Przeczytasz tekst w ok. 3 min.

Pewien młody żonkoś spotyka kolegę.

– No, wreszcie się ożeniłeś – mówi kolega. – Pewnie twoja żona jest piękna.
– Wcale nie – odpowiada żonkoś.
– To może bogata?
– Też nie.
– To pewnie jest świetna w łóżku?
– W tej kwestii zdania są podzielone. Jedni mówią, że tak , a inni, że wręcz przeciwnie- odpowiada żonkoś.

Ten dowcip przypomina mi się zawsze, gdy myślę o postmodernizmie (Jacques Derrida, Jürgen Habermas, James Clifford, Zygmunt Bauman, Wolfgang Welsch).

W przeciwieństwie do cywilizacji łacińskiej, w której większość z nas została wychowana, nawet jeżeli niektórzy o tym nie wiedzą (jak pan Jourdain, który nie wiedział, że mówi prozą), filozofia postmodernistyczna neguje istnienie prawdy. Istnieją tylko różne poglądy. Czasami ludzie je wyrażają. Częściej jednak zamiast wyrażać poglądy, „wyrażają siebie”. Można siebie wyrazić, malując włosy na pomarańczowo, można ( jak pewna góralka z Koniakowa) dziergając na szydełku koronkowe stringi.

Pierwszy raz spotkałam się ze zjawiskiem „wyrażania siebie” w niejasny dla mnie sposób podczas festiwalu teatrów amatorskich w Avignon w 1985 roku. 10 osób poruszało od wewnątrz ogromnym, uszytym przez nich osobiście smokiem. Przeprowadzono wywiad z osobą, która wypełniała derrière smoka. Powiedziała, że „w ten sposób wyraża samą siebie”. Poważnie zastanawiałam się, co ma na myśli, do chwili, gdy okazało się, że pewien młody człowiek „wyraża sam siebie”, połykając ogień. Zrozumiałam, że za kilka dni ten sam chłopak będzie „wyrażał siebie”, waląc kijkami w krzesło, że to „ wyrażanie siebie” to postmodernistyczna frazeologia, to współczesna „mowa- trawa do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik” – jak o nowomowie z czasów PRL napisał socjolog Jakub Karpiński.

Ideologię komunistyczną większość z nas poznawała z kontekstu językowego, z języka oficjalnej propagandy, a praktykę – w kolejce po mydło czy papier toaletowy. Nie sądzę, żeby wiele osób czytało dzieła zebrane Marksa, Engelsa czy Stalina albo historię WKP(b).

Podobnie ja poznaję ideologię postmodernizmu.

Do mojej kamienicy, po brawurowej ucieczce z RFN, sprowadziła się para peerelowskich szpiegów podejrzewanych o otrucie księdza Blachnickiego, Jolanta Gontarczyk ( TW Panna) i jej mąż. Po wielu latach milczenia dobrali się do nich dziennikarze. Nie wiem dlaczego akurat wtedy zdjęto z nich ochronę. Opisał ich działania między innymi „Wprost” ( „Zabójcza Panna” 21/ 2005 -1173)

W jednym z wywiadów pani Jolanta powiedziała, że „ każdy ma kilka sumień”. Ta jej wypowiedź wiele mi wyjaśniła. Przede wszystkim zrozumiałam, co przyciąga do postmodernizmu Zygmunta Baumana – nieokreśloność, względność wszelkich prawd , postaw i zachowań. Ponieważ prawda nie istnieje – jedynym zadaniem filozofii jest stawianie dobrych pytań bez oczekiwania na odpowiedź.

„ Dobre pytanie” – odpowiadał w filmie „Trzej towarzysze” „Trzech kumpli” Maleszka na każdą próbę ustalenia, dlaczego donosił na najbliższych przyjaciół.

Dlatego ilekroć słyszę, że nie sposób ustalić prawdy, bo każdy niesie swoją prawdę, że nie wolno nikogo oceniać, że oceniamy czyn, a nie człowieka, widzę, jak ta ideologia wikła się we własne sprzeczności. Jak możliwe jest działanie sądów? Przecież wyrok dostaje człowiek, nie jego czyn. Dlaczego (pod groźbą kary) zabronione jest ocenianie nie tylko konkretnych homoseksualistów, lecz nawet praktyk homoseksualnych? Bo ktoś może poczuć się urażony?

W czasach PRL-u, gdy bezkarnie można było krytykować tylko kelnerów (nazywało się to „krytyka konstruktywna”), nawet jeżeli opisałeś karalucha w zupie, zawsze jakiś kelner poczuł się urażony i wypowiadał się w imieniu wszystkich kelnerów pracujących miast i wsi.

Zakaz oceniania człowieka na podstawie jego czynów jest sprzeczny nie tylko z praktyką sądową czy rekrutacją do pracy, lecz nawet z działalnością dydaktyczną. Przecież student mógłby powiedzieć: „ być może moja praca jest niedostateczna, ale pan, panie profesorze, ocenia człowieka, bo konsekwencje pana oceny ponoszę ja. Zatem poproszę 5 do indeksu”.

Zakaz dochodzenia swoich racji, zakaz poszukiwania prawdy ma dawne tradycje. Pozwolę sobie zacytować za Miłoszem („Zniewolony umysł”):

„Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze i nie ma co się szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co powiedzieć o 75 procent racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procent? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak”.