Przeczytasz tekst w ok. 6 min.

Od lat walczą z powszechnie występującymi w mediach: manipulacją, dezinformacją i absurdem. Zmuszają swoich czytelników do samodzielnego wysnuwania wniosków poprzez „odkłamywanie” rzeczywistości. O ich codziennej misji, szeroko pojętej wolności słowa i jej granicach oraz o współczesnych mediach rozmawia z autorami bloga ”Żelazna Logika” Dominika Przykucka.

Żelazna Logika działa już od 9 lat i ma ponad 200 tys. polubień na Facebooku i nieco ponad 34 tys. na Twitterze, co jest naprawdę świetnym wynikiem. Opowiedzcie o tym, jakie były początki waszej działalności, jaka idea przyświecała założeniu strony i dlaczego postanowiliście zająć się akurat komentowaniem wydarzeń społeczno-politycznych?
Z początku przyświecała nam dobra zabawa :). Brak logiki i konsekwencji, hipokryzja były tak wszechobecne, że postanowiliśmy pokazywać przypadki dwójmyślenia u polityków, dziennikarzy czy celebrytów. Ludziom się spodobało i dziś możemy powiedzieć, że wyszukiwanie sprzecznych wypowiedzi czy artykułów o identycznych sytuacjach, ale ocenianych inaczej w zależności od osoby, która coś robi, jest zjawiskiem bardzo powszechnym w sieci. Byliśmy pierwsi, którzy robili to na szeroką skalę. Jaka idea nam przyświecała? Może jakaś chęć „naprawy rzeczywistości” przez pokazywanie i uświadamianie ludzi, jak media ich ogłupiają. Twitter z kolei zrównał panów dziennikarzy w relacji z ludźmi. Dotychczas mówili oni do kamery i nikt ich nie weryfikował, nikt im nie odpowiadał. Twitter zmienił reguły gry. Wchodzenie w interakcję z innymi ludźmi, w tym z nami – pod ich tweetami często przytaczaliśmy ich własne sprzeczne wypowiedzi – sprawiło, że ludzie przestali uważać dziennikarzy za wyrocznie. I bardzo dobrze.
Czy myślicie, że wasza działalność w Internecie ma realny wpływ na myślenie czy światopogląd ludzi, do których docieracie? Jeśli tak, to jakie widzicie na tym polu sukcesy?
Oczywiście. Nie tyle chcemy wpływać na czyjeś myślenie czy światopogląd, co raczej pokazywać ludziom, że media chcą to robić, stosując bardzo różne metody manipulacji, propagandy. Od opiniowania, oceniania według tego, czy danego polityka się lubi, czy nie, zamiast przez ocenę efektów działań, przez zamilczanie jednych i nagłaśnianie innych spraw, aż po subtelne formy dezinformacji. I gdy to pokazujemy, to już dalej ludzie sami sobie wyciągną wnioski. Nie chcemy nikomu podsuwać na talerzu jakiegoś sposobu myślenia, bo wtedy uzurpowalibyśmy sobie prawo do bycia jakimś „autorytetem”, a nie poczuwamy się do tej roli. Ludzie zazwyczaj podświadomie sami wiedzą, co jest słuszne, jedynie obraz rzeczywistości mogą mieć zniekształcony przez kogoś, komu zależy na kreowaniu opinii publicznej właśnie. W ogóle słowo „opiniotwórcze media” jest z niewiadomych względów komplementem, gdy tak naprawdę powinno być obelgą. Media nie są od tworzenia opinii (dosłownie!), tylko od informowania. To znaczy, powinny takie być, a wiemy niestety, że tak nie jest. I tu pojawiamy się my i wielu innych, którzy starają się zwrócić uwagę na problem fatalnej jakości mediów oraz takiego doboru i opisu newsów, jakich wymaga właściciel stacji, radia czy portalu. Wystarczy, żeby ludzie wiedzieli, że za informacją tak naprawdę kryje się czyjś interes.
Jeśli chodzi o nasze sukcesy, to największym jest chyba opis mechanizmu tworzenia ech zagranicznych, kiedyś nieznany nikomu, dziś jest to wiedza powszechna i ludzie sami pod artykułami o tym, że „amerykańska gazeta pisze” udowadniają, że to znowu napisał ktoś z Warszawy. Drugim takim dużym wyczynem była akcja #GermanDeathCamps, która ze swoimi milionowymi zasięgami była jedną z największych akcji polskiego Internetu. Kolejnym sukcesem jest pokazanie setek, jeśli nie tysięcy, przykładów skrajnie odmiennej opinii w zależności od sytuacji (prosty przykład to słynne sesje zdjęciowe na cmentarzu Żydowskim i cmentarzu Orląt Lwowskich, gdy pierwsze było skandalem, a drugie – pytaniem o to, czemu ktoś mógłby tam w ogóle widzieć coś niewłaściwego. Na łamach tej samej gazety! I takich rzeczy ze screenami pokazaliśmy setki).
Było też mnóstwo mniejszych sukcesów. Wywiady ze znanymi ludźmi, akcja billboardowa w Warszawie, nasze artykuły podchwytywane przez duże media i w jakiś sposób wpływające na rzeczywistość w Polsce. Wielkim sukcesem jest też nasza społeczność, która ma do nas duże zaufanie i podsyła tysiące (a raczej już teraz dziesiątki tysięcy) pomysłów na treści, prośby o nagłośnienie jakichś spraw, a także… weryfikuje nas, gdy się gdzieś pomylimy. I za to im wszystkim bardzo dziękujemy.

