Przeczytasz tekst w ok. 7 min.

– Nieodpowiedzialne wypowiedzi premiera Morawieckiego mają swoje konsekwencje – zdemobilizowały społeczeństwo. Nie byłoby tego, co obecnie, gdyby zastosowano bardziej aktywną walkę z wirusem. Ale całą walkę zrzucono na społeczeństwo. (…) Największy problem polega na tym, że nie nauczyliśmy się rozpoznawać nosicieli wirusa. Liczbę tych, którzy już przeszli chorobę albo nadal są nosicielami, można by szacować na 300 tysięcy. Niech Ministerstwo w końcu zaopatrzy nas we właściwą, wydolną aparaturę! – mówi w wywiadzie dla telewizji Idź Pod Prąd Andrzej Sośnierz, poseł Porozumienia, były prezes NFZ. Poseł skomentował też poglądy swojego syna, Dobromira Sośnierza, wiceprezesa partii KORWiN: – Mój syn nie jest sowieckim pachołkiem. Rozmawiają Kornelia Chojecka i Eunika  Chojecka.

 


Eunika Chojecka: W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział pan: Państwo całkowicie pogubiło się w walce z koronawirusem. Czy nie boi się pan krytyki ze strony rządu? Jest pan przecież związany z obozem Zjednoczonej Prawicy.
Andrzej Sośnierz: Tu nie chodzi o strach. Uważam, że polscy politycy, mając jakiś pogląd, powinni o niego zabiegać. Rzeczywiście, moje wypowiedzi nie budzą zachwytu wśród kolegów, ale taka jest moja powinność jako posła, kiedy wiem, że można inaczej.
Mogę sobie pogratulować, że przewidziałem, że [przebieg epidemii] tak będzie się toczył. Już kilka miesięcy temu powiedziałem, że zwalczamy epidemię najgorzej spośród państw Unii. (…) Niektórzy mówią w Polsce o drugiej fali, ale przede wszystkim jeszcze nie skończyła się pierwsza. Męczymy się najdłużej, nie potrafimy gasić ognisk zakażenia. To właśnie jest moja krytyka – nie jesteśmy przygotowani, żeby normalnie funkcjonować. (…) Nie byłoby tego, co obecnie, gdyby zastosowano bardziej aktywną walkę. Ale całą walkę zrzucono na społeczeństwo. Tylko społeczeństwo zachowało się odpowiedzialnie. Pierwsze sukcesy, czyli to, że epidemia tak bardzo się nie rozprzestrzeniła, to wynik naszego zdyscyplinowanego zachowania społeczeństwa.
Kornelia Chojecka: Chciałabym przypomnieć słowa polityków Prawa i Sprawiedliwości, m.in. ministra Szumowskiego, który stwierdził, że „pójście na wybory jest bezpieczniejsze, niż na zakupy”, czy premiera Mateusza Morawieckiego przekonującego w lipcu, że koronawirus jest w odwrocie. Czy ci politycy powinni ponieść konsekwencje za swoje słowa?
A.S.: Minister Szumowski właściwie miał rację, zgadzam się z nim. W sklepie można się zarazić łatwiej niż na wyborach, na których było dużo wolnej przestrzeni, brak tłumów. Natomiast nieodpowiedzialne wypowiedzi premiera Morawieckiego mają swoje konsekwencje – zdemobilizowały społeczeństwo.

E.Ch.: Zbliża się 1 września. Polski rząd stwierdził, że obecna sytuacja pozwala na otwarcie większości szkół. Jak pan odniesie się do tego?
A.S.: Szkoły trzeba otworzyć. Trudno, żebyśmy mieli pokolenie wykształcone w czasie Covidu – pokolenie niedokształcone. Kształcenie zdalne niestety nie przynosi właściwych efektów. W związku z taką sytuacją ciągle wzywałem, abyśmy mogli się przygotować na normalne funkcjonowanie mimo epidemii. „Normalne funkcjonowanie” miałoby oprzeć się na przygotowaniu systemu wykrywania wszystkich potencjalnie zakażonych, izolowaniu ich od społeczeństwa i masowym wykonywaniu testów. Do tego trzeba było się przygotować tak, jak m.in. Korea [Południowa] – szybko i skutecznie tłumić każdego ognisko epidemiczne.
