Przeczytasz tekst w ok. 6 min.

Marta Cuberbiller

Chrześcijanie i przeciwnicy chrześcijaństwa od dawna zastanawiają się nad relacją nauki do religii, zwłaszcza odkąd nauka zaczęła odnosić wielkie sukcesy i zaczęła się cieszyć autorytetem poznawczym. Bo jeśli istnieją dwa źródła wiedzy na temat rzeczywistości wokół nas, musi pojawić się pytanie, czy rezultaty ich obu są zgodne, a jeśli nie są, to której ze stron należy bardziej ufać? Istnieją dwie grupy myślicieli, którzy wypowiadają się na temat relacji nauki i religii.

Jedna z tych grup, bardzo liczna, głosi, że religia dotyczy sfery wiary, a nauka – sfery wiedzy, więc z samej swojej natury nie mogą rywalizować, mogą jedynie się uzupełniać. Tak uważał papież Jan Paweł II: „Nauka i wiara poruszają się po dwóch odrębnych i autonomicznych trajektoriach, lecz sama ich natura wyklucza wszelką kolizję między nimi. Jeśli dochodzi do pewnych tarć, to są one oznaką godnej ubolewania patologii”.[1] Ale metafora ta jest niejasna – pomijając w tym miejscu sprawę, że wiara i religia nie są tym samym, można zadać pytanie, czego dotyczą nauka i wiara, że ich „trajektorie” są odrębne i autonomiczne? Tę odrębność dopiero należy wykazać.

W sukurs papieżowi podążył wybitny paleontolog amerykański, i żeby było śmieszniej, zarazem ateista, Stephen Jay Gould, przedstawiając tzw. zasadę NOMA (non-overlapping magisteria), niezachodzących na siebie magisteriów. Użyte tu słowo „magisterium” pochodzi z łacińskiej nazwy „Magisterium Ecclesiae”, czyli „Urząd Nauczycielski Kościoła”. Skrót NOMA powinno się więc tłumaczyć jako „niezachodzące na siebie urzędy nauczycielskie”, gdzie przez urzędy nauczycielskie należy rozumieć ostateczne, najwyższe autorytety poznawcze.

Gould uznał po prostu, że „Nauka próbuje dokumentować fizyczny charakter naturalnego świata i tworzyć teorie, które koordynują i wyjaśniają owe fakty. Religia działa w równie ważnym, lecz zasadniczo odmiennym obszarze ludzkich dążeń, znaczeń i wartości”.[2] Zasada NOMA jest więc zakazem mieszania się nauki w sprawy religii i religii w sprawy nauki. Z pozoru zasada ta jest symetryczna, wymaga tego samego od obu stron – żeby nie mieszały się w nie swoje sprawy. Ale praktycznie ogranicza ona tylko religię, zabrania bowiem ludziom wiary wypowiadania twierdzeń o empirycznie wykrywalnej działalności Boga w świecie, na przykład o tym, że świat został stworzony. Zasada ta nie wyklucza istnienia bytów nadprzyrodzonych, byleby nie przyjmowano twierdzenia, że ingerują one w przebieg zjawisk przyrodniczych, bowiem tylko nauka dostarcza wiedzy empirycznej na temat świata. Mówiąc innymi słowami, zasada NOMA zabrania religii mówić o cudach. Wyklucza tym samym religie teistyczne, pozostawiając jedynie religie deistyczne. (Warto tu przypomnieć, że deizm – pogląd, że istnieje Bóg, ale po stworzeniu nie działa w świecie przez siebie stworzonym, tylko mu się przygląda – jest uznany za herezję przez wszystkie wyznania chrześcijańskie. A takie religie, jak chrześcijaństwo, islam i judaizm, są teistyczne – Bóg nie tylko stworzył świat, ale i przynajmniej od czasu do czasu w nim działa).

