Przeczytasz tekst w ok. 5 min.

Paweł Chojecki

Oceniając w poprzednim numerze Radio Maryja z perspektywy biblijnej, obiecałem opisać osobiste spotkania z ks. Tadeuszem.

Miałem przyjemność (świadomie używam tego słowa) spotkać twórcę RM dwukrotnie – w Norymberdze i w Paryżu. Co ciekawe wcześniej szukaliśmy z Żoną kontaktu z nim w Polsce, ale się nie udało. Dopiero na obczyźnie… Po kolei jednak.

Studiując w Krakowie, zajmowaliśmy się z Żoną różnymi rzeczami, ale skończyliśmy, szukając sensu życia. Bóg spojrzał na to łaskawie i w 1986 roku pomógł nam rozpoznać w Jezusie kogoś, kto chce nas na zawsze uratować od kary za nasze grzechy. Dotarło wreszcie do nas, że przez Swą Śmierć na krzyżu Jezus chce dać nam darmową przepustkę do nieba. Z radością skorzystaliśmy z Jego oferty.

Teraz jako nowonarodzeni chrześcijanie w sercach, a formalnie, prawie od urodzenia, katolicy, zaczęliśmy szukać wspólnoty ludzi podobnie myślących. W mieście Kraka mieliśmy cały wachlarz duszpasterstw akademickich z najbardziej znaną „Beczką” na czele. Dokładnie poznaliśmy kilka z nich, ale ciągle nam coś nie grało. Od przyjaciół z Lublina dowiedzieliśmy się o wspólnocie przy zakonie Redemptorystów. Miała to być grupa mocno oparta na Piśmie Św. i gorliwa w wychodzeniu do innych z dobrą nowiną o Jezusie. Jej opiekunem z ramienia Zakonu był… nikomu jeszcze wtedy nieznany ks. Rydzyk.

Niezwłocznie więc wybraliśmy się pod wskazany adres. Rzeczywiście trafiliśmy na spotkanie młodzieżowe. Była modlitwa, dużo śpiewu, ale bardzo mało Biblii. Do tego piosenki jakoś dziwnie przypominały nam wschodnie mantry. Po spotkaniu podeszliśmy do opiekującego się grupą księdza i spytaliśmy, czy nazywa się Rydzyk. Okazało się, że nie. Wspólnota, na którą trafiliśmy, była prowadzona na wzór ekumenicznego centrum brata Rogera w Taize. Zagadnięty o wspólnotę nadzorowaną przez ks. Rydzyka nasz rozmówca obruszył się nieco i oznajmił, że z tą grupą są kłopoty i bardzo tam „protestantyzują”. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo nas zachęcił.

Był już jednak koniec roku akademickiego i dalsze poszukiwania odłożyliśmy na październik. Mając jednak kontakt z innym duszpasterstwem (Nowa Huta, Czyżyny), postanowiliśmy z nim wybrać się na wycieczkę – pielgrzymkę do Lourdes. Do kultu maryjnego mieliśmy już wtedy zdrowy stosunek, ale postawiliśmy sobie za cel porozmawiać o darmowym zbawieniu w Jezusie z pozostałymi uczestnikami wyjazdu. Niebagatelnym wabikiem była też możliwość, by po raz pierwszy zobaczyć świat poza „żelazną kurtyną” oraz odwiedzić wspomnianego wcześniej Taize. Po przeżyciu szoku kulturowego w pierwszej toalecie w Zachodnich Niemczech zawitaliśmy do Norymbergii.

Spotkanie pierwsze – Zachodnia brzoskwinia
Na samym początku zwiedzania miasta do autokaru wszedł nieznajomy mężczyzna. Przywitał się serdecznie z księdzem-opiekunem pielgrzymki. Po manierach widać było, że to ksiądz (chociaż był „po cywilnemu”).
Coś nas jednak tknęło i na najbliższym postoju podeszliśmy z Żoną do nieznajomego:
Czy Pan jest księdzem?
Tak.
Czy może redemptorystą?
Tak.
Czy ksiądz nie nazywa się czasem Rydzyk?
Tak, to ja.

Mimo że od tamtego czasu upłynęło prawie 20 lat, dokładnie zapamiętaliśmy ten dialog. Tak długo szukaliśmy tego człowieka w Polsce, a tu „przypadkiem” Bóg stawia go na naszej drodze na obczyźnie. Byliśmy ogromnie podekscytowani. Po przedstawieniu powodów szukania księdza Rydzyka spędziliśmy z nim czas wolny, spacerując po Norymberdze. Okazało się, że już nie jest opiekunem wspólnoty, której szukaliśmy. Rozmawialiśmy jednak długo o ewangelizacji Polski. Nasza koncepcja polegała na wyszukiwaniu ludzi oddanych Jezusowi i indywidualnemu przygotowaniu ich do zdobywania innych. Nasz rozmówca już wtedy miał w głowie plan, który dziś z takim rozmachem realizuje. Roztaczał przed nami perspektywę kupienia jakiejś posiadłości w Polsce, założenia chrześcijańskiej rozgłośni radiowej, może gazety. Chciał od razu docierać do milionów. Znając polskie radio, pozostawaliśmy przy swoich planach „pracy organicznej” i z pewnym pobłażaniem odnieśliśmy się do planów naszego zakonnika. Ksiądz Rydzyk okazał się podczas tego spaceru nie tylko wizjonerem, ale i wrażliwym człowiekiem. W tamtym czasie, mając ze sobą 30 dolarów kieszonkowego (co znacznie przewyższało miesięczną pensję w Polsce), nie śmieliśmy nawet patrzeć na łakocie czy owoce po horrendalnych dla nas cenach. Znając te realia, ksiądz Tadeusz zniknął na chwilę, by pojawić się zaraz z tacką pięknie wyglądających brzoskwiń. (Jak donosi paszkwil TVP pt.: „Imperium Rydzyka” – nie przelewało mu się w tamtym czasie, gdy poszukiwał swej drogi na przyszłość, rozważając podobno zrzucenie sutanny i przyłączenie się do któregoś z kościołów protestanckich).

