NAJBARDZIEJ WZRUSZAJĄCE MOMENTY Z OBCHODÓW #Auschwitz75

Udostępnij
Przeczytasz tekst w ok. 9 min.

W ramach polskich obchodów 75-lecia wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz przemawiali politycy, złożono znicze, wieńce, zorganizowano konferencje prasowe. Jednak największym przeżyciem, kiedy świat dookoła się zatrzymał, a dziennikarze z całego świata w ciszy słuchali, były rozmowy z Ocalałymi, stanięcie twarzą w twarz z ofiarami niemieckiego piekła. Piekła, które zgotowano tak niedawno, że wspomnienia do dziś są jak żywe. Przeczytaj najbardziej wzruszające momenty obchodów wyzwolenia obozu Auschwitz! 

Stefania Wernik

Chyba najbardziej poruszyła mnie historia Stefanii Wernik, która przyszła na świat w obozie Auschwitz-Birkenau. Historię swojego narodzenia zna z opowieści mamy, Anny Piekarz, która – będąc w ciąży – została zamknięta w obozie. Tak długo, jak tylko mogła, ukrywała, że spodziewa się dziecka. Na ciężarnych kobietach doktor Josef Mengele, lekarz obozu Auschwitz, dokonywał pseudomedycznych eksperymentów lub po prostu wysyłano je do gazu. Więźniarkom w ciąży obozowi lekarze proponowali aborcję. Matka Stefanii postanowiła jednak urodzić.

Kiedy nadszedł moment rozwiązania, Anna była na skraju wyczerpania. Pani Stefania opowiada, że mama nie pamiętała nawet dokładnie, kto odebrał poród. Wydawało się jej, że był tam jakiś mężczyzna, ale mogła być to też Stanisława Leszczyńska – słynna położna z Auschwitz. Stanisława została zamknięta w obozie wraz z córką. Wbrew rozkazowi doktora Mengele, by zabijać wszystkie noworodki, przyjęła na świat ponad 3 tysiące dzieci. 3 tysiące razy narażała swoje życie, by zawalczyć o narodziny kolejnego dziecka. Pomimo strachu, pomimo okropnych warunków, pomimo nikłej nadziei – dawała dzieciom szansę na przeżycie.

Nowo narodzone dzieci najczęściej umierały z głodu, ale – jak podkreślała położna Stanisława Leszczyńska – do końca mogły być pod opieką swoich matek.

Auschwitz przeżyło trzydzieścioro dzieci urodzonych w obozie.

Po urodzeniu Mengele systematycznie zabierał małą Stefanię na pseudomedyczne badania. Nikt nie wie, co jej robiono. „Ale bardzo później wrzeszczałam, płakałam” – mówi Ocalała – „do dziś mam wrodzony stres”.

Z chwilą wyzwolenia obozu, 27 stycznia 1945 roku, Stefcia miała trzy miesiące. Dzięki determinacji matki obie dotarły do domu.

Tata wpisał w akt urodzenia Stefanii wieś, w której mieszkali – Czubrowice. Jednak po latach, kiedy była już mężatką, zmieniła w swoich dokumentach miejsce urodzenia na Oświęcim-Brzezinka. Bo taka była prawda. A prawda, jak podkreśla, jest dla niej bardzo ważna.

Dziś Stefania Wernik jest dozgonnie wdzięczna swojej mamie, która urodziła ją w tak nieludzkich warunkach, oraz tym, którzy pomogli w porodzie. Przede wszystkim dziękuje jednak Bogu: „Zawdzięczam Panu Bogu, że mnie ocalił. Widocznie mam misję od Niego, dlatego żyję. Założyłam rodzinę, mam dzieci, moje wnuki interesują się historią. Piszą o tym prace”.

***

Nie mogła opuścić mnie myśl, jak odważne były kobiety, które rodziły dzieci w tak przerażającym miejscu, ale miłość do dziecka była silniejsza niż strach przed przyszłością. Jak odważni byli ci, którzy z narażeniem życia odbierali porody. Jak odmiennie na tym tle wyglądają kobiety, które zabijają w łonie swoje dzieci, bo podejrzewają, że nie poradzą sobie z ich wychowaniem lub po prostu nie mają na nie akurat ochoty.

