Przeczytasz tekst w ok. 4 min.

My nie niszczymy naszych wrogów; my ich zmieniamy.

George Orwell – „Rok 1984”

 

Wielu, a może nawet większość mieszkańców szesnastowiecznej Europy musiało uważać rozłam wywołany przez reformację za wielkie nieszczęście. Stał się on przyczyną wojen, skłócił wiele rodzin, a ludzie nie mogli już mówić sobie, że skoro wierzą tak, jak wszyscy, to z pewnością wierzą dobrze. Nic dziwnego, że powszechnie oczekiwano soboru, który rozstrzygnąłby sporne kwestie i przezwyciężył podziały. Domagało się go wielu panujących w tych czasach monarchów. Szczególnie natarczywy był najpotężniejszy, cesarz Karol V. Wydaje się, że w pierwszych 20 latach po tym, jak Luter ogłosił swoje odkrycie, istniała możliwość osiągnięcia kompromisu. On i jego zwolennicy dopiero zaczynali rozumieć, jakie konsekwencje wynikają z prawdy, że grzesznik jest zbawiony wyłącznie przez wiarę. Z drugiej strony wielu katolickim hierarchom luteranizm wydawał się do przyjęcia. Dopiero kalwinizm, w którym pozycja duchownych była znacznie słabsza, wzbudził odrazę u niemal wszystkich. Jednak ani Hadrian VI, ani Klemens VII nie zwołali soboru. Zarówno jeden, jak i drugi zdawali sobie sprawę, że mógłby on doprowadzić do zjednoczenia katolików i protestantów, ale z pewnością ograniczy władzę papieża.[1]

Również kolejny papież, Paweł III, nie spieszył się z tą sprawą. Aby sobór nie stał się zagrożeniem dla jego pozycji, musiały być spełnione dwa warunki. Po pierwsze, nie mogli w nim wziąć udziału protestanci. Mogłoby się wydawać, że osiągnąć ten cel jest łatwo. Na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych w wyznaniach reformowanych zwolenników kompromisu z katolicyzmem było już bardzo niewielu. Jednak w tym czasie Karol V chciał pokonać ich militarnie, a następnie zmusić do powrotu do jedynego prawdziwego Kościoła. Ten plan wcale Pawłowi III nie odpowiadał. Najprawdopodobniej spodziewał się, że wymuszony powrót protestantów do katolicyzmu spowoduje ewolucję tej religii w kierunku, który mu nie odpowiadał. Nie chciał też, by i tak najpotężniejszy władca swoich czasów podporządkował sobie całe Niemcy, dlatego papież na różne sposoby starał się krzyżować mu szyki.[2] Drugim warunkiem bezpiecznego przebiegu soboru była neutralizacja tych hierarchów, którzy dążyli do zaszczepienia jakiejś części idei reformacyjnych w katolicyzmie. To zadanie papież powierzył stworzonej przez siebie nowej inkwizycji. Na jej czele postawił kardynała Carafę, który kiedyś powiedział: Gdyby mój własny ojciec był heretykiem, zgromadziłbym drewno na stos dla niego.[3] Jego osoba gwarantowała, że choć instytucji tej może brakować sił, środków i doświadczenia, to nie zabraknie zapału w pełnieniu obowiązków. Na wyniki nie trzeba było długo czekać.

W tym czasie popularna była we Włoszech głoszonaprzez hiszpańskiego arystokratę Juana de Valdesa nauka zwana ewangelicyzmem. Valdes twierdził, że człowiek osiąga zbawienie tylko przez wiarę, a wspólnotę z Bogiem można nawiązać poprzez mistyczną kontemplację i indywidualne spełnianie nakazów Jezusa. Sakramenty i przynależność wyznaniową uważał za sprawy drugorzędne.[4] Święte Oficjum poświęciło tej herezji sporo uwagi, ponieważ była w tym czasie dość popularna wśród włoskich intelektualistów, a także duchownych i to niekiedy wysoko postawionych.

