Przeczytasz tekst w ok. 2 min.
W piątek zakończyła się wizyta prezydenta Chin Xi Jinpinga w Stanach Zjednoczonych. Przebiegła ona zdecydowanie nie po myśli komunistycznego przywódcy. Amerykański prezydent przyjął go w prywatnej rezydencji na Florydzie.

O spotkanie zabiegała strona chińska. Prezydentowi Chin zależało na sukcesie w  relacjach z najmocniejszym światowym graczem przed zjazdem Komunistycznej Partii Chin, który ma odbyć się w jesieni.

 

Komunistyczny przywódca chciał uzyskać poparcie Trumpa dla projektu Nowego Jedwabnego Szlaku oraz deklarację, że Ameryka nie będzie ingerować w sprawy Tajwanu, Tybetu czy przestrzegania praw człowieka w Chinach. Spodziewano się, że w zamian zaoferuje duże inwestycje w Stanach Zjednoczonych.

 

Donald Trump miał inne plany. Jeszcze przed spotkaniem podgrzał atmosferę jasnym stwierdzeniem, że jeśli Chiny nie pomogą załatwić sprawy Korei Północnej, to sam się tym zajmie.

 

Jeśli Xi Jinping wątpił w determinację Trumpa, to na pewno zmienił zdanie, kiedy wstając od stołu po kolacji prezydent USA poinformował go o przeprowadzonym właśnie ataku na syryjską bazę lotniczą. Wszelkie wątpliwości rozwiało wysłanie w sobotę w rejon Korei Północnej grupy uderzeniowej marynarki wojennej z lotniskowcem USS Carl Vinson na czele.

 

Trump mówił co prawda wiele ciepłych słów o relacjach z Xi Jinpingiem, ale postawił go w bardzo niekomfortowej roli biernego obserwatora manifestacji amerykańskiej potęgi.

 

Chiny liczyły na zmianę polityki amerykańskiej wobec Tajwanu. Już przed spotkaniem Biały Dom jednoznacznie twierdził, że w tej kwestii utrzyma dotychczasowe stanowisko. Podczas wizyty ze strony amerykańskiej ani razu nie padło sformułowanie o jednych Chinach. Prezydent Trump zwrócił za to uwagę na to, jak ważne jest przestrzeganie norm międzynarodowych na Morzu Południowochińskim. Podkreślił też znaczenie ochrony praw człowieka.

 

Wizyta pokazała jednak jasno różnicę w relacjach Amerykanów z różnymi państwami Azji. Premier Japonii Shinzo Abe podczas swojej niedawnej wizyty mieszkał w rezydencji Trumpa. Chiński komunistyczny przywódca był zakwaterowany w hotelu oddalonym o 10 kilometrów.

 

Biały Dom ogłosił przed wizytą, że „głównym celem spotkania jest ustanowienie ram do dalszych dyskusji dotyczących handlu i inwestycji” i to faktycznie uczyniono. W kwestiach handlowych obie strony zgodziły się ustalić 100-dniowy plan negocjacji. Dotychczas negocjacje handlowe prowadzono latami. Celem Amerykanów jest zmniejszenie deficytu handlowego z Chinami. Donald Trump wyrażał zaniepokojenie tym, jaki wpływ ma polityka Chin w sferze przemysłu, rolnictwa czy technologii na rynek pracy i eksport Stanów Zjednoczonych. Trump podkreślił, że Chiny muszą podjąć konkretne kroki, by wyrównać wzajemny dostęp do rynków.

 

Obie strony ustanowiły nowe ramy dla negocjacji na wysokim szczeblu. Będą one oparte na czterech filarach.  Dyplomacja i bezpieczeństwo, ekonomia, ściganie przestępców i cyberbezpieczeństwo oraz kultura i społeczeństwo.

 

Na konkretne ustalenia trzeba będzie jeszcze poczekać. Donald Trump zgodził się odwiedzić Chiny jeszcze w tym roku.