Janina Iwańska

Dziennikarz pyta: „Niejedna osoba straciła wiarę w obozie. A jak jest z panią? Czy wierzy pani w Boga?”.

W odpowiedzi Janina Iwańska opowiada pewną historię, która się jej przytrafiła. W obozie w Oświęcimiu była aż do ewakuacji i tzw. marszu śmierci, kiedy Niemcy kazali więźniom iść w dwudziestostopniowym mrozie dzień i noc. Bardzo wielu z nich zginęło. Potem przewieźli ich do Ravensbrück, obozu koncentracyjnego w Niemczech. Następnie została przeniesiona do podobozu Neustadt-Glewe. Janina była tam aż do wyzwolenia.

Po wojnie zaproszono ją do Niemiec, by podzieliła się swoimi przeżyciami z tamtejszą młodzieżą. Pewien nastoletni chłopak wstał i zapytał wtedy: „Wy, Polacy, to jesteście tacy strasznie katoliccy i wierzycie w Boga. Nie macie Mu za złe, że zgotował wam taki los?”. Janina odpowiedziała: „To nie Bóg, ale wasz Führer zbudował nam obozy. A Pan Bóg pozwolił nam je przeżyć, żebyśmy mogli takim jak wy przekazać, żebyście więcej czegoś takiego nie zrobili”.

Dziennikarz już nie dopytuje Ocalałej.

Zdzisława Włodarczyk

Przejmujące, ale już na inny sposób, było wyznanie Ocalałej Zdzisławy Włodarczyk. Jeden z dziennikarzy niemal każdemu Ocalałemu zadawał to samo pytanie – o to, czym jest dla nich miłość.

Pani Zdzisława w pewnym momencie, łamiącym się głosem powiedziała: „Wy tylko dziś się pytacie. A co z naszymi kolegami? Były domy kombatanta. Zostały sprzedane. Kombatanci nie mają opieki. (…) Jutro się o tym zapomina. Nie istniejemy”.

Dalszych jej słów nie zdołałam dokładnie spisać, bo zaczęłam płakać. Pamiętam tylko, że Ocalała opowiedziała historię, jak już po wojnie spotkała chłopca, który wiózł chleb. Cały wózek pięknie wypieczonego, błyszczącego chleba. Zapatrzyła się i powiedziała do chłopca, jaki piękny chleb wiezie. „On nic nie powiedział, tylko mi ten piękny bochenek dał”. „Miłość to czyny, nie słowa” – zakończyła.

Benjamin Lesser

Benjamin Lesser urodził się w Krakowie w 1928 roku. Jego ojciec był właścicielem fabryki czekolady oraz fabryki wina i syropu owocowego. Po inwazji Niemiec na Polskę rodzina Benjamina postanowiła wyjechać na Węgry. Kiedy w 1944 roku Niemcy zajęły Węgry, Lesser został wywieziony do obozu w Auschwitz.

Obozowego lekarza Josefa Mengele Benjamin spotkał po raz pierwszy, kiedy Niemiec testował ludzi przybyłych do Auschwitz, czy nadają się do pracy, czy do komory gazowej. Gdy Ben stanął twarzą w twarz z Mengele ubranym w biały kitel, od razu głośno powiedział: „Jestem zdrowy i mogę pracować!”, wiedząc, jaki jest los chorych. Mengele powiedział do niego: „Jesteś węgierskim Żydem. Nie myśl, że jesteś na wakacjach. Jeżeli nie będziesz posłuszny, skończysz jak twoja matka, tata, bracia i siostry – w komorze gazowej, jako prochy”.

Dziś Lesser mieszka w USA. Dopiero na prośbę syna, 50 lat po wojnie, opowiedział publicznie o swojej historii. Kiedy przemawiał w jego szkole, dzieci bardzo uważnie słuchały, były „przyklejone do krzeseł”, jak to dziś określa. Nie chciały iść na lunch. Okrążyły go i zaczęły zadawać wiele pytań. Wtedy zdał sobie sprawę, że musi opowiedzieć światu o tym, co przeżył: „Ben, nie możesz siedzieć cicho!” – pomyślał. Zaczął mówić o Auschwitz w szkołach i na uczelniach.