Dziwne, ale propozycja Goulda spotkała się z dużą aprobatą teologów i filozofów różnych wyznań. Ks. prof. Andrzej Bronk, emerytowany dziś profesor filozofii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, uznał na przykład, że „Twierdzenia i teorie naukowe wprost ani nie wspierają religii, ani jej nie zagrażają, gdyż nadprzyrodzona rzeczywistość, do której odnosi się religia, leży poza ich możliwościami poznawczymi”.[3] Owszem, nadprzyrodzona rzeczywistość z definicji leży poza możliwościami poznawczymi nauk przyrodniczych, ale czy religia odnosi się jedynie do rzeczywistości nadprzyrodzonej? Czy Nowy Testament dla przykładu nie mówi o działalności Jezusa w specyficznych politycznych i społecznych warunkach Palestyny I wieku n.e.? Czy nie znajdziemy tam opisu aktywności pierwszych chrześcijan? Podobnie, a nawet bardziej, jest też ze Starym Testamentem.

Dla chrześcijan wycofanie się religii z mówienia czegokolwiek faktualnego o świecie jest absolutnie nie do przyjęcia. Fundamentem chrześcijaństwa jest bowiem jedno z takich twierdzeń. Mówi o tym apostoł Paweł: „Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1 Kor. 15:13-14). Chrześcijaństwo nie może być ograniczone jedynie do etyki. Oczywiście, Biblia nie jest podręcznikiem naukowym, ale nie jest też tak, by niczego o świecie nie mówiła. Mówi na przykład, że w I wieku n.e. w Palestynie narodził się z dziewicy, żył i umarł pewien Człowiek, który po trzech dniach zmartwychwstał. Biblia mówi zarówno o świece nadprzyrodzonym, jak i doczesnym. Zbiory twierdzeń nauki i religii krzyżują się.

Skoro nie da się odseparować zupełnie nauki od religii, bo obie strony czasami wypowiadają się o tym samym, to trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy są w tym zgodne? Wydawałoby się, że odpowiedź negatywna jest oczywista. Religia mówi o stworzeniu świata, życia na Ziemi i człowieka, a nauka mówi, że świat powstał przypadkowo z fluktuacji próżni, życie powstało samo na drodze tzw. ewolucji chemicznej, a człowiek po wielu setkach milionów lat wyłonił się z wcześniej istniejących form życia wskutek działania przypadkowych mutacji genetycznych i wyłapującego korzystne zmiany doboru naturalnego. A jednak istnieje licząca się grupa chrześcijan, która wbrew tej oczywistości forsuje odpowiedź pozytywną: nauka i religia muszą być zgodne. To zwolennicy poglądu, że Bóg napisał dwie księgi, Pismo Święte oraz księgę stworzenia, czyli księgę przyrody. A skoro obie księgi napisał ten sam Autor, to nie mogą one być niezgodne.[4] Tej koncepcji poświęcił artykuł Jason Lisle, pracownik Instytutu Badań Kreacjonistycznych (Institute for Creation Research) w Dallas w Teksasie, a z wykształcenie doktor astrofizyki (stopień zdobył na Uniwersytecie Colorado).[5]
Lisle informuje, że zwolennicy koncepcji dwu ksiąg powołują się na tekst z Listu do Rzymian (1:20), który uczy, że przymioty Boga są widzialne w przyrodzie. Wynika z tego, że o Bogu można dowiadywać się zarówno przy pomocy Pisma, jak i nauki.[6] Ale czy naprawdę przyrodę – pyta Lisle – można traktować jako księgę? I co robić, gdy istnieje wyraźna rozbieżność między nauczaniem Biblii i „odczytaniem” przyrody? Dodajmy do pytań Lisle’a następne. Czyżby każdą z tych ksiąg napisał inny autor? A jeżeli jednak ten sam, to czy pisząc drugą księgę, zapomniał, co napisał w pierwszej?

Obrońcy koncepcji dwu ksiąg prezentują w tym miejscu łatwe z pozoru wyjaśnienie: konflikt między nauką a Biblią jest nierzeczywisty, jest wywołany błędną interpretacją jednej lub drugiej księgi. Obie księgi są nieomylne, ale nasze ich interpretacje już takie nie są. Właściwa interpretacja Pisma Świętego – mówią – musi więc odpowiadać interpretacji przyrody.

