Przeczytasz tekst w ok. 12 min.

III RP to państwo gnijące w coraz szybszym tempie. Już ponad dwa miliony obywateli porzuciło wiarę w jej naprawę w przewidywalnej przyszłości, a skala emigracji ciągle narasta. Porażka wydawałoby się prostego do wygrania referendum w Warszawie pokazała po raz kolejny słabość obozu patriotycznego i jego brak szans w systemie pseudodemokratycznym PRL-bis. Kto nadal twierdzi, że można odzyskać Polskę kolejnymi wyborami czy lepszą organizacją patriotów, jest albo naiwniakiem, albo funkcjonariuszem systemu, który celowo kanalizuje wysiłki Polaków na bezowocne tory. Jeśli mamy powstrzymać upadek państwa i narodu, musimy sięgnąć po rozwiązania prawdziwe, a nie pozorne. Wpierw jednak trzeba przeprowadzić diagnozę naszego stanu. Musi to jednak być diagnoza „bez znieczulenia”, bez sztucznego podtrzymywania nadziei i ducha za pomocą fałszywych mitów czy zaklęć.

W co jeszcze można was bić, gdy nadal trwacie w odstępstwie? Cała głowa chora i całe serce słabe. Od stóp do głów nic na nim zdrowego: tylko guzy i sińce, i świeże rany; nie opatrzone ani nie przewiązane, ani nie zmiękczone oliwą. Wasz kraj pustynią, wasze miasta ogniem spalone, plony waszej ziemi obcy na waszych oczach pożerają; spustoszenie jak po zniszczeniu Sodomy. Izaj. 1:5-7

Diagnoza – totalna ruina

Gdzie „przyłożyć słuchawkę”, by w polskim państwie czy narodzie usłyszeć objawy zdrowia? Instytucje państwa są w odwrocie lub stają się tylko uciążliwością dla zwykłych ludzi. Przykładem z ostatniej chwili niech będzie policja, której głównym celem jest wyrobienie odpowiedniego planu mandatowego. Komu potrzebna taka policja? Kto będzie ją miał w poważaniu? O armii szkoda pisać, bo już dawno przekształciła się w kilka niewielkich jednostek ekspedycyjnych, a projekt Narodowych Sił Rezerwowych poniósł spektakularną porażkę, wykazując, że nie ma chętnych do obrony III RP.

Do niedawna dość powszechnie uważano katolicyzm za ostoję i kościec polskości. Ale i na tym polu wiele się ostatnio zmieniło – hierarchowie poszli na ostentacyjną współpracę z cerkwią Putina, licząc na zachowanie swego stanu posiadania. Biskupi widać nie czytają Biblii, bo nie wiedzieli, że nie wolno paktować ze Złem. Po wykorzystaniu kościoła katolickiego zaczęła się na niego bezpardonowa, medialna nagonka. Oto świadectwo jednego z warszawskich księży:

 

„Jesteśmy zaczepiani, proboszcz został wyzwany bardzo dobitnie, ja także idąc do szkoły słyszałem okrzyki pod moim adresem nawiązujące do pedofilii. (…) Podobnych sytuacji nie było nawet w ostatnich latach. Nawet idąc ulicą czuć w spojrzeniach ludzi nienawiść na widok księdza. A jeszcze parę miesięcy temu tego się nie odczuwało. (…) Pojedynczy kapłan, taki jak ja, jest bezsilny. Rozmawiam ze swoimi uczniami na ten temat, ale chyba nie za wiele mogę zrobić. Również wśród moich kolegów – księży widzę taką bezradność. Polecam ich oczywiście w modlitwie, również ludzi, którzy to nakręcają, ale nie mam dobrych pomysłów, jak się temu przeciwstawić. (…) W naszych rozmowach między księżmi dominuje pogląd, że to się raczej będzie nasilać.” ks. Tomasz Chruścik, wpolityce.pl

Podobnego zdania jest współautor tej nagonki:

„Na naszych oczach Kościół przemienia się m.in. dzięki śp. Ruchowi Palikota w pajaca bitego ku radości tłumu”

Jerzy Urban, Nie

Mam jak najgorsze zdanie o duchowej roli katolicyzmu w kształtowaniu losów naszego narodu, ale nie można mu odmówić spełniania funkcji moralnego gorsetu dla większości Polaków. Z faktu, że był to tylko gorset zewnętrzny, bez głębi ducha i serca, nie wynika, że zniszczenie go przyniesie poprawę. Sceny, które z inicjatywy lokatora Pałacu Namiestnikowskiego rozegrały się na Krakowskim Przedmieściu przed smoleńskim krzyżem, nie pozostawiają nam w tej kwestii złudzeń – czeka nas okres zalewu barbarzyństwa.