Niestety nie mamy przygotowanego ani systemu identyfikacji zakażonych, ani tłumienia [ognisk epidemii], ani odpowiednio rozbudowanej bazy laboratoryjnej. Jesteśmy po prostu nieprzygotowani do [otwarcia szkół]. (…)
Proponowałem system działania, niestety nie został on wdrożony. Obecnie również mam kilka propozycji. Moim zdaniem trzeba przyjąć taki schemat, że kiedy w placówce pojawi się choćby jedno ognisko epidemiczne, należy tę szkołę zamknąć, ale na tydzień. W dniu zamknięcia zrobić test wszystkim uczniom i wszystkim nauczycielom, powtórzyć go po 6 dniach, a po tygodniu dopuścić do normalnego systemu nauki tę większość, która otrzymała negatywne wyniki powtórzonego testu. Wtedy nauka przebiegałaby normalnie i w takiej szkole nie trzeba by było nawet nosić maseczek. Tydzień zamknięcia nie byłby dramatem dla systemu nauczania.
E.Ch.: Problem w tym, że kiedy np. w Stanach Zjednoczonych zdecydowano się na powrót dzieci do szkół, wykryto wśród nich aż 97 tysięcy zakażeń. Będzie bardzo trudno kontrolować szkoły, skoro wrócimy do normalnego nauczania.
A.S.: Ale porównajmy ludność Stanów Zjednoczonych a Polski. Niemniej jednak ciągle nie prowadzimy skutecznych wywiadów epidemiologicznych, w związku z czym mamy problem tzw. bezobjawowych nosicieli. Nie nauczyliśmy się ich wyłaniać, a oni gdzieś chodzą i zarażają.
Epidemia nie będzie tak groźna dla dzieci, jak dla ich dziadków. Wracamy do tego punktu – gdybyśmy skutecznie wyłapywali zakażonych i izolowali ich od społeczeństwa, to w szkołach również nie byłoby tylu zakażeń. Wtedy faktycznie zakażeni poddawani by byli kwarantannie, a póki co działamy trochę na oślep.
K.Ch.: Portal Wirtualna Polska opisuje tragiczną historię sześcioletniej Hani, która w kwietniu wraz z mamą zachorowała na koronawirusa. Do dziś przebywa w szpitalu. Lekarze określili jej przypadek jako najcięższy wśród dzieci. W czasie leczenia koronawirusa okazało się, że szpik dziewczynki przestał pracować, konieczny był przeszczep. Biorąc pod uwagę takie historie, co pan poseł powiedziałby tym, którzy twierdzą, że koronawirus nie istnieje?
A.S.: Koronawirus istnieje, to jest realność, z tym że nie jest to choroba aż tak ciężka. Grypa również przynosi liczne ofiary. Niestety ciężkie przypadki wśród dzieci będą się zdarzać, ale na szczęście są rzadkością.
Niemniej nie należy go lekceważyć, jednak światowa panika spowodowała paraliż gospodarki. Mamy na świecie dobre przykłady poradzenia sobie z epidemią: Korea, Islandia, Nowa Zelandia, wcześniej Australia, Estonia, Łotwa… sięgajmy po dobre, a nie złe przykłady. Polska nie ma takich zapasów finansowych, aby polską gospodarkę ciągle mrozić. To jest problemem.
E.Ch.: Warto tutaj wspomnieć Tajwan, który najlepiej poradził sobie z koronawirusem, pomimo że położony jest w bliskości komunistycznych Chin. Wiele razy mówiła o tym Hanna Shen [korespondentka IPP TV na Tajwanie – przyp. red.]. Jeśli chodzi o szkolnictwo, trzeba się zastanowić się, czy nie należy poprawić edukacji online, skoro nie jest taka, jaką byśmy chcieli, żeby była, zamiast otwierać szkół.
K.Ch.: W maju powiedział pan, że polski rząd podaje nieprawdziwie statystyki dotyczące epidemii. Kiedy w Polsce według oficjalnych statystyk było 20 tysięcy zakażonych, w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim” podał Pan, że w Polsce mamy 150 tysięcy zakażeń. Ile, według pana, jest obecnie zakażonych chińskim koronawirusem?