Dr Lisle zwraca jednak uwagę, że w przypadku widocznej niezgodności twierdzeń praktyka zwolenników koncepcji dwu ksiąg jest jednostronna: zmieniają oni tylko interpretację Pisma Świętego, by dopasować ją do orzeczeń nauki. I tak, skoro – jak twierdzą – księga przyrody ujawnia, że całe życie ewoluowało przez parę miliardów lat od wspólnego przodka, to opisy stworzenia w Księdze Rodzaju – mówią – należy rozumieć metaforycznie. Tyle że – ocenia dr Lisle – interpretowanie Biblii w świetle jakiejś innej „Bożej księgi” jest cechą charakterystyczną sekt religijnych.

Popularna w chrześcijaństwie koncepcja dwu ksiąg w rzeczywistości jest błędna – twierdzi dalej dr Lisle – a powód tego jest prosty: przyroda nie jest księgą, składa się z rzeczy i zdarzeń, a nie ze zdań. W związku z tym nie da się jej czytać i interpretować. Można ją badać i dowiadywać się o niej (a także – jak widzieliśmy wyżej – o widzialnych przymiotach Boga), ale nie odczytywać jakieś znaczenia słów i twierdzeń lub intencję autora, co robimy stale, gdy mamy kontakt z prawdziwą książką. Co znaczy skała lub skamieniałość? Takie pytanie nie ma sensu. Mówi się wprawdzie o zapisie kopalnym, ale to metafora, bo zapis jest pisemnym ujęciem wiedzy o faktach lub zdarzeniach. Same skały i skamieniałości nie mają charakteru pisanego i dlatego nie mogą być zapisem w dosłownym sensie.

Ale Biblia – zwraca uwagę dr Lisle – ma zapisane na swoich kartach najbardziej kluczowe wydarzenia z historii świata przyrodniczego i historii człowieka. Bóg wiedział, że ludzie nie zrozumieją właściwie otaczającego ich świata bez odpowiedniego wprowadzenia, bez wyznaczenia kierunku prowadzenia badań.[7] Zaczynając od nieprawdziwych założeń, że świat powstał sam, podobnie życie i człowiek, bez mocy stwórczej Boga, skończą na wymyślaniu fantastycznych teorii naukowych. Jeśli badania naukowe mają dostarczyć wiarygodnych wyników, muszą być prowadzone w świetle jasnego nauczania Pisma Świętego. Bóg bowiem napisał tylko jedną księgę – Biblię.

Marta Cuberbiller

(Jason Lisle, „The Two-Book Fallacy”, Acts & Facts, January 2013, vol. 42, no. 1, s. 9.)

[1] Jan Paweł II, „Przemówienie do pracowników nauki w Erice, 8 maja 1993 r.”, Osservatore Vaticano 1993, nr 154, s. 13 (cyt. za: Abp Józef Życiński, Bóg i ewolucja. Podstawowe pytania ewolucjonizmu chrześcijańskiego, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 2002, s. 7).

[2] Tamże, s. 10.

[3] Andrzej Bronk, „Religia a nauka”, w: Religia. Encyklopedia PWN, t. 8, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2003, s. 414 [410-416].

[4] Pomysł ten nazywa się też teorią podwójnego objawienia (por. Henry M. Morris, The Biblical Basis for Modern Science, Master Books, Green Forest, AR 2002 s. 37-39).

[5] Jason Lisle, „The Two-Book Fallacy”, Acts & Facts, January 2013, vol. 42, no. 1, s. 9.

[6] Tekst Rzym. 1:20 jest dodatkowym powodem, by odrzucić cytowaną wyżej opinię ks. prof. Bronka.

[7] W poprzednim tekście z tego cyklu wspominałam o możliwości różnego wytyczania kierunku badań, czyli o czymś, co uczeni i filozofowie nauki nazywają interpretatywną ramą roboczą lub epistemicznym układem odniesienia (por. Marta Cuberbiller, „Metodologiczne korzyści z istnienia teorii kreacjonistycznych”, Idź Pod Prąd 2013, nr 4 (105), s. 8).

Idź Pod Prąd 2013, nr 106 (maj), s. 12-13.