Benjamin wspomina niemieckich zwyrodnialców: „Trudno uwierzyć, że tak kulturalni, wykształceni ludzie zmienili się w potwory i zaczęli zabijać niewinnych ludzi. (…) Niemcy rzucali żywe dzieci w płonące piece. Całą noc słyszeliśmy ich płacz i krzyki, bo działo się to niedaleko naszych baraków”.

Powtarza: „Nie pozwolę, by świat o tym zapomniał. To tak, jakby zabić ich jeszcze raz”.

Benjamin nie zapomina także o bohaterskich Polakach: „Pamiętajcie, że było bardzo dużo Polaków, którzy pomagali Żydom z narażeniem życia. Znam historię Polaków, którzy stracili życie, ratując Żydów”.

„Ważne jest, by uczyć młodych dziś, jak razem ze sobą żyć. Wszyscy jesteśmy Bożymi stworzeniami. Nauka to nie wszystko. Idea nadczłowieka to też była nauka. Naziści byli wykształceni…” – podkreśla Ocalały. Benjamin Lesser pochodzi z 7-osobowej rodziny. Przeżyli tylko on i jego siostra. Pozostali zostali zamordowani.

Bogdan Bartnikowski

„Obóz był we mnie, w moich snach. W ciągu jednego dnia straciłem dom i rodziców – dla dwunastoletniego dziecka to było za mocne. Tego nie da się zapomnieć, z tym trzeba żyć” – wzruszony rozpoczął swoją opowieść Bogdan Bartnikowski. Kiedy wybuchła wojna, miał 7 lat. Brał udział w Powstaniu Warszawskim, 12 sierpnia 1944 roku został przewieziony do Auschwitz. 11 stycznia następnego roku został wywieziony do obozu pracy w Berlinie.

Kiedy w kwietniu 1945 roku pełen nadziei wracał do Polski, do swojego ukochanego miasta – Warszawy, spotkał po drodze żołnierza Ludowego Wojska Polskiego, który również brał udział w Powstaniu. Zapytał go, jak się ma Warszawa w pierwszych dniach wolności. Żołnierz odpowiedział: „Ale Warszawy już nie ma. Są same gruzy…”.

Batszewa Dagan

„Nie miałam pasiaka w Auschwitz… bo nie starczyło dla mnie” – wyznała Batszewa Dagan, urodzona w Łodzi jako Izabella Rubstein. „Wytatuowany numer jest na moim ciele do dzisiaj. Najdotkliwszą dla mnie rzeczą była utrata włosów, które dawały mi poczucie kobiecości (…) Kiedy dr Mengele szeregował nas, ustawialiśmy się nago w rzędzie i tak szliśmy na śmierć. A ja powiedziałam, że nie pójdę i schowałam się pod pokrywą łóżka i jakoś się ocaliłam!” – drżącym głosem opowiada Batszewa Dagan na rozpoczęciu oficjalnych obchodów 75-lecia wyzwolenia Auschwitz.

„Co mi pomogło przeżyć? To, że sama postanowiłam zrobić coś dla siebie [Batszewa w trakcie pobytu w Auschwitz nauczyła się mówić płynnie po francusku] i robić to, co chcę, a nie to, co mi rozkazują. Nie byłam wyzwolona 27 stycznia 1945. Słyszeliśmy kanonadę ruskiej armii i to nie było wyzwolenie, tylko wygnanie nas na marsz [Niemcy, ewakuując obóz, gnali więźniów w tzw. marszu śmierci w kierunku obozów koncentracyjnych w Niemczech. Śmiertelność podczas marszów była bardzo wysoka]. I do dziś mam to uczucie: gdzie był świat, który widział, słyszał i nic nie robił, by ocalić tyle tysięcy istot?” – pyta z wyrzutem Ocalała z Holocaustu.

Batszewa Dagan mówi, że uczenie innych było zawsze jej marzeniem. I rzeczywiście po wojnie zaczęła pracę jako psycholog i wykładowca w seminarium nauczycielskim w Izraelu, gdzie stworzyła metodę przekazywania dzieciom i młodzieży wiedzy o Zagładzie. W trakcie przemówienia podkreśla, jak ważne jest, by już od najmłodszych lat uczyć dzieci prawdy o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, którzy ryzykowali własnym życiem, by ratować Żydów: „To wielkie zadanie dla nauczycieli na całym świecie”.

