Przeczytasz tekst w ok. 4 min.

To pytanie wysuwa się dziś na czoło wszystkich gazet, tych prawicowych i tych lewicowych, a także takich, które w ogóle nie nadają się do określenia. Osobiście uważam, że warto rozmawiać, ale zależy z kim i o czym. Proste? Proste.

Już ze 2 lata temu doszłam do wniosku, że nie warto tracić cennego czasu na przekonywanie kogokolwiek o czymkolwiek, bo nic dobrego z tego nie wynika. Dlatego nie trafiają mi do przekonania słowa o. Rydzyka, który zaleca pukanie do drzwi najbliższych sąsiadów w celu przekonywania ich do swoich racji. Z tego samego powodu podobne apele prof. J. Roberta Nowaka, którego skądinąd bardzo cenię i szanuję za jego trud i ofiarność w służbie narodu, również mnie nie przekonują. Po zamachu smoleńskim próbowałam przez cały rok obudzić wszystkich śpiących, ale niestety na nic się to nie zdało. Bo o ileż łatwiej żyć ze świadomością, że nad wszystkim czuwa wybrany demokratycznie rząd, niż oskarżać go o morderstwo czy też współudział w zbrodni. Większość ludzi nie chce wierzyć w to, co ich przeraża i zaburza ich spokój.

W tym przekonaniu utwierdził mnie Pan Paweł Chojecki, redaktor miesięcznika „idź Pod Prąd”, swoim artykułem (to jest nauczanie na YT) „Dyskusja z diabłem i Gazetą Wyborczą”.

Zwrócił w nim uwagę na szczególny aspekt, że rozmowy z ludźmi, którzy wierzą tylko w to, w co chcą wierzyć, są złem samym w sobie. Stanowią truciznę, która działa niedostrzegalnie i zdradziecko. Na własny użytek opracowałam prosty test – sprowadzający się do jednego pytania. Czy wierzysz, że Smoleńsk jest wynikiem zbrodniczego zamachu, czy tylko dziełem przypadku? Odpowiedzi najczęściej sprowadzały się do wyrażania agresywnego oburzenia w rodzaju: „Jak można wierzyć w takie bzdury?” albo „Jak może człowiek inteligentny i wykształcony dopuszczać taką ewentualność? To po prostu nie wypada”.

Niezwykle rzadko spotykałam się z przychylnym zainteresowaniem i propozycją ponownego spotkania w celu przedyskutowania problemu. Ostatnio zaobserwowałam zjawisko masowego odcinania się od wersji zamachu. W szczególności dotyczy to polityków i dziennikarzy, do niedawna prezentujących przeciwstawne poglądy. Sądzę, że zauważyli oni, iż obecnie na wszelki wypadek warto zajmować stanowisko bardziej kompromisowe. I że wystarczy choć raz wystąpić w programie Tomasza Lisa, wypowiedzieć się oględnie, że właściwie brak twardych dowodów w sprawie Smoleńska, że trzeba jeszcze poczekać na zakończenie śledztwa i już efekt takich ogólnikowych wypowiedzi jest widoczny. Tacy politycy i dziennikarze zaczynają „istnieć” w przestrzeni publicznej, są zapraszani do programów TVP, do dyskusji z przedstawicielami nowej i starej, ale wciąż jarej lewicy.

Po raz pierwszy zapaliło mi się ostrzegawcze światełko, gdy na rynku wydawniczym ukazała się nowa gazeta Do Rzeczy. W pierwszym numerze znani mi dziennikarze ogłosili triumfalnie: „Wracamy”. Skąd niby wracali? Ani z emigracji, ani z więzienia. To pewne. Należeli do czołówki porządnego tygodnika Braci Karnowskich W sieci – od niedawna Sieci, który nagle opuścili i założyli własny pt. Do Rzeczy. Pisałam o tym niedawno w artykule „Bohaterowie są zmęczeni” (iPP, kwiecień 2013).

Gdy nie wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze. Dziś już dobrze wiemy, czyje pieniądze i czyje nazwiska kryją się za błyskawicznym wejściem nowej gazety na rynek.