Stan psychiczny społeczeństwa opisują trzy wektory – głupota, tchórzostwo i bezideowość.

„Trudno mi wręcz zrozumieć, jak to możliwe, że po 10 kwietnia 2010 roku ludzie uważający się za polskich patriotów mogą pleść bzdury o wyższości zagrożenia niemieckiego nad rosyjskim, a okraszać to jeszcze dyrdymałami o roszczeniach Izraela. Gdzież tu proporcje i elementarna wiedza o świecie. Dla nabycia rozumu najwyraźniej nie wystarczyło tym ludziom: ani 50 lat sowieckiej okupacji ani dwudziestolecie rządów moskiewskich miernot ani nawet zamordowanie naszych rodaków w Smoleńsku. Trzeba pytać: co jeszcze Rosja miałaby uczynić, by Polacy wreszcie zmądrzeli?

Aleksander Ścios, aleksanderscios.pl

„Przykładem jest zachowanie lokatora Belwederu, który najpierw wypowiadał się przeciwko referendum, a nawet przygotował projekt noweli utrudniającej odwoływanie lokalnych kacyków, a dziś deliberuje o „obywatelskiej demokracji” i wysyła tow. Nałęcza w roli tłumacza „z polskiego na nasze”. Na tym przecież polega klasyczna „mądrość etapu”, wsparta na wierze w głupotę polskiego społeczeństwa.”

Aleksander Ścios, j.w.

„Ludzie nie szli nie z powodu braku plakatów, tylko ze strachu. Każdy, z kim rozmawiałem, wiedział, że jest referendum i gdzie jego komisja wyborcza, ale podważał sens, czyli racjonalizował własny strach. Powszechny strach i służalczość powinny być punktem wyjścia analiz.(…) Strach jest najważniejszym instrumentem rządzenia w III RP, a nie jakieś argumenty.”

Józef Darski, naszeblogi.pl

„Zdrada 1989 udowodniła ludziom, że walka o zmiany całościowe nie ma sensu, bo będą wykiwani. Nie dobro wspólne zatem gwarantuje poprawę losu, tylko podczepienie się pod perspektywicznych rozdrapywaczy. Podczepią się nieliczni, ale większość ma nadzieję, co wywołuje postawy: ja będę tym, kto potrafi się urządzić.” Józef Darski, j.w.

Mamy więc głupie, bezideowe i tchórzliwe społeczeństwo, nieudolne bądź serwilistyczne elity i spróchniały, wykiwany w grze z Putinem kościół.

Rozwiązania pozorne lub płytkie

1) Nawrót do kościoła i odnowa duchowości.

To najczęściej powtarzane na prawicy zaklęcia. Co bardziej zaślepieni wyznawcy tej drogi wskazują nam przykład Węgier, gdzie rzekomo w wyniku odmawiania różańca… protestanci doszli do władzy i na poważnie wzięli się za sanację swego państwa. My nie mamy najmniejszych szans na pójście drogą Orbána, bo nie mamy zaplecza w postaci prawie dwóch milionów (16% populacji) członków patriotycznie nastawionego kościoła reformowanego, który od XVI w. jest ostoją węgierskości – pielęgnował ją w obliczu ataków Turków, Austryjaków i komunistów. Nasze kadry patriotyczne trafnie opisał mózg „Gazety Polskiej”:

„Gdybym był płk. SB i ruskim agentem, przypilnowałbym, by PiS jednak wygrał wybory parlamentarne, bo jego kadry są gwarancją całkowitego bezpieczeństwa systemu i takiej kompromitacji w sytuacji katastrofy gospodarczej, że żadnej już partii antysystemowej nie będzie NIGDY.”

Józef Darski, j.w.

