W rocznicę odzyskania wolności

Kiedy na świat przyjdzie dziecko, należy je zarejestrować w urzędzie w przeciągu dwóch tygodni. Samochody, źródła dochodów, nieruchomości, firmy i tym podobne rejestruje się po to, aby urzędnicy mieli nad nimi kontrolę. W odpowiednim czasie państwo zażąda ubezpieczenia, podatku od dochodów, od darowizny, od spadku, od oszczędności, od nieruchomości i tak dalej. W tym samym celu rejestruje się też człowieka - aby od pierwszych chwil poddać go prawnemu przymusowi. W ciągu kilku minut po urodzeniu, dla dobra społeczeństwa rzecz jasna, musi dożylnie przyjąć dawkę toksyn i wirusów dla niepoznaki nazwanych szczepionkami. Wtedy też po raz pierwszy staje się źródłem zarobku dla pseudokapitalistów, którzy zamiast oferować swoje usługi na rynku, wolą wymusić ich "zakup" za pomocą propagandy i opresyjnego prawa. Podobny mechanizm zadziała i później, kiedy dorosłe już dziecko przymusi się do "wyboru" OFE albo innego „ubezpieczenia”.

Kiedy dziecko podrośnie, zostanie poddane "obowiązkowi przedszkolnemu" a niedługo potem – "szkolnemu". Rodzice dziecka nie będą mieć w zasadzie żadnego wpływu na to, czego jest uczone, zaś sam proces nauki zostanie zamieniony w parodię zdobywania ocen, a nie wykształcenia. Wyrośnięte dziecko stanie się w końcu podstawą dobrobytu ekonomicznego wielu urzędników, fałszywych przedsiębiorców i polityków oraz – zgodnie z najlepszą pruską tradycją - przymusowym żywicielem emerytów, którym odebrano wcześniej szansę na zdobycie własnych oszczędności. Politycy będą pożyczać pieniądze, zastawiając jego dochody na kilkadziesiąt lat do przodu. Wydadzą je na bezsensowne „projekty” niszczące kręgosłup moralny całego pokolenia – tam, gdzie króluje łatwa kasa, szybko tracą na znaczeniu zasady i elementarna uczciwość.

Jeśli założy własną firmę - urzędnicy będą nękać ją kontrolami. Każą płacić haracze za licencje i atesty. Jeśli będzie pracować u kogoś - określą dokładnie, ile godzin tygodniowo i na jakich warunkach. Zabiorą bez słowa sensownego uzasadnienia połowę pensji. Każą "odkładać" na emeryturę w momencie, w którym najbardziej potrzebuje pieniędzy - na założenie i utrzymanie rodziny.

Jeśli zechce wybudować dom, będzie musiał prosić o zgodę miejscowe władze. Podobnie jeśli zechce ściąć własne drzewo. Zostanie ukarany dotkliwym mandatem, jeśli przekroczy nieco dozwoloną prędkość. Nikt mu jednak nie zapłaci za stanie w korkach po kilka godzin dziennie. Będzie płacił obowiązkowe "ubezpieczenia" zdrowotne, jednak lepiej niech nie choruje, jeśli go na to nie stać. Każdego roku inflacja będzie zżerać kilka procent jego oszczędności, zabierając tym samym połowę co dwadzieścia lat.

Przy tym wszystkim będzie święcie wierzył, że żyje w liberalizmie i kapitalizmie. Zapatrzony w kraje Zachodu, będzie nazywał demokrację najlepszym systemem, jaki wymyślono. Będzie wybierał sobie „przywódców”, chodził na wybory, choć nikt nigdy nie zada w nich podstawowego pytania – czy w ogóle chce on mieć nad sobą pana. Na wzmiankę o monarchii zareaguje pobłażliwym, pełnym szyderstwa uśmiechem, ale nie zauważy nawet, że partie polityczne zmieniają tylko nazwy, bynajmniej nie ludzi, którzy w sprawie gnębienia społeczeństwa zawsze głosują tak samo - wszyscy za (jeśli przyjmuje on, że król jest tylko zwykłym gnębicielem, czy się to zatem czymś – co do zasady – różni od owej wyśmiewanej przez niego monarchii?).

Na koniec, jego dom, samochód i cokolwiek posiada będą mogły zostać zajęte przez państwo pod byle pretekstem, zaś on sam w dowolnym momencie powołany do wojska i wysłany na drugi koniec świata. Jednocześnie, mimo że sytuacja geograficzna naszego kraju jakoś się nie zmieniła - Polska nadal leży między Niemcami a Rosją - nie wolno mu będzie posiadać broni, o której nawet będzie się bał rozmawiać, nie mówiąc o jej bezpiecznym używaniu. Oto Polska Anno Domini 2013.