Obecnie cała prawicowa opozycja zajmuje się równie błyskawicznym powstaniem nowego kanału na Multipleksie, a mianowicie TV Republika.

Opinię na temat tego fenomenu przedstawia rzeczowo i klarownie jeden z czołowych publicystów tygodnika Nasza Polska Robert Wit Wyrostkiewicz w swoim felietonie „Od Rywina do TV Republika” (Nasza Polska, nr 20).

Poniżej cytuję w całości niektóre z jego wypowiedzi.

Na początek stawia pytanie: „Czy to możliwe, że naczelnym nowej prawicowej telewizji Republika jest były mason; redaktor naczelny przymila się do portalu Tomasza Lisa, a prezes związany jest z Polsatem Zygmunta Solorza? Kim jest ten tajemniczy prezes?

Otóż jest nim niejaki Piotr Barełkowski. To nazwisko chyba nikomu nic nie mówi. Za to Sakiewicz, Wildstein, Gargas… owszem.

To jednak Barełkowski będzie grał pierwsze skrzypce w stacji konkurencyjnej dla Telewizji Trwam. To on jest „szarą eminencją” rządu Sakiewicza. Czy dobre kontakty prezesa z Zygmuntem Solorzem oraz Bogusławem Chrabotą (nowy naczelny Rzeczpospolitej) pomogą w przejęciu widzów związanych z mediami o. Rydzyka? I jaką rolę ma do odegrania nowa telewizja związana z Gazetą Polską i Polsatem?

6 maja Telewizja Republika stała się faktem, rozpoczynając emisję na satelicie.

„Powstała telewizja, jakiej jeszcze u nas nie było, nastawiona na autentyczną debatę wolną od cenzury” – ogłosił niedawno Tomasz Sakiewicz. Jednym z pierwszych działań redaktora naczelnego Gazety Polskiej było udzielenie wywiadu portalowi internetowemu Tomasza Lisa Na Temat.pl. W ten sposób uwiarygodnił on ten lewicowy portal i jednocześnie zatracił wyrazistość swoich prawicowych poglądów (komentarz Piotra Jaroszyńskiego w Naszym Dzienniku).

Tego samego zdania jest dr Hanna Karp, wykładowca Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Przychylność ze strony Polsatu i KRRiT świadczy o tym, że TV Republika ma na celu skanalizowanie środowisk prawicowych i przejęcie nad nimi niewidzialnej kontroli.

Wit Wyrostkiewicz kontynuuje sprawę Republiki, przeprowadzając wywiad z Anną T. Pietraszek, filmowcem i wiceprezesem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy („Trwam czy Republika?” – Nasza Polska, nr 22). Pani A. Pietraszek wskazuje na różnicę między TV Trwam i TV Republika. Media o. Rydzyka – prasa, radio i telewizja mają charakter religijny. A prawo do informowania o świecie przysługuje dziś w Polsce mediom „czerwonym” i „różowym”; może więc dać spokój tym jedynym mediom „czarnym”, czyli katolickim, jedynym na cały nasz kraj i dla Polonii w świecie?

Pora na ostateczną konkluzję mojego felietonu „Czy warto rozmawiać?”.

Tu trzeba zwrócić uwagę na dwuznaczność słowa „warto”.

Dla większości dziennikarzy „warto” oznacza pozycję w świecie mediów oficjalnych i związane z nimi niemałe zarobki. A więc im warto rozmawiać z przedstawicielami rządzących partii politycznych albo z ich narzędziami, w rodzaju Tomasza Lisa.

Dla mnie i mam nadzieję wielu innych ludzi słowo „warto” pochodzi od wartości – takich jak suwerenność, wolność słowa, odwaga i wszystkie inne niemodne dziś pojęcia, określane jako imponderabilia.

Odpowiadając więc na ogólnikowe pytanie „Czy warto rozmawiać?” – wypowiem się enigmatycznie: warto, tylko czasami… wstyd.

Ale słowo „wstyd” jest w XXI wieku tak archaiczne, że niektórzy będą już musieli sięgnąć do starych encyklopedii, żeby zrozumieć, co ten wyraz oznacza.

Trzymam kciuki za tych nielicznych dziennikarzy, publicystów i wykładowców, którzy nie muszą się wstydzić.