Aleksander Ścios idzie jeszcze dalej:

„PiS wprawdzie dobrowolnie przyjął rolę „konstruktywnej” opozycji, jednak na straży tej postawy stoją zastępy „naszych” autorytetów, doradców, ekspertów i publicystów. To ci ludzie, z których większość doskonale funkcjonuje w obecnym systemie, dbają o „przestrzeganie standardów demokracji” i są głównymi piewcami „ewolucyjnych przemian”.

aleksanderscios.pl

Warto dodać, że ci ludzie, „nasze prawicowe kadry”, mają usta pełne religijnych frazesów i uważają się za przykładnych katolików. Za takich też uchodzą w odbiorze społecznym. Jaskrawym, ale bynajmniej nie odosobnionym, przykładem jest desygnowany przez Jarosława Kaczyńskiego na premiera Kazimierz Marcinkiewicz, który głosząc na rekolekcjach dla polityków nauki o świętości małżeństwa, miał romans z Isabel. Widać wyraźnie, że katolicyzm ani wewnętrznie (sumienie), ani zewnętrznie (ostracyzm, dyscyplina kościelna) nie przeszkadza prawicowym elitom w prowadzeniu podwójnego życia. Takie charaktery z pewnością nie poprowadzą narodu do sanacji…

Kościół hierarchiczny kontynuuje tymczasem tradycję „walki z komunistami”, będąc z nimi w głębokiej komitywie. Najpierw potępił w roku 1950 Żołnierzy Wyklętych i zagwarantował sobie prawne i ekonomiczne możliwości funkcjonowania w ludowej ojczyźnie, potem wsparł Gomułkę w okiełznaniu rewolucyjnych nastrojów, by na koniec pomóc wykastrować zryw Solidarności i przekazać przy okrągłym stole władzę… komunistom – tym razem z przedrostkiem „post”. Pokładanie wiary w zdolnościach sanacyjnych tego rodzaju ludzi jest więcej niż zbrodnią – jest czystą głupotą.

Religijność pospolita, ludowa też nie stanowi podstaw do odnowy. Większość Polaków to pokropieni wodą święconą poganie, którzy nie mają większego pojęcia o chrześcijaństwie. Już dawno ten rodzaj „pobożności” opisał trafnie anonimowy poeta z czasów saskich:

Ukrajemy szyneczki, umaczamy w chrzanie; jakżeś dobrze uczynił, żeś zmartwychwstał, Panie!”

 

Jeśli kogoś nie przekonują powyższe argumenty, proszę spojrzeć na owoce. JP2 zapowiadał, że Polacy wchodząc do UE przyczynią się do jej reewangelizacji. Czy dziś znajdzie się jeszcze jakiś naiwny, który będzie dalej podtrzymywał ten nonsens? Po wejściu do UE Polska wydała Palikota z 10% poparciem, a Owsiak gromadzi corocznie pół miliona młodzieży! To jest prawdziwe pokolenie JP2!

Polski katolicyzm nie ma żadnego pomysłu ani potencjału do duchowej odnowy narodu. Hierarchowie będą cicho siedzieli na smyczy Putina i Komorowskiego. Od czasu do czasu wytypują jednego czy dwóch do powiedzenia paru ostrzejszych słów, by patriotyczna gawiedź nie straciła wiary w mit „kościoła z narodem”, a potem z powrotem zasiądą w przedsionkach rydwanu władzy.

2) Archipelag polskości

Profesor Zybertowicz rzucił hasło archipelagu polskości, który ma zbudować sieć kontaktów pomiędzy rozdrobnionymi środowiskami propaństwowymi, pokazać ich siłę i atrakcyjność oraz uzbroić w zdobycze współczesnej socjologii i psychologii. O utopijności tego projektu pisałem na łamach „iPP” w maju 2012 roku w tekście „RAFY NA DRODZE ARCHIPELAGU POLSKOŚCI”, więc teraz ograniczę się tylko do „żołnierskiej” opinii Józefa Darskiego:

„…rady Zybertowicza, by dyskutować i przekonywać, są do d…. Sam swojej nauczycielki nie przekonał, gdy ze strachu go zaatakowała. Ale rad udziela chętnie na dziesiątkach spotkań akurat z tymi, którzy się nie boją i którzy stanowią MNIEJSZOŚĆ. 2-3 mln to ZA MAŁO. Tym bardziej, że są to ludzie wyklęci, w większości emeryci, którzy nie mogą stracić pracy.”

