Przeczytasz tekst w ok. 4 min.
Tegoroczne lato nie skąpi nam upałów. Temperatury przekraczające grubo 30°C stały się normą i jak tak dalej pójdzie, już wkrótce nie będzie sensu wyjeżdżać latem za granicę. Barierą może być jedynie to, że Polska staje się krajem droższym od tradycyjnie urlopowych tropików. Co ważne, u nas póki co nie dokazują jeszcze radykalni islamiści, ale to tylko kwestia czasu. Donald Tusk, przejmując władzę 8 lat temu, wskazywał Grecję jako kierunek docelowy i zapewniał, że będziemy za jakiś czas mieli dużo wspólnych cech. Całkiem niepostrzeżenie Grecja z wzorca stała się przestrogą dla innych państw Europy. Unijna biurokracja robi, co może, by przeciąć grecki wrzód, ale idzie to niemrawo. Komitet Centralny zarządzający Europą próbuje odzyskać wpompowane w Grecję pieniądze, straszy nawet, że wysiuda Greków ze strefy euro. Wygląda to tak, jakby kolebka europejskiej cywilizacji realizowała jakąś własną politykę i od początku bycia w Unii cechowała się niesubordynacją. Prawda jest całkiem inna. Gdy ponad 40 lat temu ojczyzna Homera integrowała się z Zachodem, przytrafił jej się wpływowy protektor i adwokat w postaci Francji. Gdy Grecy wracali na łono demokracji po rządach wojskowych, przypuszczali, że wystarczy wykonywać rozkazy mateczki Europy, a nawet g.. obróci się w złoto. Początki jak zwykle były szaleńczo obiecujące. Forsa płynęła szerokim strumieniem, dokonywano spektakularnych inwestycji, które ładnie wyglądają, ale w dłuższej perspektywie stają się kamieniem u szyi. Przykładem…
Jeszcze kilka lat temu w Grecji uprawiano ostentacyjną konsumpcję, zwykli śmiertelnicy kupowali sobie jachty i wypasione bryki. Niejednokrotnie robili biurokratów w konia, te niewykończone a zamieszkałe wille, sztuczne plantacje winorośli, kilkudziesięciu ogrodników zatrudnionych w ateńskim szpitalu. Lokalni biurokraci nie żałowali unijnej manny z nieba nawet pasterzom kóz. Grecy przyzwyczaili się do słodkiego, miłego życia i trudno mieć o to do nich pretensje, szczególnie że strona francuska (zwłaszcza) pomagała w szwindelkach, akceptowała wirtualną księgowość, jak w wypadku wspomnianych myśliwców, na które wydatki pozwalała księgować w następnym roku. M.in. w ten sposób kumulowano dług na później.
Ogólnounijna koncepcja polegająca na wmawianiu nowym państwom członkowskim, że można tworzyć gospodarkę bez „dymiących kominów”, a opartą na micie wysokich technologii, innowacyjności i innych tego typu zaklęciach uprawianych przez bisurmanów nieznających pracy, to droga do katastrofy. Europa miała stać się kontynentem bez śmierdzących fabryk i deficytowych kopalni i płaci za to wysoką cenę. Te kraje, które uwierzyły w mit manny z nieba, już zaczęły ponosić konsekwencje. Gdyby Grecy w tym wszystkim zachowali narodową walutę, to różnice kursów byłyby najskuteczniejszym sygnałem ostrzegawczym. No ale skoro greckie euro stało się równe niemieckiemu, to nawet wsiowy głupek mógł przewidzieć rozwój wydarzeń. Kraj, który miał do zaoferowania wyłącznie urocze krajobrazy i ciepłe słoneczko, nie mógł długo utrzymać równego kroku z niemiecką gospodarką, która nie brzydzi się produkcji nie tylko samochodów, ale także gwoździ, którymi hojnie zawala póki sklepów Obi wyrastających także w Polsce jak grzyby po deszczu. Stara Unia straszy Greków wykluczeniem ze strefy euro, ale czy od tego pojawią się pieniądze? Czy można czymkolwiek straszyć Greków, skoro wprawdzie mają dziadowską gospodarkę, ale jakże łakome położenie namapie. To położenie jest nadzwyczaj atrakcyjne zwłaszcza dla obecnego lokatora Kremla, który z mapy naprawdę potrafi korzystać. Wprawdzie Rosja może póki co nie mieć dość gotówki, żeby spłacić greckie długi, ale ma dość siły przebicia, by stać się o wiele skuteczniejszym adwokatem greckiej sprawy niż była Francja. Nikt jeszcze tego głośno nie mówi, ale Grecy tradycyjnie żywią prorosyjski sentyment, a szczerze nienawidzą Berlina.
Obawiam się, że gdy sprawy będą toczyć się tak nadal, to Grecja będzie najdalej wysuniętą na zachód flanką imperium Putina. Integralności Ukrainy już nikt nie traktuje poważnie. Przykład Grecji pokazuje dobitnie, ze protektorat cynicznych państw Zachodu, księgowe szacherki-macherki, socjalistyczna darmocha, a przede wszystkim ukrywanie przed obywatelami realiów ekonomicznych może doprowadzić nie tylko do wzburzenia tłumów, bolesnego otrzeźwienia, wyjścia ze strefy euro albo i z Unii, ale także może stać się początkiem zmian geopolitycznych owocujących odbudową rosyjskich wpływów bez jednego wystrzału. Martwi mnie jednak przede wszystkim to, że Rzeczpospolita podąża drogą podobną do greckiej. Polityczne pięknoduchy skutecznie przekonały tubylców, że prawdziwe bogactwo bierze się z brukselskiej jałmużny i kredytu bankowego, a huty i stocznie są do niczego niepotrzebne. Mam nadzieję, że jeśli ktoś przeczyta te wersy za jakieś 20 lat, uzna je wyłącznie za fantasmagorie zgorzkniałego durnia, które się jednak nie ziszczą między Odrą a Bugiem.
idź Pod Prąd, nr 7-9 (132-134), lipiec-wrzesień 2015, s. 22