Przeczytasz tekst w ok. 2 min.

„Skoro tylko A zauważy coś, co wydaje mu się złe, i wskutek czego cierpi X, omawia sprawę z B, po czym A i B proponują wprowadzenie prawa, które usunie zło i pomoże X. Prawo to zawsze określa, co dla X powinien zrobić C (…).” Tak pisał już w XIX wieku Wiliam Graham Sumner, trafnie opisując „proces legislacyjny” i nazywając C „Zapomnianym Człowiekiem”. C ciężko pracuje, aby utrzymać coraz większą rzeszę X-ów, ale to nie interesuje rządzących, bo dla nich nie istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość. Żyją oni w przeświadczeniu, że prawo przez nich stanowione stoi wyżej od praw naturalnych, zatem w majestacie „prawa”, legalnie można ograbiać ludzi, a moralnym uzasadnienieniem będzie potrzeba, jaką ma X i sam fakt uchwalenia ustawy.

Tak się składa, że zapomnianym człowiekiem, czyli C, jest z reguły osoba pracowita, rzetelna i uczciwa – bo tacy ludzie wytwarzają bogactwo. Zatem jeśli ktoś prezentuje cechy poszukiwane przez innych i przez to zarabia pienądze – zostanie odpowiednio do swoich zasług ukarany.

Powstaje jednak pytanie, jak dzielić pomiędzy X-ów zrabowane w podatkach i w inflacji (zwłaszcza w inflacji ostatnimi czasy!) pieniądze. Kto ma dostać i ile? Tutaj przebiegają linie podziałów, tutaj tworzą się polityczne spory.

Jedni chcą za „publiczne” pieniądze promować zboczenia (vide ideologia gender), inni, porządniejsi, chcą za „publiczne” pieniądze promować rodzinę i wartości. Z pozoru działania ludzi porządnych mają sens: skoro oni zabierają nam pieniądze na koncerty Madonny, in vitro, „transseksualne dzieci”, muzea holokaustu, czy co tam jest obecnie w modzie, to mogą równie dobrze łożyć na rodzinę, dopłacać do żłobków, rozdawać darmowe mleko i batoniki. Jest to jednak sensowne jedynie z pozoru, koniec końców wszystko to wróci pod postacią podatków, inflacji i demoralizacji wynikającej z życia za cudze pieniądze.

Podstawową troską jasno myślącego człowieka powinno być zatem to, by nie było czego dzielić z „publicznych” pieniędzy. Powinniśmy się spierać o zniesienie danin, a nie o to, jak je wydać! Świat jest tak urządzony, że ucziwość, rzetelność, pracowitość, pewność siebie, rodzina, przebojowość i odwaga popłaca. Z takimi ludźmi chętniej się robi interesy, od takich ludzi chętniej się kupuje, takich ludzi chętniej się zatrudnia, z takimi ludźmi lepiej się przebywa. Ludziom porządnym nie trzeba dopłacać – im trzeba przestać zabierać. Z kolei osoby niesłowne, leniwe, agresywne czy niemoralne mają trudności ze znalezieniem zajęcia i swojego miejsca w świecie. To jest prawo naturalne, takie jak prawo ciążenia albo to, że dwa razy dwa to cztery.

Jedyną i pewną drogą do degeneracji moralnej jest więc zabieranie pieniędzy tym, którzy je zdobywają własnym wysiłkiem, i rozdawanie tym, którzy w normalnych warunkach by ich nie mieli.

W ten oto sposób dochodzimy do sedna. Jeśli stwierdzimy, że problemem dzisiejszego świata jest rozpasanie moralne, zanik wartości, uczuć i zdrowego rozsądku, to winić za to powinniśmy w pierwszym rzędzie podatki i inflację. W warunkach, gdy pracowitość i cnota nie popłaca, nawet święty nie wytrzyma i połakomi się w końcu na „darmową” kasę, i … zgnuśnieje.