naszeblogi.pl

3) Leczenie narodowego obłędu Zychowiczem

Ta metoda jest mi najbliższa, choć niestety również nieskuteczna. Red. Piotr Zychowicz przejął pałeczkę od wielkich umysłów w rodzaju Józefa Mackiewicza czy prof. Pawła Wieczorkiewicza i zdecydował się na leczenie prawdą narodowych mitów historycznych. Faktem jest, że do młodych ludzi to przemawia i otwiera im oczy na głupotę przodków. Pytaniem zasadniczym jest jednak źródło tej głupoty czy, jak to ujmuje Zychowicz, „mistycznych skłonności samobójczych”. Jeśli go nie odkryjemy i nie usuniemy, to nawet poprawna ocena II wojny światowej nie pomoże nam w mądrym kształtowaniu współczesności. Jako naród musimy zrozumieć, co stało się w punkcie kulminacyjnym naszej państwowości, gdy byliśmy panami Moskwy, a w czterdzieści lat potem zniknęliśmy z mapy świata. Od potopu szwedzkiego próbujemy się podnosić, ale każda kolejna inicjatywa ponosi klęskę albo jest bardzo nietrwała. Warto przy tej okazji sięgnąć do opinii byłego sowieckiego speca od „pokojowej wojny”, jaką po klęsce II wojny światowej przyjął do swego arsenału komunizm (piszę klęsce, bo w zamierzeniu Stalina ta wojna miała przynieść mu dominację nad całym światem). Otóż sowieci, nie mogąc podbić świata militarnie, przenieśli swoje działania w obszar dywersji ideologicznej, a precyzyjniej ideowej. Celem komunistycznych imperialistów jest obecnie moralna demoralizacja i destrukcja zachodnich społeczeństw. Zaskakująca jest jednak obrona, na jaką wskazuje Bezmienow:

„Idee poruszające społeczeństwo i utrzymujące ludzkość jako społeczność istot ludzkich to inteligentni moralni agenci Boga. Fakty, prawda materialna mogą stanowić wiedzę lub nie. Nawet najbardziej zaawansowane technologie i komputery nie są w stanie zabezpieczyć społeczeństwa przed rozpadem i ostatecznym wyginięciem. (…) Nigdy nie spotkałem osoby, która powie: „2×2=4 to prawda i za tę prawdę jestem gotów zginąć.” Ale miliony oddały swoje życie, wolność, majątek – wszystko! – dla kogoś takiego, jak Bóg, jak Jezus Chrystus. (…) Jest coś niematerialnego, co porusza społeczeństwo i co pomaga mu przetrwać. To działa też w drugą stronę – w momencie, w którym prawdę z poziomu 2×2=4 czynimy przewodnią zasadą naszego życia, naszej egzystencji, umrzemy. Wiara w Jezusa Chrystusa jest jedyną metodą, by uchronić się przed przewrotem ideologicznym.”

Polscy ateiści zaprosili niedawno czołowego amerykańskiego ewolucjonistę prof. Jerrego Coyne’a, który jasno zdefiniował cel wojującego ateizmu: zniszczyć wiarę w Jezusa Chrystusa. Inne religie – buddyzm, konfucjanizm itp. – nie przeszkadzają mu. W świetle wniosków Bezmienow łatwo sobie odpowiedzieć, dlaczego.

Historyczna prawda, choć konieczna do ozdrowienia narodu, sama jednak nie wystarczy. Kluczem jest Prawda przez duże „P”- czyli prawda duchowa o Jezusie Chrystusie!

Metoda naprawy RzeczYpospolitej

Jest ona zdumiewająco prosta. Symbolicznie przedstawił ją Jezus:

Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? Na nic więcej już się nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana.

Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze.

Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim, którzy są w domu. Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. Mat. 5:13-16

By narody nie błądziły w ciemności, potrzebują ludzi, których Jezus nazywa solą ziemi lub światłością świata. Dodatkowo ci ludzie muszą być widoczni, wyeksponowani, by inni mogli się na nich orientować. Mówiąc językiem współczesnej socjologii, naród musi mieć światłe elity i one muszą dysponować narzędziami medialnego oddziaływania na społeczeństwo. Ta zasada działa w świecie materialnym niezależnie od poziomu duchowego czy wiary elity. Ludzie prości, a takich jest ponad 95% (szacunek prof. Kazimierza Dąbrowskiego), potrzebują drogowskazów. Od tego, jakie to będą drogowskazy, zależeć będzie ogólny stan mentalny społeczeństwa. Pytanie o naród to w rzeczywistości pytanie o jednostki, które on naśladuje. Te wzorcowe jednostki mogą albo same się przebić do uwagi większości, albo zostać jej zasuflowane. Media głównego ścieku pełnią właśnie tę rolę suflowania narodowi autorytetów. Majstersztykiem kreacji tego rodzaju jest Jerzy Owsiak – człowiek, którego można posądzać o wszystko poza walorami intelektualno-moralnymi. A jednak to on jest „światłością” dla bardzo znacznej części polskiej młodzieży. Przykładem samodzielnego boju o uwagę „maluczkich” jest ks. Tadeusz Rydzyk. Ten nikomu nieznany jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych zakonnik w ciągu paru lat stał się punktem odniesienia dla kilku milionów polskich katolików – i to niezależnie, a nawet wbrew, elitom formalnym (biskupom) tego kościoła.