Jakie są Wasze cele na najbliższe lata? Czy macie jakieś marzenia, plany związane z dalszą działalnością, które chcecie spełnić?
Cele? Odpowiemy krótko. Rzuciliśmy delikatnie hasło, że z pomocą czytelników moglibyśmy przestać traktować to hobbystycznie i niejako „przejść na pełen etat”. Odzew jest fajny, ale wciąż za mały na ten moment. Co z tego wyniknie, zobaczymy 🙂 https://www.buymeacoffee.com/zelaznalogika.

Wasz portal ma wielu sympatyków, przez co stał się celem krytyki osób, którym Wasza działalność jest najwyraźniej nie na rękę. W 2015 r. Kamil Sikora w artykule zatytułowanym: „Samozwańcze internetowe wyrocznie. Jak prawicowe strony «obnażają manipulacje», manipulując”, opublikowanym na portalu „Na Temat” napisał, że nie zajmujecie się wyłapywaniem niespójności logicznych, tylko tekstów, wypowiedzi nieprzychylnych PiS-owi, do których można się jakoś przyczepić”. Za to Paweł Korzeniowski z Portalu Noizz.pl w 2017 roku zrobił zestawienie najgorszych, jego zdaniem, fanpageów na Facebooku. W jego zestawieniu obok waszego portalu znalazły się takie strony jak Łobuzy Kochają Najbardziej, Wróciłem z Żabki czy Sokzburaka. Waszą działalność podsumował takimi słowami: „Prawica na tropie lewackich błędów logicznych. Tam gender to wciąż ideologia, a Europa to eurokołchoz”. Jak odnieślibyście się do zarzutów postawionych przez obu panów?
Kamila Sikorę chyba tam nawet skomentowaliśmy? No co tu można napisać? Sikora potrafił tylko upchać swój tekst słowami w stylu „fetysz”, „gardłować”, „próbowano wmówić”, żeby wywrzeć jakieś tam wrażenie na swoich czytelnikach. Nie rozumiał albo udał, że nie rozumie (nie wiadomo, co gorsze), na czym polega mechanizm „ech zagranicznych” i na końcu uciekł w jakieś gdybania, bo nie za bardzo wiedział, jak skomentować kilkaset innych postów. Sikora wielokrotnie udowodnił, że pasuje idealnie do miejsca, w którym pracuje, więc lepiej spuśćmy zasłonę milczenia.
Ten drugi, kiedyś nam to podesłał któryś z czytelników i jedyne, co pamiętamy z tego artykułu, to komentarze, w których czytelnicy skrajnie lewicowego noizza krytykowali autora za to, co napisał, a szczególnie za umieszczenie na tej liście ŻL, z którą „można się nie zgadzać, ale uznać fanpage za głupi to przegięcie”. Zresztą, tam żadnych argumentów nie ma – ot, po prostu wybrał strony, które mu się nie podobają, i zrobił z tego tekst. Nawet nie ma się jak do tego odnieść. No chyba że my byśmy chcieli stworzyć ranking najgłupszych artykułów na polskich portalach, ale wtedy musielibyśmy zejść kilkadziesiąt poziomów niżej, żeby napotkać tam pana Pawła. Szkoda nam na to czasu. 🙂