Bardzo miło zapadł nam w pamięci ten gest polskiego księdza na obczyźnie. Pożegnaliśmy go z żalem, nie mając nadziei na ponowny kontakt. Ksiądz Tadeusz miał nam raz jeszcze przyjść z pomocą…

Spotkanie drugie – Nieoczekiwany sprzymierzeniec
Pielgrzymka posuwała się naprzód: Lyon, Awinion, Nicea, Lourdes, Pireneje, La Rochelle. Im więcej wrażeń turystycznych mieliśmy na koncie, tym bardziej pogarszał się nasz nastrój i perspektywy realizacji celu ewangelizacyjnego wobec naszych pielgrzymkowiczów. Owszem, już prawie wszyscy słyszeli, co mamy do powiedzenia, ale nikt się tym specjalnie nie przejął. Co gorsza ksiądz-opiekun, choć nigdy wprost z nami nie rozmawiał, to na codziennych mszach starał się wbić nam jakąś szpilę, robiąc aluzje do pychy i podkreślając rolę tradycji, sakramentów i uczynków w życiu chrześcijańskim. Czuliśmy się coraz bardziej wyobcowani (była nas trójka wierzących) i niesprawiedliwie oceniani. Paryż był dziurą w dnie… Całe religijne towarzystwo z zapamiętaniem rzuciło się do tanich sklepików z ciuchami i rozmowy zdominował jeden temat.

Wieczorem, przed kolejną mszą, zdecydowałem się na otwartą rozmowę z księdzem-opiekunem, by jasno określił swój stosunek do tego, co głosimy. Wywijał się jak piskorz. Na moje kilkakrotne pytanie, czy jest pewien swojego zbawienia, czy wie, że znajdzie się w niebie, niezmiennie odpowiadał: „Jestem w stanie łaski uświęconej”. Byłem mocno przybity. Już nie chciałem dłużej siedzieć w tym towarzystwie – a tu jeszcze kilka dni przed nami.

Jakież jednak było nasze zaskoczenie, gdy zbierając się na mszę, zauważyliśmy, jak nasz znajomy redemptorysta, który pojawił się nie wiadomo skąd, przebiera się w szaty liturgiczne… Kazanie powiedział takie, że dziś, prowadząc od lat biblijny kościół, sam bym się go nie powstydził. Tylko Jezus, tylko z łaski, za darmo, tylko osobistą decyzją! Kiedy z “ambony” padały kolejne mocne słowa o osobistym związku z Chrystusem, nasi pielgrzymkowicze co rusz ukradkiem spoglądali w naszym kierunku. To, co traktowali z lekką drwiną jako „protestanckie nowinki”, teraz mówi im sam ksiądz.. Słowa księdza Rydzyka były dla nas ogromną pociechą w tych trudnych chwilach i nie mieliśmy wątpliwości, że to sam Bóg go nam wtedy „podesłał”.

Epilog
Minęło kilka lat. Nasza decyzja, by przyjąć od Jezusa zbawienie i służyć mu najlepiej, jak potrafimy, „okrzepła w bojach”. Chcąc dochować wierności Jemu i Jego Słowu, opuściliśmy katolicyzm. Bóg błogosławił tej decyzji i za naszym przykładem poszło wielu ludzi, zasilając także i inne zbory w Polsce. Ja, mając przekonanie, że Polsce potrzebne jest biblijne chrześcijaństwo, zaangażowałem się w budowanie od podstaw biblijnego kościoła, który wolny był od wyznaniowych kompromisów czy zaszłości.

Usłyszałem gdzieś, że po stronie katolickiej też następują pewne ruchy, ze pojawiło się skrajnie tradycyjne radio, nawet nazwą nawiązujące do katolicyzmu ludowego. Mocno się zdziwiłem, gdy okazało się, że prowadzi je redemptorysta, ksiądz Rydzyk. Czyżby ten sam? Może tylko zbieżność nazwisk. Wątpliwości rozwiały się, gdy zobaczyłem go w telewizji. Lata zrobiły swoje, twarz też bardziej zaokrąglona, ale to ten sam od brzoskwiń w Norymberdze i od paryskiej odsieczy… Wytrwali ludzie realizują swoje marzenia i plany.

Ksiądz Tadeusz ma swoje medialne imperium i dociera do milionów. Zmienił niestety przesłanie. Ja dalej inwestuję w ludzi i mam ciągle nadzieję, że odnowa narodu zaczyna się od odnowy jednostek.

Dzisiaj z księdzem Rydzykiem stoimy po przeciwnych stronach barykady – on utwierdza w ludziach tradycyjny katolicyzm, ja wzywam do zerwania z niechlubną „tradycją wiary ojców” i do bezkompromisowego pójścia za biblijnym Jezusem. Pomimo tego zachowuję go w dobrej pamięci z okresu, w którym był prawdziwym narzędziem w ręku Boga.

Idź Pod Prąd 2005, nr 23, s. 3.