Pomyślmy o tym w listopadzie, kiedy po raz kolejny powtarzać będziemy, że mieszkamy w wolnym i niepodległym kraju.

Bartłomiej Podolski


CORAZ BLIŻEJ MURU

Sprawiedliwość społeczna musi być czymś zgoła innym od zwyczajnej sprawiedliwości, skoro począwszy od hierachów kościelnych, skończywszy na przewodniczących związków zawodowych, wszyscy nawołują do sprawiedliwości społecznej właśnie.

Zwykła sprawiedliwość zakłada, że każdy dostaje to, na co zasługuje, sprawiedliwość społeczna musi zatem polegać na tym, że przynajmniej niektórzy dostają to, na co nie zasłużyli. Ciekawe, że ponad dziewięćdziesiąt lat temu bolszewicy nieśli na zachód te same ideały sprawiedliwości społecznej i braterstwa, do których i dziś zachęcają nas rozmaite autorytety, a o których pewien Francuz, po doświadczeniach rewolucji we własnym kraju, napisał, że gdyby miał brata, to wolałby go nazywać kuzynem. Naród poznał się jednak na tych szatańskich sztuczkach, rozumiejąc, że chodzi o zwykłe grabieże, gwałty i morderstwa, a nie żadną sprawiedliwość, i pogonił czerwoną hołotę, wskutek czego Europa Zachodnia nie zaznała jeszcze komunizmu, choć od kilkunastu lat usilnie się o to stara.

Ciekawe, co też mają na myśli współcześni piewcy sprawiedliwości społecznej. Gdyby, co zdają się sugerować, chodziło o to, żeby wszystkim było po równo lepiej, to jest na to wiele sposobów, które można wprowadzić od ręki. Można na przykład znieść całkowicie akcyzę na paliwa. Paliwo po złoty pięćdziesiąt za litr powinno być wystarczająco sprawiedliwe społecznie. Gdyby ktoś jednak argumentował, że nie wszyscy mają samochody i tak dalej, można przecież całkowicie znieść podatek VAT.  Niemal wszystko tańsze w sklepach o ponad dwadzieścia procent powinno uczynić zadość nawet najtwardszym społecznym wymaganiom.

Można też całkowicie wyeliminować inflację. Ten krok wymaga zrozumienia, że rząd do spółki z systemem bankowym tworzą pieniądze z powietrza – jak to określał Murray N. Rothbard – ale jak ktoś chce przewodzić masom w drodze ku lepszemu, to chyba można wymagać od niego, aby takie rzeczy rozumiał?

Jednak te wszystkie kroki byłyby przejawem zwykłej sprawiedliwości, więc nie o to w tym zapewne chodzi. To doprawdy zastanawiające, jak niewiele opiniotwórczych osób upomina się o niższe podatki i swobodę wszelkiej uczciwej działalności, jednocześnie domagając się bliżej niesprecyzowanej sprawiedliwości społecznej.

Pewne światło na całą sprawę rzuci być może rozmowa, którą - jako reprezentatywną dla wielu wykształconych i myślących ludzi - przytoczę poniżej.

Rzecz poszła o spodziewane bankructwo ZUS-u. Mój rozmówca przyznał, że widzi i rozumie, iż instytucja ta robi wszystkich przymusowych składkowiczów w konia, gdyż pobieranych składek nijak nie odda nikomu w przyszłości, nie mówiąc już o odsetkach, jednak na sugestię, że należy się jej pozbyć, a pieniądze pozostawić do dyspozycji ludzi, stwierdził, że nie można tego zrobić, bo wiele osób jest zbyt nieodpowiedzialnych i nie odłoży nic na emeryturę. Innymi słowy jesteśmy zbyt głupi, by sami o siebie zadbać.

Jest to pogląd powszechny i niemal nieograniczony, w miejsce emerytur można podstawić cokolwiek: służba zdrowia – jesteśmy zbyt głupi, by wykupić ubezpieczenie, edukacja – jesteśmy zbyt głupi, by posyłać dzieci do szkół, nie daj Boże – broń – jesteśmy zbyt głupi, by ją posiadać i tak dalej. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, jaki wniosek należy wysnuć z faktu, że niektórzy przepijają wszystkie swoje pieniądze? Albo że źle zajmują się dziećmi?

Tymczasem rząd musi pożyczyć kolejne miliardy złotych, by wydać je w tych obszarach, w których jesteśmy rzekomo zbyt głupi, by sobie poradzić. W tym celu senatorowie RP „zawiesili” zapisany w konstytucji próg ostrożnościowy, chociaż konstytucja niczego takiego nie przewiduje. Może to być pewnym otrzeźwieniem dla tych osób, które wierzą w rzeczy typu trójpodział władzy, konstytucja, karty praw i tym podobne deklaracje. Jak widać, potrzeba jest matką wynalazku i wszystko da się obejść, kiedy pusta kasa.