Na ważność kształtowania elit w społeczeństwie zwrócił też uwagę Antonio Gramsci, komunistyczny ideolog z Włoch zniechęcony brakiem postępu walki komunistycznej w latach dwudziestych XX w. Jego myśl dobrze scharakteryzował Dariusz Rohnka w książce „Fatalna fikcja. Nowe oblicze bolszewizmu – stary wzór”:

„Gramsci odkrył istotny mechanizm, który rządzi współczesnym społeczeństwem: o zakresie wpływów nie decyduje wyłącznie władza polityczna, ale także instytucje społeczne, kulturalne, religijne. Zwycięstwo w tych obszarach aktywności zapewni również władzę polityczną. Potrzebny jest „długi marsz poprzez instytucje” – media, uniwersytety, kościoły, centra władzy i kultury.

Mamy więc zgodne świadectwo Biblii i komunistycznego ideologa, że „kadry są najważniejsze” i że los narodu kształtują ci, którzy są „na świeczniku” instytucji oddziaływujących na masy.

Sprawa ratunku dla Polski wydaje się więc prosta – wystarczy, że naszymi ludźmi obsadzimy wszystkie „świeczniki”. Tu jednak zaczynają się schody, jak mawiał adiutant Józefa Piłsudskiego, gen. Wieniawa-Długoszowski.

Po pierwsze, obóz patriotyczny zaaferowany jest walką polityczną i nie dostrzega jej wtórności wobec walki ideologicznej. Nie umie wygrać walki politycznej i zamiast wyciągnąć z tego wnioski, wali głową w mur jeszcze mocniej…

Są nieliczni, którzy rozumieją fundamentalną rolę „długiego marszu przez instytucje”, ale napotykają na problem wierności. Cóż z tego, że wypromujemy „naszych” na kluczowe stanowiska, jeśli szybko przechodzą oni na „drugą stronę”? Klasycznym przykładem takiego obrotu sprawy jest droga Wiesława Walendziaka, wielkiej nadziei katolickiej prawicy (szef TVP i Kancelarii Premiera w rządzie Buzka), którego kariera zakończyła się w… Prokom Investments Ryszarda Krauzego.

Mamy więc podwójny problem – prawie nikt w Polsce nie zajmuje się formacją młodych elit zdolnych do „długiego marszu przez instytucje”,, a ci nieliczni, którzy to robią, nie mają sposobu, by kształtować „rycerzy o niezłomnym sercu”.

Do ukształtowania prawdziwie niezłomnego serca potrzebne są dwa czynniki. Pierwszy to osobiste odrodzenie duchowe. Każdy człowiek jest z natury grzeszny, czyli nieodporny na pokusy. Inaczej mówiąc – każdy ma swoją cenę. Jedynym antidotum na tę przypadłość jest nowe narodzenie następujące w wyniku uwierzenia w Jezusa, w Jego zastępczą śmierć na Krzyżu za moje grzechy. Podkreślam – nie za „nasze”, ale za MOJE grzechy. W ten właśnie sposób człowiek staje się solą ziemi i światłością świata. Drugim warunkiem jest realne doświadczanie wspólnoty z innymi rycerzami. Ta wspólnota musi być na tyle atrakcyjna, by rycerz z jednej strony widział sens walki dla niej, a z drugiej bał się wykluczenia z tego elitarnego kręgu. Taką wspólnotę może zapewnić jedynie Kościół Nowego Testamentu, ale nie w rozumieniu instytucji, ale żywej, organicznie funkcjonującej społeczności.

Tylko tak ukształtowani i ciągle wspierani młodzi ludzie mogą wykonać stojące przed nami zadanie „długiego marszu przez instytucje”, by zbudować prawdziwie Wolną Polskę.

