Przeczytasz tekst w ok. 3 min.

Sprawiedliwość społeczna musi być czymś zgoła innym od zwyczajnej sprawiedliwości, skoro począwszy od hierachów kościelnych, skończywszy na przewodniczących związków zawodowych, wszyscy nawołują do sprawiedliwości społecznej właśnie.

Zwykła sprawiedliwość zakłada, że każdy dostaje to, na co zasługuje, sprawiedliwość społeczna musi zatem polegać na tym, że przynajmniej niektórzy dostają to, na co nie zasłużyli. Ciekawe, że ponad dziewięćdziesiąt lat temu bolszewicy nieśli na zachód te same ideały sprawiedliwości społecznej i braterstwa, do których i dziś zachęcają nas rozmaite autorytety, a o których pewien Francuz, po doświadczeniach rewolucji we własnym kraju, napisał, że gdyby miał brata, to wolałby go nazywać kuzynem. Naród poznał się jednak na tych szatańskich sztuczkach, rozumiejąc, że chodzi o zwykłe grabieże, gwałty i morderstwa, a nie żadną sprawiedliwość, i pogonił czerwoną hołotę, wskutek czego Europa Zachodnia nie zaznała jeszcze komunizmu, choć od kilkunastu lat usilnie się o to stara.

Ciekawe, co też mają na myśli współcześni piewcy sprawiedliwości społecznej. Gdyby, co zdają się sugerować, chodziło o to, żeby wszystkim było po równo lepiej, to jest na to wiele sposobów, które można wprowadzić od ręki. Można na przykład znieść całkowicie akcyzę na paliwa. Paliwo po złoty pięćdziesiąt za litr powinno być wystarczająco sprawiedliwe społecznie. Gdyby ktoś jednak argumentował, że nie wszyscy mają samochody i tak dalej, można przecież całkowicie znieść podatek VAT.  Niemal wszystko tańsze w sklepach o ponad dwadzieścia procent powinno uczynić zadość nawet najtwardszym społecznym wymaganiom.

Można też całkowicie wyeliminować inflację. Ten krok wymaga zrozumienia, że rząd do spółki z systemem bankowym tworzą pieniądze z powietrza – jak to określał Murray N. Rothbard – ale jak ktoś chce przewodzić masom w drodze ku lepszemu, to chyba można wymagać od niego, aby takie rzeczy rozumiał?

Jednak te wszystkie kroki byłyby przejawem zwykłej sprawiedliwości, więc nie o to w tym zapewne chodzi. To doprawdy zastanawiające, jak niewiele opiniotwórczych osób upomina się o niższe podatki i swobodę wszelkiej uczciwej działalności, jednocześnie domagając się bliżej niesprecyzowanej sprawiedliwości społecznej.

Pewne światło na całą sprawę rzuci być może rozmowa, którą – jako reprezentatywną dla wielu wykształconych i myślących ludzi – przytoczę poniżej.

Rzecz poszła o spodziewane bankructwo ZUS-u. Mój rozmówca przyznał, że widzi i rozumie, iż instytucja ta robi wszystkich przymusowych składkowiczów w konia, gdyż pobieranych składek nijak nie odda nikomu w przyszłości, nie mówiąc już o odsetkach, jednak na sugestię, że należy się jej pozbyć, a pieniądze pozostawić do dyspozycji ludzi, stwierdził, że nie można tego zrobić, bo wiele osób jest zbyt nieodpowiedzialnych i nie odłoży nic na emeryturę. Innymi słowy jesteśmy zbyt głupi, by sami o siebie zadbać.

Jest to pogląd powszechny i niemal nieograniczony, w miejsce emerytur można podstawić cokolwiek: służba zdrowia – jesteśmy zbyt głupi, by wykupić ubezpieczenie, edukacja – jesteśmy zbyt głupi, by posyłać dzieci do szkół, nie daj Boże – broń – jesteśmy zbyt głupi, by ją posiadać i tak dalej. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, jaki wniosek należy wysnuć z faktu, że niektórzy przepijają wszystkie swoje pieniądze? Albo że źle zajmują się dziećmi?

Tymczasem rząd musi pożyczyć kolejne miliardy złotych, by wydać je w tych obszarach, w których jesteśmy rzekomo zbyt głupi, by sobie poradzić. W tym celu senatorowie RP „zawiesili” zapisany w konstytucji próg ostrożnościowy, chociaż konstytucja niczego takiego nie przewiduje. Może to być pewnym otrzeźwieniem dla tych osób, które wierzą w rzeczy typu trójpodział władzy, konstytucja, karty praw i tym podobne deklaracje. Jak widać, potrzeba jest matką wynalazku i wszystko da się obejść, kiedy pusta kasa.

Niestety, nie widać najmniejszej woli wycofania się państwa z jakichkolwiek już okupowanych dziedzin życia, zatem system niechybnie wyrżnie głową w mur, kiedy okaże się, że nikt już rządowi nie chce pożyczać i trzeba będzie podnieść podatki, a i najpewniej stopy procentowe, czego wielu Polaków, już balansujących na krawędzi, może spokojnie nie przetrzymać. Tylko czy oburzeni ludzie zrozumieją, że to upadek socjalizmu, czy też tradycyjnie obarczą winą za swoje kłopoty nasz rzekomo wolny rynek?