Ochrzczony ewolucjonizm
Jak stwierdził podczas wizyty w Polsce czołowy ideolog ateizmu i biolog ewolucyjny prof. Jerry Coyne, teoria ewolucji jest najlepszym narzędziem w walce z religią, głównie z chrześcijaństwem. Trudno się z nim nie zgodzić – jeśli powstaliśmy w drodze przypadku i naturalnych procesów, to nie ma żadnego Stwórcy, a co za tym idzie obiektywnej potrzeby komunikowania się z Nim czy obawy przed Jego sądem. Religia to wtedy wytwór ludzkiej wyobraźni. Jak chrześcijanie zareagowali na teorię ewolucji?
Ogólnie można podzielić te reakcje na obozy. Jedni odrzucili teorie ewolucji i pozostali wierni biblijnemu kreacjonizmowi. Inni, widząc potęgę współczesnej nauki, postanowili asymilować ewolucjonizm na swoje podwórko. W ten sposób powstał ewolucjonizm teistyczny. Zakłada on z grubsza, że Bóg i owszem stworzył świat, ale za pomocą naturalnych procesów opisywanych przez naukowców- ewolucjonistów. Dla osłody niektórzy dodają chrześcijanom punktową ingerencję Boga – początek życia i tchnienie duszy w człowieka.
Pomysł wydawał się dobry – teistyczny ewolucjonizm nie musi tłumaczyć się przed naturalistyczną nauką – prawie bez zastrzeżeń przyjmuje jej odkrycia i twierdzenia – a jednocześnie ratuje wiarę w Boga i wytrąca ateistom z rąk groźną broń przeciwko religii.
Jest tylko jedno małe „ale”. Teistyczni ewolucjoniści muszą jakoś sobie poradzić z biblijnym, sześciodniowym opisem stworzenia. Potrzeba jest matką wynalazku – szybko więc powstała szkoła symbolicznej interpretacji Biblii. Dotychczas prawie bez zastrzeżeń świat chrześcijański przyjmował dosłowną interpretację Pisma. Do rozumienia symbolicznego uciekano się tylko w pojedynczych wersetach Biblii, teraz trzeba było potraktować tak całą historię stworzenia. Ale cóż robić – potrzeba jest wielka, ewolucjonistyczny wróg u bram –więc pogląd o symbolicznym opisie Księgi Rodzaju rozprzestrzenił się szybko w chrześcijańskim świecie. Czy jednak teistyczny ewolucjonizm spełnił pokładane w nim nadzieje?
Obawiam się, że nie. Raz przesunięta granica nieomylności i precyzji tekstu Biblijnego nie może zostać zatrzymana. Jeśli legenda jest opis stworzenia, to może i potopu? Jeśli potopu, to może i przejścia przez Morze Czerwone? A jeśli tak, to może i cuda Jezusa są tylko dydaktyczną opowiastką? A co z grzechem i odkupieniem? Czy to czasem nie „opium dla ludu”? Może nie każdy teistyczny ewolucjonista pójdzie aż tak daleko w swych wnioskach, ale każdy będzie miła problem z otwarciem Biblii o czytaniem jej jak nieomylne, siedmiokroć oczyszczone, Słowo Boga. Biorąc pod uwagę, że nasza wiara buduje się poznaniem Słów Boga (np. Rzym. 10:17), będziemy mieli rzesze letnich – no właśnie – czy chrześcijan?
Obserwując współczesny świat Zachodu trudno nie dostrzec słuszności powyższej tezy.
Gdy dyskutuję z teistycznymi ewolucjonistami, zawsze zadziwiamnie z jaką pewnością deklarują oni przekonanie o niedosłownym charakterze opisu Mojżesza. Skąd oni to wiedzą? Zapytani, nie potrafią dać przekonującej odpowiedzi. Jest ona bowiem wstydliwa. Otóż interpretację symboliczną przyjęli oni głównie pod wpływem nauki. Z jednej strony deklarują się jako chrześcijanie wierzący w objawione Słowo Boga, z drugiej uznają prymat odkryć naukowych i ich materialistycznej interpretacji nad Biblią. Zakrawa to na rozdwojenie jaźni…
Warto zadać sobie pytanie – jakie cechy powinien mieć opis Biblijny, by uznać go za dosłowny, a jakie by uznać za symboliczny?
Warto przypomnieć sobie czasy dzieciństwa, kiedy często słuchaliśmy historii zaczynających się od słów „dawno, dawno temu, za górami lasami…” Już wiedzieliśmy, że słuchamy bajki. Czy tak rozpoczyna się Księga Rodzaju?
Idźmy dalej, czy Autor podawałby weryfikowalne szczegóły opisu, gdybychciał, by traktować go dosłownie? Czy na przykład napisałby, że wszyscy ludzie wywodzą się od jednego przodka? Czy podałby szczegółową kolejność pojawiania się istot żywych? Czy podałby konkretny zasięg potopu? Czy też poruszałby się w obszarze niejasnych symboli i niedomówień? Zakładając, że Bóg jest wszechwiedzący i zna przyszłość, należy też założyć, że wiedział o współczesnych odkryciach astronomii, geologii, archeologii czy genetyki. Czy świadomie narażałby się na utratę wiarygodności, a nas na zamęt co do podstaw naszej wiary?
Podejdźmy do opisu stworzenia jeszcze z innej strony. Gdy konstruujemy jakąś teorię naukową, najpierw przedstawiamy założenia wstępne, na których się opieramy. Musimy tu być bardzo precyzyjni, bo wykazanie nam błędu na tym etapie dyskwalifikuje naszą dalszą pracę naukową. Czy Stwórca byłby mniej staranny w swoim traktacie skierowanym do nas? Czy na samym początku swego przesłania umieściłby materiał niejasny, niezrozumiały lub obarczony błędami?
Mogę zrozumieć ateistów, którzy pod wpływem materialistycznie zorientowanej nauki odrzucają istnienie Boga, a Biblię traktują za zbiór legend. Jest w tym konsekwencja i logika. Nie mogę jednak tego powiedzieć o chrześcijanach traktujących „symbolicznie” opis stworzenia, który dała nam Osoba najlepiej poinformowana w tej sprawie – sam Stwórca.