński, seryjny samobójca, szalejące bezprawie, bezrobocie. Władza już przeprowadziła pomyślnie wszelkie próby, do jakich granic zbydlęcenia i obojętności można doprowadzić społeczeństwo i czym zaszantażować instytucje kościelne, żeby prowadzić je na pasku. Doprowadziła do sojuszu Episkopatu z rządem i upewniła się ostatecznie, że z „tubylcami” może zrobić już wszystko. Ale najgorsze dopiero przed nami. Nowo powstałe różnorakie elity niepodległościowe, które w ciągu trzech minionych lat zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu, w ostatnim okresie tracą dotychczasowy impet i pewność siebie. Znaczący przedstawiciele opozycji zaczynają współzawodniczyć ze sobą, uczciwi zaczynają wątpić w celowość swych wysiłków, a karierowicze zdejmują maski i niemal zupełnie otwarcie ubiegają się o pierwsze miejsca w przyszłej IV RP. Fakt, że partie opozycyjne dążące do obalenia obecnych struktur władzy wolą działać osobno, nie jest sam w sobie zjawiskiemnegatywnym. Natomiast to, że niektórzy publicyści „Gazety Polskiej” atakują w niewybredny i agresywny sposób członków jednej partii opozycyjnej, opowiadając się równocześnie jednoznacznie po stronie innej partii opozycyjnej, powoduje, że gazeta ta zatraciła zupełnie obiektywizm, naśladując metody pijarowskie oficjalnych mass mediów, dorównując im niekiedy w zaciekłości i szyderstwach skierowanych wobec swoich naturalnych sprzymierzeńców. Na szczęście nie wszyscy publicyści GP idą tym śladem i nie dają się wciągać w ambicjonalne, ściśle partyjne przepychanki.
Ostatnio pojawił się w publicystyce nowy tygodnik Lisickiego „Do rzeczy”. Zastanawiające. Czy to, że pan Paweł Lisicki został usunięty z redakcji gazety „Uważam Rze” po wpadce/sprawie z trotylem w tupolewie, upoważnia prawicowych (podobno opozycyjnych) dziennikarzy do przyjęcia go do swego grona jak „brata”, nie zważając na jego dobrze znaną, lewicową przeszłość? A pan Rafał Ziemkiewicz, który tak niedawno w dwóch kolejnych numerach GP wypowiadał się jednoznacznie, że teoria zamachu smoleńskiego jest niedorzecznością – co teraz robi w tygodniku Lisickiego? Dlaczego entuzjastyczne „Wracamy” na okładce pierwszego numeru „Do rzeczy” brzmi tak dziwnie fałszywie, jak słynny koncert Jankiela, gdy przy pomocy fałszywych tonów przybliżał on słuchaczom tragedię Targowicy? Skąd niby ci publicyści wracają? Byli przez cały czas w uczciwej gazecie „W sieci” braci Karnowskich, która dziś rozpaczliwie broni się przed unicestwieniem. Dlaczego ją opuścili? Odpowiedzi na te pytania nie są już chyba dziś tajemnicą.
I wreszcie jeszcze jedno zagrożenie – ostentacyjne odwracanie się plecami do ONR-u i Młodzieży Wszechpolskiej. Olbrzymi potencjał tego ruchu społecznego powinien być właściwie wykorzystany. Zamiast tego, obrzuca się uczciwego narodowca p. Mariana Kowalskiego chamskimi obelgami i insynuacjami – i to znów obciąża „Gazetę Polską”. A kto na tym zyskuje? Agenci wpływu, którzy aż przebierają nóżkami z radości w nadziei wywindowania się na lukratywne stanowiska w obozie władzy. Wykluczając narodowców z obozu niepodległościowego, wyklucza się możliwość powstania suwerennej i niepodległej Polski.