Piotr Antoni di Capua został arcybiskupem Otranto dzięki poparciu Pawła III. Miał też uczestniczyć w charakterze eksperta w soborze trydenckim. W grudniu 1545 roku ujawniono, że jest zwolennikiem ewangelicyzmu, a jego sekretarz Guido Gianetti wyznaje luteranizm. Zapewne tylko poparcie Habsburgów uratowało go przed wyrokiem.[5]

Wyznawcą ewangelicyzmu był również Wiktor Soranzo. Uczestniczył on również w soborze trydenckim, a w 1547 roku został mianowany biskupem diecezji Bergamo. Objąwszy ten urząd, zaczął zwalczać kult obrazów i relikwii. Starał się o to, by Biblia i książki o treści duchowej, często protestanckie, trafiały do wszystkich zainteresowanych, w tym także prostych ludzi. Namawiał też księży do zawierania tajnych małżeństw, licząc na to, że będą się wtedy lepiej prowadzić. Zdemaskowano go i aresztowano w roku 1551. Podczas procesu wyraził skruchę i został łagodnie ukarany. Zdaje się, że kardynał Carafa uważał to za rażącą niesprawiedliwość i gdy został papieżem, proces biskupa Soranzo wznowiono. Ten jednak bardzo rozsądnie znalazł się w tym czasie na terenie Republiki Weneckiej, która nie zgodziła się na ekstradycję, a on zmarł tam śmiercią naturalną.[6]

Nie tylko zwolennicy ewangelicyzmu zakłócali przebieg soboru trydenckiego. Podczas jego czwartej sesji w kwietniu 1546 roku biskup Chioggi, Jakub Nacchianti, gwałtownie zaprotestował przeciwko stwierdzeniu, że tradycja kościelna jest źródłem objawienia równie autorytatywnym co Pismo Święte. Dość szybko zmienił stanowisko, ale ponieważ pachniało ono protestantyzmem, rozpoczęto przeciwko niemu śledztwo inkwizycyjne. Zakończyło się ono pełnym oczyszczeniem biskupa z podejrzeń.[7] W tym czasie w katolicyzmie nie wymagano jeszcze czczenia kościelnej tradycji na równi z Biblią. Choć w praktyce od dawna kierowano się głownie tradycją, brakowało stosownego dogmatu. Wprowadził go właśnie sobór trydencki. Nacchianti bronił dotychczasowego stanu rzeczy. Mimo całej swojej uczoności nie rozumiał, jaka jest potrzeba chwili. Przyjmując, że wola Boga objawiona jest tylko w Biblii, trzeba było przyznać rację protestantom, a to nie wchodziło w grę. Oznaczałoby to koniec całej organizacji. Gdy okazało się, że Nacchianti chce jej pomyślności, pozwolono mu uczestniczyć nadal w soborze.

Sprawę biskupa Capodistry (dziś Koper w Słowenii) Piotra Pawła Vergerio inkwizycja musiała uważać za swoją porażkę. Uczestniczył w negocjacjach z protestantami i był wobec nich bardzo ustępliwy, jakby uznawał ich rację. Już w 1544 roku przesłuchał go trybunał inkwizycyjny w Wenecji. Został oczyszczony z zarzutów, ale nie dopuszczono go do udziału w soborze. To, co napisał później, spowodowało, że w 1549 roku wezwano go do stawienia się w Rzymie. Uciekł wtedy do Szwajcarii. Resztę życia poświęcił na krzewienie luteranizmu w Europie, w tym także w Polsce.[8]

Kardynał Carafa chciał, by nowa inkwizycja papieska traktowała jednakowo wszystkich podejrzanych, bez względu na stanowisko, jakie zajmują. Tego ideału nie osiągnięto. Biskupi oskarżani o herezję nie byli traktowani surowo. Nie skazywano ich na śmierć. Można też podejrzewać, że zwykle wiedzieli, jakie są plany inkwizycji względem nich. Sprawa wyglądała inaczej, gdy heretyk był zwykłym księdzem lub osobą świecką.

cdn. 

 

Przypisy:

[1] Paul Johnson, „Historia chrześcijaństwa”, Wydawnictwo ATEXT, Gdańsk 1993, str. 384 – 385.
[2] Leopold von Ranke, „Dzieje papiestwa w XVI – XIX wieku” t. I, PIW, Warszawa 1974, str. 227 – 228.
[3] Paul Johnson, op. cit., str. 385.
[4] Philippus Camerarius, „Prawdziwa i wierna relacja o uwięzieniu w Rzymie” (wstęp L. Szczuckiego), PIW, Warszawa 1984, str. 21 – 22.
[5] http://it.wikipedia.org/wiki/Pietro_Antonio_Di_Capua
[6] http://www.ereticopedia.org/vittore-soranzo
[7] http://it.wikipedia.org/wiki/Jacopo_Nacchianti
[8] http://it.wikipedia.org/wiki/Pietro_Paolo_Vergerio

 

 

 

 

 

 

iPod Prąd, nr 1-2 (126-127), styczeń-luty 2015