Przeczytasz tekst w ok. 5 min.

Wszystkie nasze nieszczęścia i cierpienia to konsekwencja buntu pierwszych Rodziców. To wiemy. Ale przecież Jezus przyszedł na ziemię, by umrzeć za nasze grzechy – zapłacić całkowicie, w pełni należną każdemu z nas osobiście karę. Jeśli więc rozpoznamy ofertę Jezusa i zawołamy do Niego jak łotr ukrzyżowany po prawicy (Łuk. 23:42-43), jesteśmy uratowani, czyli zbawieni. Czyż w takiej sytuacji nie powinniśmy już więcej nie cierpieć? Przecież Jezus wziął na siebie przyczynę naszych cierpień!

Po świecie ciągle krążą duchowi oszuści obiecujący ludziom życie bez cierpienia. Można ich znaleźć nawet w łonie chrześcijaństwa – „uwierz w Jezusa, a będziesz zdrowy, bogaty i szczęśliwy”. Bóg jednak uznał, że cierpienie jest nam potrzebne. Nawet ludzie już uratowani przez Jezusa cierpią. Przykładem jest ap. Paweł:

Od Żydów otrzymałem pięć razy po czterdzieści uderzeń bez jednego, trzy razy byłem chłostany, raz ukamienowany, trzy razy rozbił się ze mną okręt, dzień inoc spędziłem w głębinie morskiej. Byłem często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od rodaków, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach między fałszywymi braćmi. W trudzie i znoju, często w niedosypianiu, w głodzie i pragnieniu, często w postach, w zimie i nagości. Pomijając te sprawy zewnętrzne, pozostaje codzienne nachodzenie mnie, troska o wszystkie zbory. Jeśli kto słabnie, czy i ja nie słabnę? Jeśli kto się potknie, czy i ja nie płonę? 2 Kor. 11:24-29

Dlaczego więc Bóg pozostawił dla nas cierpienie? Szczególnie skupię się na cierpieniu po stracie ukochanych. Ten ból nie ominął nawet samego Jezusa, gdy był na ziemi (pełny pełny opis – Jan. 11:1-45):

Panie, gdybyś tu był, nie byłby umarł mój brat. Jezus tedy, widząc ją płaczącą i płaczących Żydów, którzy z nią przyszli, rozrzewnił się w duchu i wzruszył się, i rzekł: Gdzie go położyliście? Rzekli do niego: Panie, pójdź i zobacz. I zapłakał Jezus. Rzekli więc Żydzi: Patrz, jak go miłował.
Jan. 11:32-36

Śmiercią ludzi obcych mało się przejmujemy – umierają przecież codziennie tysiące. Co innego, gdy śmierć uderza blisko nas – wtedy traktujemy ją osobiście. Wtedy dopiero stajemy oko w oko z czymś, co nas przerasta, każe zamilknąć i wyrwać się z codzienności. Dopiero ten przeszywający serce ból budzi nas z nirwany „wiecznego życia na ziemi”. W pierwszej kolejności dociera do nas nieodwołalność śmierci – to już się stało i nigdy się nie cofnie. Już nic nie można zrobić. Koniec. Dla niego i dla mojej więzi z nim. Tak, jakbyśmy nagle stanęli nad bezdenną przepaścią. Wszystko wokół znikło lub przynajmniej straciło barwy – widzimy tylko tę nieodwołalność, która świdruje nasze myśli.

Nie jest to jednak bezcelowe doświadczenie. W zależności od naszego związku z Bogiem kieruje nas ono ku różnym zastosowaniom.

Po pierwsze, dla osób niewierzących lub tylko religijnych śmierć bliskich rodzi pytania o to, co dalej. Co z nim się stało? Czy jest teraz w niebie? Czy może człowiek to tylko „garść prochu” i nie ma niczego poza materią? Co będzie ze mną? Czy jeszcze się kiedyś spotkamy?

To jak najbardziej zasadne rozterki. Być może jednym z głównych celów tego bólu jest zmuszenie nas do poważnej refleksji nad życiem wiecznym. Nie warto więc zagłuszać tego bólu i uciekać od ważkich pytań. Gdy znajdziemy na nie prawdziwą odpowiedź, zrozumiemy, jak ciężkie zadanie miał Bóg, by otworzyć nam oczy na duchową rzeczywistość.