Nie chcę dołączać do grona żałosnych lemingów, którzy najpierw wybrali sami dobrowolnie tę władzę, a teraz są z niej niezadowoleni, bo nie spełniła ich żałosnych i nieuzasadnionych oczekiwań. Wciąż mam nadzieję, wbrew wszelkiej nadziei, że 10 kwietnia, po trzech latach od zamachu smoleńskiego, nastąpi coś więcej niż przebudzenie, że ten naród potrafi grozić, przerażać i osądzać, że zmiecie ten niby-rząd z powierzchni polskiej ziemi. Nie myślmy teraz o następnych wyborach.
Do tego czasu Polska zniknie z mapy Europy. Będzie jedynie regionem w granicach wytyczonych przez rząd światowy. A teraz – jeszcze istnieje. Wprawdzie w żałosnym stanie, ale jeszcze można ją uratować. Archipelag Polskości zgodnie z ideą prof. Zybertowicza już powstał. Cóż stąd, że na razie są to pojedyncze wysepki na mapie Polski, ale jest ich coraz więcej i już tworzy się między nimi wyraźna komunikacja. Niech nas to nie przeraża, że większość polskojęzycznych tubylców jeszcze śpi. Nic to. Powiedzmy im „dobranoc”. To nie większość decyduje o losach kraju. To mniejszość jest motorem dziejów. Nie rozdzierajmy szat nad polską demokracją, bo jeszcze jej u nas nie było i chyba nikt na świecie jej nie widział. To tylko utopia, nic więcej.
Wybitny polski reżyser Grzegorz Braun jest monarchistą. Oczywiście, w Polsce nie możemy liczyć na odnalezienie potomków królewskich dynastii. Elity arystokratyczne zostały wymordowane przez zaborców, wyginęły w powstaniach i kolejnych zsyłkach na Sybir. Ale można przecież mieć nadzieję,że zjawi się przywódca, naczelnik na miarę Józefa Piłsudskiego, a jego potomkowie będą dziedziczyć po nim władzę i tak powstaną nowe dynastie. Czy można nazwać to oszołomstwem? Nie sądzę. A cóż innego dzieje się u nas, począwszy od 1945 roku do chwili obecnej? Rządzą nami „Czerwone Dynastie” (Jerzy Robert Nowak). Tyle tylko, że obłudnie nazywamy to demokracją.
Niektórzy nasi patrioci wielką wagę przywiązują do tego, że Episkopat Polski zdradził swój naród. Czy naprawdę jest to aż tak ważne? Przecież większość polskich katolików w ogóle nie ma pojęcia, kim jest obecny prymas Polski Józef Kowalczyk, kim abp Michalik, sekretarz episkopatu Polski, czy też abp Pieronek lub metropolita warszawski abp Nycz albo metropolita krakowski abp Dziwisz. Ale gdy Polska nagle wybuchnie, wierni i tak będą się skupiać wokół tych księży, dla których Bóg, Honor i Ojczyzna są najwyższą wartością. Tak było w całej naszej historii. Być może tak będzie i teraz. Myślę, że po pozbyciu się tej niby-władzy, ci ww. hierarchowie zostaną porzuceni nie tylko przez katolików, ale także i przez tę władzę, która jeszcze istnieje prawem kaduka, ale już teraz ich lekceważy. Do czego mogą się jej przydać dostojnicy kościelni, którzy nie mają poparcia własnego narodu?
Taka jest nadzieja, takie oczekiwania Polskiego Ruchu Niepodległościowego na dziś. A czy Bóg pozwoli, by nasze nadzieje poparte czynem spełniły się już niedługo – tego, niestety, nie wiemy. Tak czy inaczej, musimy podążać drogą Prawdy i bronić jej, jak umiemy, bo tylko idąc taką drogą, ocalimy swą godność i swoje człowieczeństwo.
***
Naszej Autorce,
Krystynie Szczyrek,
składamy wyrazy współczucia
z powodu tragicznej straty Syna
redakcja
***