Przeczytasz tekst w ok. 2 min.
W dniu dzisiejszym w IPN miała odbyć się konfrontacja Lecha Wałęsy i Sławomira Cenckiewicza. Pan Cenckiewicz, chcąc uszanować śmierć syna Wałęsy, kilka dni temu zapowiedział, że zrezygnuje z udziału w spotkaniu.

Lech Wałęsa natomiast przybył do IPN-u, gdzie przez kilka godzin dowodził swej niewinności. Jego linia obrony to dalsze powtarzanie, że komunistyczna Służba Bezpieczeństwa sfabrykowała dokumenty, które wskazują na jego agenturalną przeszłość, on sam jest zaś czysty jak łza.

Lech Wałęsa wpadł na nowy pomysł, jak wytłumaczyć swoją agenturalną przeszłość. Otóż „Bolek” to nie był jego pseudonim, tylko nazwa własna aparatury podsłuchowej, której źli esbecy używali, aby nagrywać jego rozmowy z innymi działaczami opozycji.

Gdziekolwiek byłem, to wszędzie miałem podsłuch. Mam na to dokumenty – podsłuch, ta maszyneria, nazwana była „Bolek”. Materiały, które potem przepisywano z tego podsłuchu, wszędzie nazywano „Bolek”, teczka, która gromadziła te materiały, nazywała się „Bolek”. Sprawa, którą mieli mi zrobić, też nazywała się „Bolek”. W pewnym momencie przekręcili to na donosy, a to były odpisy naszych rozmów wewnętrznych – powiedział Wałęsa.

– To było wykorzystywane, wzywali nas po kolei i tak było to przygotowane, że mówili rzeczy, o których mówiliśmy między sobą. To miało zamiar, aby nas pokłócić i ja wszystkich podejrzewałem, że kablują na mnie, bo ja mówiłem temu, a oni mi o tym mówią na przesłuchaniu. (…) Tym sposobem nas rozbito w 1970 r., zaczęliśmy podejrzewać gdzieś w 1975-76 r., że coś tu nie gra. Że jest jakaś pakamera, by tam podsłuchiwać. Mamy na to dowody. I do dzisiaj niektórzy w dalszym ciągu uważają, że to było kablowanie. A to żadne kablowanie. To była gra bezpieki, żeby nas rozwalić i rozwalili nas – tłumaczył były prezydent.

Uważamy, że naszym widzom nie jest potrzebny żaden dodatkowy komentarz do tej sprawy. Przypominamy tylko, że dzisiaj nie jest 1 kwietnia.