Przeczytasz tekst w ok. 4 min.

Kreacjonistyczny Przegląd Prasy
(tekst z newslettera PTKr, 16.06.2018)

Mieczysław Pajewski
Założyciel Polskiego Towarzystwa Kreacjonistycznego (PTKr)
Redaktor naczelny Problemów Genezy

Odkrycie, o którym teraz napiszę, dotyczy takiej formy ewolucji, z którą kreacjoniści nie mają problemu. Jak wiadomo, kreacjonizm nie zaprzecza istnieniu wszystkich zmian, które ewolucjoniści zbiorczo nazywają ewolucją. Niektóre zmiany, np. wewnątrzgatunkowe, w rodzaju większego wzrostu czy mniejszej wagi organizmu, są obserwowane od tysięcy lat i jasne jest, że kreacjoniści nie mogą ich kwestionować tylko dlatego, że ewolucjoniści takie zmiany również nazywają ewolucją. Kreacjoniści kwestionują jedynie zmiany polegające na powstawaniu nowych planów budowy ciała, np. płuc, oczu czy skrzydeł. Zmiany takie czasami nazywane są makroewolucją i dlatego właściwszym określeniem dla kreacjonizmu jest antymakroewolucjonizm niż antyewolucjonizm. Właściwszym, bo wcale nie właściwym. Makroewolucję bowiem definiuje się jako zmiany powyżej poziomu gatunku. Kreacjonizm, który czerpie inspirację z biblijnego opisu stworzenia, mówi jednak nie o stworzeniu gatunków, ale o stworzeniu biblijnych rodzajów. Biblijny rodzaj na pewno obejmuje więcej niż biologiczny gatunek (species), często więcej niż biologiczny rodzaj (genus), najczęściej zakres biblijnego rodzaju jest zbliżony do zakresu biologicznej rodziny (familia). Badaniem zakresu różnych rodzajów w biblijnym sensie zajmuje się wielu kreacjonistycznych uczonych. Ten dział kreacjonizmu nosi nazwę baraminologii, od słowa „baramin”, którego najczęściej używa się w odniesieniu do biblijnego rodzaju.

W ciągu ostatniej dekady setki uczonych zebrały ok. 5 milionów kodów kreskowych DNA od 100 tysięcy gatunków zwierzęcych żyjących w różnych częściach naszego globu. Mark Stoeckle z Rockefeller University oraz David Thaler z Uniwersytetu w Bazylei przeanalizowali te olbrzymie dane i odkryli coś zdumiewającego, a mianowicie, że 90% zwierząt żyjących na Ziemi pojawiło się w mniej więcej tym samym okresie co człowiek, a mianowicie od 100 tysięcy do 200 tysięcy lat temu. Gdy ewolucjonista mówi, że jakiś gatunek się pojawił, to rozumie przez to, że oddzielił się wraz z jakimś innym gatunkiem od wspólnego przodka. Jak wyjaśniłem w poprzednim akapicie, taki podział wyjściowego gatunku na dwa mniejsze (które równie dobrze można nazwać podgatunkami, rasami lub odmianami) jest w pełni zgodne z koncepcją kreacjonistyczną – jest to bowiem zmienność wewnątrz baraminu, czyli stworzonego biblijnego rodzaju.

Zaskakujące jest jedynie to, że niemal wszystkie gatunki zwierząt mają ten sam wiek genetyczny i jest on równy wiekowi człowieka. Jeśli, jak chcą ewolucjoniści, rozwój form zwierzęcych trwa od kambru, czyli od ponad 500 milionów lat, to wiek aktualnie żyjących zwierząt powinien być zróżnicowany. A nie jest. Tak jakby 100–200 tys. lat temu Ziemię dotknął jakiś kataklizm i niemal wszystkie obecnie żyjące zwierzęta pochodziły od niewielkiej liczby cudem uratowanych egzemplarzy.

Ewolucjoniści mówią tu o długoterminowych cyklach klimatycznych, które mogły wywołać tzw. efekt wąskiego gardła (ang. bottleneck effect), ale nam, kreacjonistom, to się raczej kojarzy z Potopem Noego. Pozostają do wyjaśnienia tylko dwie sprawy – data tego zdarzenia oraz to, że odkrycie dotyczy 90%, a nie wszystkich istniejących gatunków.

Jeśli chodzi o pierwszą sprawę, to zdarzenie, które miało miejsce 100–200 tysięcy lat temu stanowi problem tylko dla kreacjonistów młodej Ziemi, którzy opis stworzenia traktują dosłownie. Ci mogą wskazywać na fałszywość któregoś z założeń, na których oparte było wyliczenie Stoeckle’a i Thalera, na przykład założenie o stałym tempie mutacji. Jeżeli tempo to nie było stałe (a na pewno nie jest stałe), to niezgodność z kreacjonizmem młodej Ziemi nie jest już tak wielka i być może da się usunąć.