Tyle teorii. Czas na praktykę. Zrealizowanie powyższego scenariusza w Polsce dla wielu wydaje się czczą mrzonką – płytki, ludowy katolicyzm narodu, elity patriotyczne fanatycznie przywiązane do katolicyzmu i traktujące wrogo biblijnych chrześcijan, skompromitowane kosmopolityzmem i kolaboracją z komunistami kościoły protestanckie, brak zaplecza intelektualnego, materialnego i medialnego – można by jeszcze długo wymieniać bariery. Wielkie rzeczy zaczynają się jednak od małych, lekceważonych przez ludzi zjawisk. Na początku musi być myśl, wizja – i tę już mamy. Potem musi pojawić się człowiek, który zapali innych i zorganizuje ich, by ideały „z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość”.

Dwa lata temu z młodzieżą z kościoła, który prowadzę, dużo rozmawialiśmy o zmienieniu Polski. Zrodził się pomysł stworzenia ruchu, który będzie łączył konserwatywne wartości z nowoczesną formą wyrazu; który połączy wartościowych ludzi zarówno w sieci, jak i w realu; który da każdemu, niezależnie od tego, skąd startuje, szansę na kolejny krok wzwyż w rozwoju duchowym i intelektualnym; który doprowadzi do wyłonienia się nowej elity dla Polski. Tak powstał Twój Ruch.

Jeszcze kilka tygodni temu nikt by się nie spodziewał, że dowie się o nim cała Polska. Odczytuję to jako przejaw Bożego błogosławieństwa – choć mam świadomość zaistnienia w tym całkiem ludzkich, nawet złych interesów. To tylko dowodzi, że Bóg jest prawdziwym Panem historii, a „serca królów są w jego ręku”. (Przyp. 21:1 )

Jeśli dobrze odczytuję zamiary Boga, kolejnym krokiem powinien być odzew ludzi z całej Polski, którym to samo w duszy gra. Zamiar, przed którym stoimy, jest wielki. To przerasta siły garstki ludzi, którzy aktualnie tworzą Twój Ruch. Ale jestem przekonany, że Bóg ma jeszcze w naszym narodzie wystarczające zasoby – zarówno ludzi o rycerskich sercach, jak i środków materialnych – by odwrócić bieg historii. Nie udało się naszym Przodkom, ale my nie jesteśmy deterministycznie skazani na klęskę czy emigrację. Musimy się tylko spotkać, zorganizować i zwyciężyć.

Na rozgrzewkę Bóg dał nam za przeciwnika Palikota z jego spirytusowymi milionami i rzeszą głośnych wesołków. To jest „chrzest bojowy” Twojego Ruchu i sprawdzian, na jakie poparcie w narodzie możemy liczyć. Niebawem okaże się, kto z naszych Rodaków uświadomi sobie, że „Bóg czeka na Twój ruch”?

Miejcie nadzieję!… Nie tę lichą, marną

Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,

Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno

Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.

 

Miejcie odwagę!… Nie tę jednodniową,

Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska,

Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową

Nie da się zepchnąć ze swego stanowiska.

 

Miejcie odwagę… Nie tę tchnącą szałem,

która na oślep leci bez oręża,

Lecz tę, co sama niezdobytym wałem

Przeciwne losy stałością zwycięża.

 

Przestańmy własną pieścić się boleścią,

Przestańmy ciągłym lamentem się poić:

Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią,

Mężom przystało w milczeniu się zbroić…

 

Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje

I przechowywać ideałów czystość;

Do nas należy dać im moc i zbroję,

By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość

 

Adam Asnyk

 

Strach jest najważniejszym instrumentem rządzenia w III RP, a nie jakieś argumenty. Dyskurs służy tylko racjonalizacji (usprawiedliwieniu) tchórzliwych zachowań. Kluczowym problemem jest więc ośmielenie ludzi, złamanie bariery strachu, a nie przekonywanie do słusznych tez, bo co komu po słuszności bez pracy i z sądem na karku. Inaczej można się bawić w kartki wyborcze ad Calendas Graecas, czyli do usranej śmierci. Mamy totalitaryzm, który używa metod w naszej sytuacji najskuteczniejszych. Jak się okażą nieskuteczne – użyje tradycyjnych, a na razie nie ma potrzeby.

Józef Darski, naszeblogi.pl