„Wy jesteście naszym pocieszeniem, że wszyscy postaracie się, żeby przetrwała pamięć tych miejsc, gdzie ludzie ze wszystkich narodów poszli na niewinną śmierć, że wy będziecie odpowiedzialni za to, by takie nieszczęście się nie powtórzyło w dziejach świata!” – zakończyła Batszewa, zwracając się do polityków, działaczy społecznych, dziennikarzy zebranych na obchodach, ale także do każdego, do którego dotrą te słowa.

***

Gdy oglądałam na żywo wystąpienie tej niesamowicie dzielnej kobiety, poczułam wielką odpowiedzialność, która szczególnie leży na nas, Polakach, by pokazywać światu prawdę, że w tych strasznych czasach wielu zachowało się jak trzeba i że jako naród powinniśmy być dumni i przypominać, że to Polacy najczęściej ratowali Żydów… najwięcej przy tym ryzykując.

Batszewa Dagan stała się dla mnie jeszcze bliższa, gdy dowiedziałam się, że w ramach działalności konspiracyjnej w trakcie wojny szmuglowała gazetkę z getta warszawskiego do Radomia. Gazeta miała tytuł „Pod prąd”…

Ronald Lauder, szef Światowego Kongresu Żydów

Osobiście najbardziej poruszyła mnie opowieść Ronalda Laudera. Liczby czasem do nas nie docierają, są zbyt trudne, by sobie z nimi poradzić. Dlatego podczas oficjalnych obchodów w Oświęcimiu Szef Światowego Kongresu Żydów wspomniał jedno zeznanie z procesu Adolfa Eichmanna, niemieckiego zbrodniarza nazistowskiego, głównego wykonawcy i koordynatora planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.

„Był jeden człowiek, który wyróżniał się tym, że mówił niezwykle nieemocjonalnym tonem. Opisał przybycie na rampę z żoną i małą córeczką. Wypędzono ich z bydlęcych wagonów i ustawili się tutaj w kolejce do “selekcji”. Lekarz decydował, kto pójdzie na prawo, do pracy, a kto na lewo, na śmierć. Tego mężczyznę oddzielono od żony i córki, i momentalnie one zostały odepchnięte. Stojąc teraz na miejscu świadka, powiedział: “Było tak wielu ludzi, że myślałem, że stracę ich z oczu”. Ale jego córeczka nosiła czerwony płaszczyk i widział go, aż do momentu, gdy płaszczyk stawał się coraz mniejszy, a potem już nie był w stanie go dostrzec. Młody prokurator izraelski Gabriel Bach stał za krzesłem tego świadka. Gdy skończył, Bach po prostu stał w ciszy. Wreszcie sędzia powiedział, by prowadził dalej przesłuchanie, ale on dalej milczał. Lata później Bach wyjaśnił, że los tak chciał, że z żoną właśnie wtedy kupili swojej trzyletniej córce czerwony płaszczyk.

I Gabriel Bach powiedział, że do dzisiaj, kiedy wchodzi na jakiś stadion czy do jakiejś restauracji, czy kiedy chodzi po ulicach Jerozolimy i dostrzeże dziewczynkę w czerwonym płaszczu, tak go ściska w gardle, że nie potrafi nic powiedzieć.

Nie milczmy, nie bądźmy obojętni. Zróbmy to dla naszych dzieci. Zróbcie to dla naszych wnuków, ale także dla tej małej dziewczynki w czerwonym płaszczu, której popioły leżą 300 metrów stąd wraz z popiołami ponad miliona innych torturowanych dusz” – zakończył Ronald Lauder.

Eunika Chojecka, Kornelia Chojecka

ZOBACZ RÓWNIEŻ LIST OTWARTY BYŁYCH WIĘŹNIÓW AUSCHWITZ

Artykuł ukazał się w najnowszym numerze „Idź Pod Prąd”. Magazyn znajdziesz w kioskach Ruchu, Garmond i Empikach oraz w sklepie Idź Pod Prąd: idzpodprad.pl/sklep