Niestety, nie widać najmniejszej woli wycofania się państwa z jakichkolwiek już okupowanych dziedzin życia, zatem system niechybnie wyrżnie głową w mur, kiedy okaże się, że nikt już rządowi nie chce pożyczać i trzeba będzie podnieść podatki, a i najpewniej stopy procentowe, czego wielu Polaków, już balansujących na krawędzi, może spokojnie nie przetrzymać. Tylko czy oburzeni ludzie zrozumieją, że to upadek socjalizmu, czy też tradycyjnie obarczą winą za swoje kłopoty nasz rzekomo wolny rynek?

 


ZAPOMNIANY CZŁOWIEK

„Skoro tylko A zauważy coś, co wydaje mu się złe, i wskutek czego cierpi X, omawia sprawę z B, po czym A i B proponują wprowadzenie prawa, które usunie zło i pomoże X. Prawo to zawsze określa, co dla X powinien zrobić C (...).”  Tak pisał już w XIX wieku Wiliam Graham Sumner, trafnie opisując „proces legislacyjny” i nazywając C „Zapomnianym Człowiekiem”. C ciężko pracuje, aby utrzymać coraz większą rzeszę X-ów, ale to nie interesuje rządzących, bo dla nich nie istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość. Żyją oni w przeświadczeniu, że prawo przez nich stanowione stoi wyżej od praw naturalnych, zatem w majestacie „prawa”, legalnie można ograbiać ludzi, a moralnym uzasadnienieniem będzie potrzeba, jaką ma X i sam fakt uchwalenia ustawy.

Tak się składa, że zapomnianym człowiekiem, czyli C, jest z reguły osoba pracowita, rzetelna i uczciwa – bo tacy ludzie wytwarzają bogactwo. Zatem jeśli ktoś prezentuje cechy poszukiwane przez innych i przez to zarabia pienądze – zostanie odpowiednio do swoich zasług ukarany.

Powstaje jednak pytanie, jak dzielić pomiędzy X-ów zrabowane w podatkach i w inflacji (zwłaszcza w inflacji ostatnimi czasy!) pieniądze. Kto ma dostać i ile? Tutaj przebiegają linie podziałów, tutaj tworzą się polityczne spory.

Jedni chcą za „publiczne” pieniądze promować zboczenia (vide ideologia gender), inni, porządniejsi, chcą za „publiczne” pieniądze promować rodzinę i wartości. Z pozoru działania ludzi porządnych mają sens: skoro oni zabierają nam pieniądze na koncerty Madonny, in vitro, „transseksualne dzieci”, muzea holokaustu, czy co tam jest obecnie w modzie, to mogą równie dobrze łożyć na rodzinę, dopłacać do żłobków, rozdawać darmowe mleko i batoniki. Jest to jednak sensowne jedynie z pozoru, koniec końców wszystko to wróci pod postacią podatków, inflacji i demoralizacji wynikającej z życia za cudze pieniądze.

Podstawową troską jasno myślącego człowieka powinno być zatem to, by nie było czego dzielić z „publicznych” pieniędzy. Powinniśmy się spierać o zniesienie danin, a nie o to, jak je wydać! Świat jest tak urządzony, że ucziwość, rzetelność, pracowitość, pewność siebie, rodzina, przebojowość i odwaga popłaca. Z takimi ludźmi chętniej się robi interesy, od takich ludzi chętniej się kupuje, takich ludzi chętniej się zatrudnia, z takimi ludźmi lepiej się przebywa. Ludziom porządnym nie trzeba dopłacać – im trzeba przestać zabierać. Z kolei osoby niesłowne, leniwe, agresywne czy niemoralne mają trudności ze znalezieniem zajęcia i swojego miejscaw świecie. To jest prawo naturalne, takie jak prawo ciążenia albo to, że dwa razy dwa to cztery.

Jedyną i pewną drogą do degeneracji moralnej jest więc zabieranie pieniędzy tym, którzy je zdobywają własnym wysiłkiem, i rozdawanie tym, którzy w normalnych warunkach by ich nie mieli.

W ten oto sposób dochodzimy do sedna. Jeśli stwierdzimy, że problemem dzisiejszego świata jest rozpasanie moralne, zanik wartości, uczuć i zdrowego rozsądku, to winić za to powinniśmy w pierwszym rzędzie podatki i inflację. W warunkach, gdy pracowitość i cnota nie popłaca, nawet święty nie wytrzyma i połakomi się w końcu na „darmową” kasę, i … zgnuśnieje.