Druga sprawa jest dużo łatwiejsza do rozwiązania. Przecież Noe nie zabrał na pokład arki wszystkich rodzajów zwierząt. Zwierzęta wodne czy owady mogły się uratować z Potopu bez jego pomocy. W dodatku niektóre gatunki mogły powstać także i długo po Potopie, powstają przecież nawet i obecnie.

Warto zauważyć, że odkrycie Stoeckle’a i Thalera pozwala empirycznie zróżnicować ewolucjonizm i kreacjonizm. Jeśli ewolucjoniści nie chcą przyjąć, że w odległej przeszłości Ziemię spotkał globalny kataklizm wodny radykalnie redukujący liczebność zwierząt i ludzi, a nie chcą, bo mowa jest o nim w Biblii, to muszą zaproponować coś innego. Wszystkie takie propozycje dają się empirycznie testować przy pomocy danych geologicznych. Na razie można powiedzieć, że odkrycie to jest niezgodne z przewidywaniami ewolucjonizmu, ale zgodne z przewidywaniami kreacjonizmu.

P.S. – newsletter PTKr, 25.11.2018

Wszyscy współcześni ludzie pochodzą od pojedynczej pary żyjącej 100–200 tysięcy lat temu, twierdzą uczeni. Przebadali oni „kody kreskowe” nie tylko ludzi, ale i pięciu milionów zwierząt (osobników) spośród 100 tysięcy różnych gatunków i wyprowadzili wniosek, że wyłoniliśmy się z jednej dorosłej pary po jakimś katastroficznym wydarzeniu, które niemal wygubiło ludzką rasę.

Te kody kreskowe czyli skrawki DNA, które przebywają poza jądrem żywych komórek, sugerują, że nie tylko ludzie pochodzą od pojedynczej pary, ale że jest tak również w przypadku 90% gatunków zwierząt. Stoeckle z Uniwersytetu Rockefellera i Thaler z Uniwersytetu w Bazylei, którzy kierowali badaniami, doszli do wniosku, że te 90% dzisiaj żyjących gatunków pochodzi od swoich przodków żyjących z grubsza w tym samym czasie, mniej niż 250 tysięcy lat temu. Wynik ten podważa przyjęty w nauce wzorzec ewolucji człowieka. Thaler przyznał, że jest to bardzo zaskakujące i że za wszelką cenę starał się obalić ten wniosek.

Pogląd, że 100–200 tysięcy lat temu zdarzyło się coś katastrofalnego, nie wynikał z badań, ale z przekonania, że ewolucja dotyczy populacji osobników. Jeśli więc badania wskazują na pochodzenie od jednej pary – i to nie tylko człowieka, ale większości gatunków zwierzęcych – to musiało mieć miejsce coś, co tak radykalnie zredukowało liczbę osobników większości gatunków. Problem w tym, że uczeni o żadnej takiej katastrofie 100-200 tys. lat temu nie wiedzą. Ostatnie wymieranie, o jakim wiedzą, dotyczy epoki dinozaurów i miało miejsce 65 milionów lat temu. Może więc nie była to żadna kosmiczna katastrofa, ale po prostu – spekulują uczeni – istnieje jakiś wbudowany w organizmy zwierzęce proces ewolucyjny, wskutek którego gatunki wymierają i musza się niemal od zera odtwarzać. W dodatku w tym samym czasie, w zsynchronizowany sposób.

Autor artykułu w Daily Mail zastrzega się, że nie należy wyprowadzać z wyników tych badań żadnych wniosków religijnych. Oczywiście, nie wyprowadzamy ich, gdzież byśmy śmieli to robić! Podobieństwo wyników tych badań do potopu Noego jest najzupełniej przypadkowe i niezamierzone.

Mieczysław Pajewski

 

źródła:
1. M.Y. Stoeckle, D.S. Thaler, „Why should mitochondria define species?”, Human Evolution 2018, vol. 33, no. 1–2, s. 1–30, http://tiny.pl/gs7j7.
2. Nicole Arce, „Massive Genetic Study Reveals 90 Percent Of Earth’s Animal Appeared At The Same Time”, Tech Times 30 May 2018, http://tiny.pl/gs7jw.
3. Andrew Jones, „New Paper in Evolution Journal: Humans and Animal Are (Mostly) the Same Age?”, Evolution News & Science Today June 8, 2018, http://tiny.pl/gs7p1.
4. Leigh McManus, „All humans are descended from just TWO people and a catastrophic efvent almost wiped out ALL species 100,000 years ago, scientists claim”, Mailonline 24 November 2018, https://www.dailymail.co.uk/news/article-6424407/Every-person-spawned-single-pair-adults-living-200-000-years-ago-scientists-claim.html