Po drugie, ból śmierci przypomina nam o tym, że nie żyjemy w niebie. Człowiek współczesny ma zasadniczo bardzo miłe i łatwe życie – stąd ogromny rozwój przemysłu rozrywkowego. W tym wirze przyjemnych bodźców możemy zasmakować w ziemskim życiu i nie tęsknić do prawdziwego nieba. Śmierć i ból „sprowadzają nas na ziemię”.

I będzie mieszkał z nimi, a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi, i otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie. Obj. 21:3-4

Po trzecie, śmierć przypomina nam o pilności zadania. Dla niezbawionych jest to zadanie nawrócenia, znalezienia prawdziwej (czyli wąskiej – Mat. 7:13-14) drogi powrotu do Ojca. Dla narodzonych na nowo uczniów Jezusa jest to przypomnienie o misji ratowania bliźnich zagrożonych wiecznym potępieniem:

Bóg w Chrystusie świat z sobą pojednał, nie zaliczając im ich upadków, i powierzył nam słowo pojednania. Dlatego w miejsce Chrystusa poselstwo sprawujemy, jak gdyby przez nas Bóg upominał; w miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem.
2 Kor. 5:19-20

Szczególnie gdy umrze ktoś, komu nie zdążyliśmy powiedzieć ewangelii o zbawieniu, dociera do nas ogromna ranga misji, jaką realizujemy. To nie wciskanie ludziom jakiegoś kitu, którego tak naprawdę nikt nie potrzebuje – to ratowanie ludzi przed wieczną śmiercią. I tylko tu na ziemi, w ciągu krótkiego życia, można z tego ratunku skorzystać – potem koniec, nie ma drugiej szansy, nie ma zmiany werdyktu:

…postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd. Hebr. 9:27

Kto wierzy w Syna Bożego, ten ma w sobie świadectwo Boga, kto nie wierzy Bogu, uczynił Go kłamcą, bo nie uwierzył świadectwu, jakie Bóg dał o swoim Synu. A świadectwo jest takie: że Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Jego Synu. Ten, kto ma Syna, ma życie, a kto nie ma Syna Bożego, nie ma też i życia. O tym napisałem do was, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzieli, że macie życie wieczne.
1 Jana 5:10-13

W bólu po stracie bliskiego Bóg przygotował dla na mądrość i poprawę naszego dotychczasowego stanu:
Lepiej iść do domu żałoby, niż iść do domu biesiady; bo tam widzi się kres wszystkich ludzi, a żyjący powinien brać to sobie do serca. Lepszy jest smutek niż śmiech, bo gdy smutek jest na twarzy, serce staje się lepsze. Serce mądrych jest w domu żałoby, lecz serce głupich w domu wesela.
Kazn. 7:2-4

Jeśli nasz ukochany zmarły zaufał w swoim doczesnym życiu Chrystusowi co do swojego zbawienia (i my również należymy do Jezusa), wtedy możemy mieć pewność, że nasza rozłąka jest tymczasowa i że niebawem spotkamy się znowu. Tak właśnie Jezus pocieszał siostrę zmarłego Łazarza:

Zmartwychwstanie brat twój. Odpowiedziała mu Marta: Wiem, że zmartwychwstanie przy zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. Rzekł jej Jezus: Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? Jan. 11:23-26

Ważne więc, byś miał pewność, że po śmierci czeka Cię niebo; byś miał ją wypływającą z właściwych przesłanek, a nie fałszywej nadziei (wielu ludzi pociesza się frazesami, że nie są gorsi od innych; że chodzą do kościoła; że w życiu zrobili więcej dobra niż zła i zasługują na niebo; że w ostateczności posiedzą trochę w czyśćcu itp. – tym zalecam lekturę: Filip. 3:4-9). Ważne też, byś miał pewność, że twoi bliscy poznali drogę do nieba – gdy umrą, będzie za późno. Przede wszystkim zaś, byś zastanowił się, czy jest w życiu ważniejsza misja niż nieść tym, którzy nie znają osobiście Jezusa, Jego zbawiającą ewangelię?

Albowiem nie wstydzę się ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy.
Rzym. 1:16