A.S.: Biorąc pod uwagę obecną śmiertelność, która wynosi ok. 1 % – jeśli zanotowano 2 tysiące zgonów, to zakażonych było 200 tysięcy, a może nawet więcej [według oficjalnych statystyk, stan na 18 sierpnia to niecałe 58 tys. zakażonych – przyp. red.]. W krajach Europy Wschodniej epidemia przebiega łagodniej, jest dużo mniejsza śmiertelność. Więc jeśli śmiertelność byłaby nawet niższa niż 1 %, to liczbę tych, którzy już przeszli chorobę albo nadal są nosicielami, można by szacować na 300 tysięcy. Dowodem tego mogą być wesela, na których zawsze znajdzie się ktoś, kto zaraża innych.
E.Ch.: W marcu przekazał pan Ministerstwu Zdrowia ofertę firmy, która współpracuje z Chinami. Czy traktuje pan komunistyczne Chiny jako kraj, z którym warto współpracować?
A.S.: To, czy mamy w Chinach do czynienia z komunizmem, to jest inne pytanie. Jest tam dyktatura, ale trudno to nazwać ortodoksyjnym komunizmem.
E.Ch.: Tak nazywa swoje państwo przewodniczący Chin, Xi Jinping krajem komunistycznym. Chinami rządzi Komunistyczna Partia Chin. To, że komunistyczni kacykowie mogą się bogacić, mając „wolny rynek”, nie oznacza, że nie jest to kraj komunistyczny.
A.S.: Wolny rynek i komunizm kłócą się ze sobą. Dlatego mówię, że jest to ustrój dziwny, totalitarny, dyktatorski, może i bezwzględny.
Ale jeżeli będę się topił, a koło ratunkowe rzuci mi komunista, to nie powiem: nie, dziękuję, poczekam na jakiegoś sprzymierzeńca. Czasami trzeba ocenić sytuację i nie byłbym przeciwny [współpracy z Chinami]. W przymusowym momencie czasem trzeba z tego skorzystać. Ale przede wszystkim jestem za promowaniem i rozwijaniem tego, co dzieje się w Polsce. Bo mamy już w Polsce, jeszcze nie do końca opracowane, testy – do czasu, kiedy my je w pełni opracujemy albo ktoś je opracuje, byłoby dziwne nie korzystać z koła ratunkowego, gdy sami się topimy i nie mamy innego wyjścia. Trzeba pracować nad tym, żeby kiedyś można było zaprzestać tej współpracy.
Ale nie trzeba się od razu na wszystko obrażać. Zresztą gdybyśmy wyeliminowali całą chińszczyznę, to nie wiem, jak wyglądałby nasz handel i rynek, bo chińskich produktów w różnych dziedzinach mamy w Polsce dużo. Niemniej bardzo dobrze byłoby skorzystać z polskich ofert, a taką opracowali już naukowcy z Gdańska. Tego mi brakuje, bo polski test jest TAŃSZY. Zadziwia mnie fakt, że specjalizujemy się w wynajdowaniu najdroższego sprzętu z całego świata, zamiast skupić się na swoim, tanim sprzęcie.
E.Ch.: Dodam, że komunistyczne Chiny jeszcze przed rozwojem pandemii skupowały sprzęt medyczny z całego świata, a my później za ten sprzęt musieliśmy Chinom płacić. Jeśli chodzi o produkcję, to może nie rewolucyjnie, ale EWOLUCYJNIE można przenosić ją z Chin do Polski.
A.S.: Podpisuję się pod tym dwoma rękami. Ale niestety w takim przymusowym momencie trzeba ze [współpracy] z Chinami skorzystać.
K.Ch.: Przypomnę, że dziś w Chinach znajduje się ponad milion ludzi w obozach koncentracyjnych. Prześladowani są przedstawiciele różnych wyznań – muzułmańscy Ujgurzy, przedstawiciele Falun Gong, chrześcijanie. Co musiałyby jeszcze zrobić komunistyczne Chiny, żeby przestał pan traktować ten kraj jako normalne państwo?