Dwa wspomniane artykuły ukazały się dobre kilka lat temu. Czy to znaczy, że od tamtego czasu hejterzy dali Wam spokój?
O hejcie moglibyśmy napisać książkę. Tyle privów czy komentarzy z pogróżkami, wyzwiskami, zastraszaniem, głupimi tekstami, ile przychodzi do nas…, spokojnie by się zebrała książka na kilkaset stron. W sumie, może to jest jakiś pomysł? 😉
Obecnie bardzo modnym tematem jest szeroko rozumiana wolność słowa. Czy waszym zdaniem Polska to kraj, w którym można swobodnie mówić o swoich poglądach i przekonaniach? Czy są jakieś granice wolności słowa, tzn. słowa, których nie powinno się mówić lub osoby, wydarzenia, których nie powinno się lub wręcz nie można krytykować?
Zamiast konkretnej odpowiedzi posłużymy się przykładem Jacka Piekary i jego sprawy sądowej z Dorotą Wellman. Wolność słowa oczywiście istnieje, ale jeśli masz dobrego prawnika, to niestety jest on w stanie skutecznie ocenzurować treści lub wręcz skazać kogoś za pomówienie, bo użył jakiegoś konkretnego słowa, które „naruszyło dobra osobiste”.
Czy uważacie że istnieją jeszcze w Polsce wolne media? Jeśli tak, to jakie? Jeśli nie, to dlaczego nie ma już w Polsce wolnych mediów, czym to jest spowodowane?
Odpowiemy przewrotnie. Media w Polsce są nie tylko wolne, ale wręcz bardzo wolne. Gdy dzieje się coś naprawdę ważnego, dopóki nie zostanie ustalona jakaś narracja do omówienia (nomen omen) faktów, to media sprawy nie widzą, bo… nie wiedzą, jak ją opisać. Obecna sprawa z uchodźcami na granicy pięknie obnażyła działania mediów. Wystarczyło, że lider partii i sąsiedzi z Zachodu wyrazili swoje oczekiwania wobec działań Polski i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły ckliwe historyjki o kocie idącym przez kilka tysięcy kilometrów, a pojawiły się opisy operacji „Śluza” i wyjaśnienia, że na Litwie i Łotwie zrobiono to samo. Zostało jedynie granie na emocjach tylko po to, by podsycać antyrządowe nastroje, lecz co do meritum sporu już nie ma. Tu można jeszcze raz wrócić do tego, co mówiliśmy parę zdań wcześniej. Media są wolne w ramach tego, czego oczekuje od nich ich właściciel. Jeśli to właściciel z zagranicy, mający sprzeczny interes z naszym krajem, można powiedzieć, że jest to mały dramat dla tego, co, kto i po co opisuje Polakom rzeczywistość.
Czy słyszeliście o tym, że pastor Kościoła Nowego Przymierza w Lublinie, założyciel telewizji Internetowej Idź Pod Prąd, Paweł Chojecki, został skazany na 8 miesięcy prac społecznych za znieważenie narodu polskiego, prezydenta RP i obrazę katolików? Czy uważacie, że wyrok ten jest słuszny? Czy nie boicie się, że Was również może spotkać podobny los za publiczne głoszenie swoich poglądów i odważną, otwartą krytykę znanych osób?
Słyszeliśmy. Nie chcemy się wypowiadać w sprawie tego, czy wyrok jest słuszny, bo jak w każdej tego typu sprawie o „znieważenie” czy obrazę uczuć, jest to wyrok uznaniowy. Jeden sędzia powie tak, a drugi sędzia powie nie. Tutaj bardziej byśmy się skupili na samej konstrukcji prawnej, która dopuszcza różne wyroki w zależności od osoby sądzonej i sędziego. Jak grasz w Monopoly, to wiesz, że opłata za parking wynosi tyle i tyle. Jak grasz w rzeczywistość, to wiesz, że za coś, co zrobisz, możesz nie mieć sprawy lub mieć. A jeśli już ją masz, to wyrok jest (przykładowo) „od grzywny tysiąc złotych do 3 lat”. Funkcjonowanie w takim systemie, w którym za słowa (słowa, nie czyny) możesz dostać wyrok zależny od czyjejś interpretacji, widzimisię, tego, jakich ma kolegów, tego, czy chce się komuś przypodobać, a nawet tego, czy dziś wstał lewą nogą, nie jest normalne i sprawia, że z łatwością można eliminować osoby niewygodne lub nawet osobiście nielubiane przez konkretnego sędziego.
A czy my się czegoś takiego boimy? Mamy tego świadomość, oczywiście, ale gdybyśmy się cały czas bali, to byśmy z domu nie wychodzili. 😉