A.S.: Nie traktuję Chin jak normalnego państwa. To państwo wyjątkowe, bo chociażby najludniejsze; to państwo totalitarne. Jeśli mamy ratować Polaków, to koło ratunkowe wezmę nawet od komunistycznych Chin, równocześnie pracując nad tym, aby wypracować własne, równie tanie i nawet lepsze produkty. (…)
Nie ma się co obrażać. Jeżeli niektóre farmaceutyki, stosowane przez różne firmy na świecie, zawierają substancje produkowane tylko w Chinach (świat zaniedbał tę kwestię bezpieczeństwa), to nie połknę tej tabletki, bo pochodzi z komunistycznych Chin? Połknę, bo nie ma innego produktu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że Chiny i Indie dostarczają większość substancji czynnych do popularnych leków. Niestety tak uwikłał się świat.
E.Ch.: Niestety testy z Chin w 80% były wadliwe, np. w Czechach; na Słowacji ponad 1 mln testów było błędnych. Czy takiej pomocy chcemy od państwa, które przecież kłamało nt. pandemii?
A.S.: To, jakie kupujemy sprzęty, to nasza wina. Ponadto kupiliśmy od Korei do niczego nieprzydatne testy antygenowe, które teraz upychamy na siłę, żeby je wykorzystać. Więc nie tylko Chiny, ale i Korea dostarczyła nam towary lichej jakości. Także problemów jest więcej, ale to zależy też od naszej naiwności.
Wspomniała pani, że Chiny skupowały maseczki. My, Polacy, MIELIŚMY maseczki w Agencji Rezerw Materiałowych, a SPRZEDALIŚMY je zagranicę, podczas gdy epidemia już trwała. To tu mamy osiągnięcia.
E.Ch.: Chinom PODAROWALIŚMY maseczki, a później od Chin KUPILIŚMY. To też jest różnica w poczynaniach polskiego rządu.
K.Ch.: Wspomniał pan o polskiej odpowiedzialności. Nasze środowisko już w lutym i marcu apelowało o robienie zapasów żywności na czas epidemii, a posłowie PiS to wyśmiewali. Jaki scenariusz przewiduje pan na jesieni w związku z COVID-19? I co ewentualnie powinno zrobić Ministerstwo Zdrowia, żeby temu zapobiec?
A.S.: Przede wszystkim – niech Ministerstwo w końcu zaopatrzy nas we właściwą, wydolną aparaturę! Bo na jesieni każde przeziębienie będzie klasyfikowane jako COVID-19! Dopóki się tego nie zrobi, będzie panować panika, będzie się [zamrażać] gospodarkę. Co więcej, niedługo będziemy mieć epidemię i wirusa grypy, i koronawirusa, i nie wiemy, jakie skutki będzie mieć połączenie dwóch wirusów. Same zapewnienia [rządzących] są niewiarygodne, trzeba to udowodnić wydolnym systemem testowym.

E.Ch.: Na koniec osobiste pytanie. Pana syn, Dobromir Sośnierz, również jest zaangażowany politycznie, jest wiceprezesem partii KORWiN. To środowisko różni się w kluczowych kwestiach od obozu Zjednoczonej Prawicy, m.in. w stosunku do Stanów Zjednoczonych. Jak sobie z tym radzicie w rodzinie?
A.S.: Nie mam z tym żadnych problemów. Przede wszystkim jest pluralizm poglądów. Zresztą w ocenie świata i sytuacji różnią nas niuanse. Syn jest bardziej radykalny, czysty doktrynalnie, ja natomiast uważam, że czasami trzeba pójść na kompromis, żeby realizować jakiś właściwy kierunek dla gospodarki.
W sprawie Hongkongu mieliśmy identyczne zdanie, próbując go bronić. W sprawach patriotycznych również mamy podobne zdanie. (…) Z pewnością mogę powiedzieć, że mój syn nie jest żadnym sowieckim pachołkiem.

ZOBACZ CAŁOŚĆ WYWIADU Z ANDRZEJEM SOŚNIERZEM W IPP NA ŻYWO: